Szwajcaria wśród lodów, czyli Wilhelm Tell

aAaAaA
Fot. Krzysztof Bieliński

Od miesięcy z wielkim zaciekawieniem oczekiwałem tej premiery, bo Wilhelm Tell Gioacchina Rossiniego to opera wyjątkowa – ostatnia w dorobku tego niezwykle płodnego twórcy. Po jej ukończeniu nieoczekiwanie wycofał się z aktywnego życia muzycznego, co pozostało intrygującą do dziś zagadką.

To także jeden z najwyższych wzlotów jego geniuszu – dzieło otworzyło przed operą nowe horyzonty (spenetrowali je już jego następcy) i stało się kamieniem milowym w rozwoju gatunku w XIX wieku. W Tellu, pisanym dla Opery Paryskiej, Rossini musiał zastosować się do wymogów, jakie obowiązywały w kultywowanej tam grand opéra – wielkiej operze historycznej. Stąd wiele elementów, których nie znajdziemy w całej jego wcześniejszej twórczości – niezwykły rozmach sceniczny, rozbudowane, pełne splendoru sceny zbiorowe, liczne chóry, nieodzowne epizody baletowe. Ale Tell to przede wszystkim przepiękna, prawdziwie już romantyczna muzyka, o czym świadczą wszystkie niemal fragmenty, czy to solowe, czy zespołowe, a także partia orkiestry. Nie jest tu ona żadną miarą jedynie akompaniamentem dla solistów – jest raczej jedną z dramatis personae, na różne sposoby współuczestniczącą w akcji. Partytura została opracowana z niezwykłą pieczołowitością – wystarczy wspomnieć, że Rossini, który był w stanie napisać operę w ciągu parunastu dni, tym razem pracował nad nią pół roku. Nie mówiłem dotąd o partiach wokalnych – są one niezwykle trudne, zwłaszcza tenorowa partia Arnolda, utrzymana od początku do końca w bardzo wysokim rejestrze i wymagająca oprócz niepospolitych warunków głosowych także szczególnej kondycji. Z tych powodów wystawienie Tella jest dla każdego teatru wielkim wyzwaniem, a samo dzieło – prawdziwym rarytasem repertuarowym – trzeba dodać, że w Polsce nie wystawiano go od ponad stu lat! (Pomijam tu wykonanie koncertowe w Teatrze Wielkim w 2008 roku).

Zaproszony do realizacji scenicznej David Pountney przesunął czas akcji z epoki Tella o kilka wieków do przodu, jednak wizja sceniczna odwołuje się bardziej do symboli niż do realiów historycznych. Doświadczamy tego już od pierwszych dźwięków uwertury – tak, bowiem otwierająca ją partia wiolonczeli solo (z towarzyszeniem kwartetu wiolonczel) jest wykonywana nie w kanale orkiestrowym, a przez solistkę na scenie. Kantylena wiolonczeli staje się symbolem głosu zniewolonego ludu – i dlatego zostaje brutalnie przerwana przez wkraczających po chwili żołnierzy. Nad sceną zawisa rozbity instrument. Wiolonczela – także ze sceny – towarzyszy Wilhelmowi w kulminacyjnej scenie z jabłkiem. Gdy terror Austriaków tryumfuje, odbywa się pogrzeb wiolonczeli. W całej akcji mało jest barw – mamy raczej barwne akcenty na tle ogólnej szarości, która też jest tu symboliczna. Podobnie można odczytać szereg innych obrazów i działań, np. bardzo powoli przesuwający się chór w pierwszej scenie, wbrew radosnej, sielankowej muzyce. Głównym elementem scenografii jest wielka plansza, przedstawiająca nie góry ani lasy, które są tłem akcji, ale ogromne, spiętrzone kry lodowe – bez barw, jak na drzeworycie. Ów lodowcowy pejzaż jest obecny, w kilku wariantach, do końca spektaklu. W kluczowej scenie III aktu pomysłowo został rozwiązany problem zestrzelenia jabłka – Tell wypuszcza strzałę, która jak na zwolnionym filmie, podawana z ręki do ręki przez chórzystów, trafia w końcu w owoc na głowie dziecka. Gdy mowa o symbolice, trzeba wspomnieć o postaci psychopatycznego tyrana Gesslera, którego widzimy tylko w III akcie. Pojawia się on w pełnej zbroi, w przyłbicy z wielkimi rogami (to przed nią, a nie przed jego kapeluszem, jak w pierwowzorze literackim, mają się tutaj kłaniać wieśniacy) i… na wózku inwalidzkim. Rogate nakrycia głowy mają też austriaccy żołnierze. Atrakcyjność spektaklu znacznie podniósł udział baletu, złożonego zaledwie z trzech par tancerzy, realizujących bardzo oryginalną chorografię Amira Hosseinpoura, z elementami pantomimy. Obowiązkowe niegdyś „wstawki” baletowe zostały tu wplecione w treść spektaklu - w III akcie muzyka tanecznego divertissement towarzyszy ponurym scenom poniżania i gwałcenia kobiet przez austriackich żołdaków, w ostatnim zaś efektowny układ choreograficzny wzmacnia dramaturgię sceny burzy. Trzeba podkreślić, że cały zespół wykonał te układy z prawdziwą wirtuozerią.

Największym atutem spektaklu okazali się soliści. Stopniowo coraz bardziej przekonywał do siebie wykonawca roli tytułowej, węgierski baryton Karoly Szemeredy, obdarzony silnym i szlachetnie brzmiącym głosem. Prawdziwą furorę wzbudził obsadzony w roli Arnolda rewelacyjny koreański tenor Yosep Kang – takiego dawno u nas nie słyszano! Głos pełen młodzieńczej siły i blasku, swobodnie, pozornie bez wysiłku brane dźwięki górnego rejestru (przysłowiowe „wysokie c”, które nie jest wcale w tej partii dźwiękiem najwyższym, pojawia się wielokrotnie), umiejętność oddania niuansów wyrazowych, lekkość w pasażach – to wszystko stawia tego artystę wśród najlepszych tenorów naszych czasów. Piękna partia Matyldy znalazła znakomitą wykonawczynię w osobie Anny Jeruć-Kopeć, dysponującej głosem ciekawym, o szerokich możliwościach ekspresyjnych. Zarówno jej arie, jak i duety z Arnoldem pozostaną na długo w pamięci. Duże wrażenie wywarła cała scena z Gesslerem – w tej roli świetnie zaprezentował się zarówno od strony wokalnej, jak i aktorskiej Wojtek Gierlach. Jako Jemmy, syn Tella, bardzo dobrze spisała się Katarzyna Trylnik, na uznanie zasłużył Adam Palka w roli Waltera. Trzeba wspomnieć o epizodycznej wprawdzie, lecz znaczącej roli Leutholda – tutaj mogliśmy podziwiać i wokalny, i aktorski kunszt Adama Kruszewskiego, który również najlepiej spośród solistów radził sobie z podawaniem francuskiego tekstu. 

Wspomniałem o chórach, bardzo w tej operze rozbudowanych – bo to lud, czyli chór jest właściwie jej głównym bohaterem. Zespół dowiódł, że jest w stanie sprostać niełatwym zadaniom, jakie stawia przed nim partytura Rossiniego. Słowa uznania należą się orkiestrze, znakomicie przygotowanej przez Andrija Jurkiewicza. Dyrygent świetnie prowadził spektakl, z dobrym rozplanowaniem dramaturgii i zachowując właściwe proporcje między sceną a orkiestrą.

Jeśli mamy czego żałować, to jedynie tego, że tak długo oczekiwany u nas Wilhelm Tell, podobnie jak większość realizacji w ciągu ostatnich lat, już po czterech spektaklach zniknie ze sceny (powstał w koprodukcji z teatrami operowymi w Cardiff, Houston i Genewie). W następnym sezonie go nie zaplanowano. A żeby zakończyć czymś pocieszającym – dobrze, że tym razem większy udział mieli polscy śpiewacy, którym powierzono kilka ról pierwszoplanowych. Zasługują na to.

14-09-2015

 

Teatr Wielki – Opera Narodowa, Warszawa
Gioacchino Rossini
Wilhelm Tell
libretto: Victor-Joseph Étienne de Jouy i Hippolyte-Louis-Florent Bis wg Friedricha Schillera
kierownictwo muzyczne: Andrij Jurkiewicz
reżyseria: David Pountney
scenografia: Raimund Bauer
kostiumy: Marie-Jeanne Lecca
choreografia: Amir Hosseinpour
światła: Fabrice Kebour
obsada: Karoly Szemeredy, Yosep Kang, Adam Palka, Wojtek Gierlach, Anna Jeruć-Kopeć, Katarzyna Trylnik, Adam Kruszewski
premiera: 21.06.2015

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Teatr Wielki - Opera NarodowaTeatr Wielki - Opera Narodowa

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.