Wynalezienie Ameryki
Pomiędzy Ekwadorem a Urugwajem jest mnóstwo miejsca. Polska bez problemu mogłaby się tam wcisnąć, a później już tylko czerpać z zasobów i energii nowej ziemi, po której z radością jeździłaby rowerem rządząca krajem osoba prezydencka. Z tym rządzeniem nie byłoby zresztą zbyt wiele roboty, bo w Nowym Świecie Polska stałaby się równościowa, wspierająca i wrażliwa – opowiadają w Ameryce Julia Holewińska i Tomasz Szerszeń. Ta fantazja, ulotna jak atlantycka piana, jest jedną z kilku apokryficznych opowieści składających się na pierwsze w najnowszym sezonie przedstawienie w Teatrze Polskim W Bydgoszczy.
Co ciekawe, osiem lat temu bydgoski Teatr Polski rozpoczął sezon Afryką Agnieszki Jakimiak w reżyserii Bartka Frąckowiaka. Przedstawienie (mocno eseistyczne) stanowiło próbę zebrania narracji, którymi szeroko rozumiany świat Zachodu (nie)mówi o Afryce i o Inności – poprzez sceniczne zobrazowanie narracji podpiętych pod naukowe/kulturowe/społeczne dyskursy oraz neokolonialnych strategii oswajania, deprecjonowania, unieważniania i zastępowania. Prawię dekadę później Julia Holewińska (tekst i reżyseria) i Tomasz Szerszeń (tekst) podejmują rozmowę na ten sam temat wywłaszczania/przywłaszczania i także z punktu wyjścia akcentującego wyczerpanie. „Wypierdalać” – mówi do nas cicho, stanowczo Niewolnica Isaura (Emilia Piech), uosobienie sprzeciwu wobec zużytych metafor, związków frazeologicznych i retorycznych gotowców, dosadnie i radykalnie nakazująca skończyć z intelektualizacją. Teatralny projekt Holewińskiej i Szerszenia to konstrukcja z rodzaju tych ucyklingowych, podejmująca próbę uruchomienia skrajnie różnych języków i uplecenia z nich fantazmatycznego scenariusza, w obrębie którego, być może, Ameryka zostanie na nowo wynaleziona.
Przedstawienie oglądamy na małej scenie TPB, sceniczna przestrzeń według projektu Tomasza Szerszenia to kwadrat otoczony jasną, ułożoną w fałdy zasłoną. Prawą i lewą stronę tej przestrzeni zajmują okryte prześcieradłami nieruchome obiekty, które są nam kolejno ujawniane: jako pierwszy wyłania się spod bieli Witold(o) Gombrowicz (Damian Kwiatkowski). Nagi staje przed wizualizacją w głębi sceny, która przedstawia nagranie Atlantyku rozbijającego się o skalisty brzeg. Krótki moment narodzin i mamy noblistę, którego literacka kariera nabiera rumieńców wówczas, gdy historyczny Gombro swoją zakończył. Aktorzy i aktorki przedstawienia wychodzą kolejno na środek sceny i w różnych językach obwieszczają decyzję Komitetu Noblowskiego, który przyznaje „argentyńskiemu pisarzowi” najwyższy laur. I właściwie to, co następuje w Ameryce później, stanowi – na jednym z poziomów scenicznego świata – mikrokosmos dzieła noblisty, który w znakomitej kreacji Damiana Kwiatkowskiego jawi się jako nadpobudliwy, targany kompulsjami bufon. Skupiony na sobie i swoim rozkroku egzystencjalnym – gdzieś pomiędzy światem starym (Europa, Polska), a tym nowym (Argentyna). Witold(o) odrodził się w nowym języku, wyłonił się z atlantyckich bałwanów, ale jednocześnie wciąż dźwiga klątwę romantycznych paradygmatów. Jest Mistrzem, noblistą, ale też grzebiącym w pupie i wąchającym palec uczniakiem, który zajmuje niebieską ławeczkę ze schowanym pod nią modelem transatlantyku.
Witold(o) wprowadza na scenę korowód mitycznych postaci, które w rozgorączkowanych fantazjach odbijają w sobie pragnienie bycia Polakiem i „prawdziwym Amerykaninem” jednocześnie. Wspierający się kulami Krzysztof Kolumb (Paweł L. Gilewski) jako jeden z pierwszych poddany zostanie tutaj dekolonizatorskiej weryfikacji, która przyniesie wnioski smutne i żałosne. Rasista, człowiek powodujący wyłącznie zagładę, „omawiany” jest w kontekście potencjalnej polskości, którą nasz „kompleks amerykański” próbuje wypatrzeć na drugiej półkuli. Tym razem źródłem naszej nierozerwalnej relacji z bogactwem i bezdrożami Ameryki jest postać Władysława III Warneńczyka, który według spiskowej teorii był ojcem Krzysztofa Kolumba. Kolejnym bohaterem tej tożsamościowej mozaiki zostaje Diego Maradona, przećpany bożek z przydrożnej kapliczki, czerpiący moc ze swoich własnych wyidealizowanych wizerunków, które grający piłkarza wszechczasów Marcin Zawodziński nosi na koszulce i sportowych spodenkach. Oczywiście – naszprycowany kokainą Diego również posiada silnie polskie umocowanie. Maradona to Bóg, a Bóg, jak wiadomo, jest Polakiem.
Wszystkie te, iście tricksterskie chwyty są tu możliwe, bowiem Holewińska i Szerszeń – ustami rozgorączkowanego Gombrowicza – odwracają, niczym w karnawale, położenie Ameryki, a za tym anarchistycznym gestem (powtarzającym grafikę América Invertida, którą stworzył w 1943 urugwajski malarz Joaquín Torres García) idzie oczywiście propozycja zmiany perspektywy: teraz Południe staje się Północą, decydencką, dominującą w dyskursie. Na jej usługach Maradona, Kolumb czy Witold(o) oduczają tego, co przez wieki utrwalane. Poprzez gest odsłonięcia jednego ze schowanych pod białym materiałem obiektów – eklektycznej, przejmującej rzeźby Mai Krupińskiej, przedstawiającej „rozczłonkowaną” latami dosłownej i symbolicznej opresji rdzenną Amerykankę – odkrywają systemową, pokoleniową przemoc, której świat latami nie pamiętał. América Invertida powoduje, że głos otrzymują ci i te, których nie słychać było z dołu, z południa: Amazonia pod postacią geparda (Zhenia Doliak) czy unieruchomiona w fiszbinach, falbanach i lokach Isaura (wspomniana Emilia Piech).
Tekst Holewińskiej i Szerszenia jest gęsty, erudycyjny, ale mimo tego – niezwykle komunikatywny. Natłok uruchamianych obrazów, znaczeń, odwołań i wtrąceń – wszystko to mieści się bez wewnętrznych zgrzytów w jego porządku. Swoboda, z jaką twórca i twórczyni Ameryki przechodzą z jednego obszaru znaczeń do drugiego, powoduje, że niezauważalne niemal staje się dla nas, widzów i widzek, wejście w sfery i tony pozbawione niemal zupełnie, w przeciwieństwie do pierwszych fragmentów przedstawienia, ironii. W tych partiach Holewińska i Szerszeń przedstawiają wspólne Polsce i Ameryce ograniczanie praw kobietom, które to w 2020 roku protestowały po obu stronach oceanu. Argentyna prawo do aborcji wywalczyła. My? Znów nam do tej wyśnionej Ameryki za daleko.
Amerykę świetnie się ogląda, choć chwilami bujny tekst Holewińskiej i Szerszenia zostaje niepotrzebnie rozciągnięty (jak we fragmencie z wokalnymi popisami Maradony). Komponenty składające się na warstwę formalną, plastyczną (znakomita reżyseria świateł!) przedstawienia współgrają ze sobą bez zarzutu, składając się na sceniczny świat mamiący wieloznacznością, tajemnicą, momentami wręcz przebiegły, a innym razem groźny. Nienachalna muzyka Radosława Dudy stwarza napięty krajobraz dla splątanych historii, by w finale wystrzelić arcypolską racą.
„Smutek to przywilej” – słyszymy ze sceny. Przez dziewięćdziesiąt minut (współ)bycia z Ameryką możemy owego uprawnienia doświadczyć, przyglądając się losom formowanej kolonizatorską ręką krainy. Ale też, przede wszystkim, smutku doświadczymy w konfrontacji z jedną z nadrzędnych dla dzieła Julii Holewińskiej i Tomasza Szerszenia idei, szalenie dla nas, umocowanych silnie w tradycjach, narracjach, konstruktach i dyskursach, trudnej. O iluzoryczności wszelkiego zakorzenienia, wynikającej z nomadyczności współczesnej kultury i społecznych systemów, sprzecznych z ideą „ziemi obiecanej”, którą karmieni jesteśmy od zawsze. I która paradoksalnie uniemożliwia nam „zdobycie” tej upragnionej „Ameryki”.
05-10-2022
Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy
Julia Holewińska, Tomasz Szerszeń
Ameryka
reżyseria: Julia Holewińska
przestrzeń i wideo: Tomasz Szerszeń
rzeźby: Maja Krupińska
muzyka: Radosław Duda
obsada: Zhenia Doliak, Paweł L. Gilewski, Damian Kwiatkowski, Emilia Piech, Marcin Zawodziński
premiera: 9.09.2022
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.