Wystarczy(ć)
Stella Walsh. Najszybsza osoba świata Anny Mazurek (tekst) i Jana Jelińskiego (reżyseria) niemal na samym początku zawiera scenę, którą trudno wyprzeć z pamięci. Oto Matka (Małgorzata Witkowska) instruuje córkę (Zhenia Doliak), jak należy korzystać ze sportowej szatni, aby nie ujawnić przed innymi własnej cielesności. Bo fizyczność Stelli, przekonuje z powagą Matka, jest inna od wszystkich i musi zostać szczelnie ukryta, odsłonięta – wywoła drwinę i zostanie z gruntu odrzucona. Krótka, oszczędna scena obrazuje porażająco wyraźnie okrutnie uniwersalny mechanizm wykluczenia ciała, które nie przystaje do „normy”. Narracja Matki naznacza ciało deprecjonująco, symbolicznie wyprowadza je ze wspólnoty i skazuje na dysfunkcyjność tajemnicy. Wykluczona fizyczność bohaterki reprezentuje w tym znakomitym fragmencie tysiące innych dorastających i dojrzewających ciał – chowających się w szkolnych toaletach, maskowanych i zatajanych ze względu na swój „niedopuszczalny” kształt.
Stanisława Walasiewiczówna należy do najlepszych, najbardziej utytułowanych sportowczyń w historii. Biegaczka urodziła się w 1911 roku w kujawsko-pomorskiej wsi Wierzchownia, z której wyemigrowała z rodziną rok później. W USA ich nowym domem stało się Cleveland. Walasiewiczówna zainteresowała się sportem już jako dziecko, bardzo szybko zaczęła osiągać spektakularne wyniki i zwracać na siebie uwagę środowiska. W 1930 roku Stella Walsh – trudne do wymówienia polskie imię i nazwisko zastąpiła amerykańska wersja – zdobyła złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles, jeden z wielu w jej olśniewającej karierze. W późniejszych latach swojego życia pracowała jako trenerka i polonijna aktywistka. W pierwszych dniach grudnia 1980 roku napadnięto ją na parkingu sklepowym i śmiertelnie postrzelono. Została pochowana na Calvary Cemetery w Cleveland.
Przedstawienie Teatru Polskiego w Bydgoszczy oglądamy na Małej Scenie, którą Dorota Nawrot (scenografia, kostiumy i światła) zabudowała minimalistyczną, funkcjonalną scenografią. Składają się na nią dwa ekrany (większy w głębi sceny wyświetla filmy; mniejszy, usytuowany przy proscenium – tekst), ustawione na podłodze makiety rudych górskich pasm oraz zawieszona u szczytu sceny konstrukcja przywołująca olimpijskie koła, składająca się jednakże nie z kolorowych obręczy symbolizujących kontynenty, ale form barwą i nieregularną fakturą przypominających Księżyc. W tym teatralnym krajobrazie rozgrywa się opowieść o najszybszej osobie świata, a rozpoczyna się ona niejako od końca – bo od sceny śmierci Stelli na parkingu amerykańskiego marketu. Sportowczyni udała się do niego po białe i czerwone wstążeczki, które kupowała na przyjazd drużyny sportowej z Polski. A wcześniej wypiła alkohol. Ale nie wiadomo w sumie, czy to wypicie jest w tej opowieści w ogóle ważne – dyskutują zebrane na scenie postaci (Doliak, Witkowska, Jerzy Pożarowski, Michał Surówka i Emilia Piech, grająca w przedstawieniu na zmianę z Katarzyną Pawłowską), które „z(a)bierają się” do opowiedzenia/zrekonstruowania historii biegaczki. Obserwujemy ich osadzanie się w rolach, w konkretnych imionach. Filmująca na żywo kamera chwyta twarz, jej powiększenie oglądamy na ekranie w głębi sceny. Narracyjne skrawki układają się w konkret. Stella Walsh była osobą interpłciową – wykazała pośmiertna sekcja. Ten fakt jest kluczowy dla semantycznych podwalin przedstawienia, które opowieść tożsamościową rozpisuje na wiele obszarów: bycia ze sobą i bycia z innymi, bycia w konkretnej rzeczywistości społeczno-ekonomiczno-politycznej i bycia w niej w określonym czasie historycznym. Co istotne, ten pierwszy (pierwotny) plan – bycie ze sobą – nie jest wcale warunkowany przez brak autoakceptacji, niezgodę na siebie czy odrzucenie własnej osoby. W tej biograficznej fantazji teatralnej bohaterka jawi się jako osoba zaciekawiona swoją cielesnością i korzystająca z jej możliwości, ale przede wszystkim sprawiająca wrażenie, i to od pierwszych fragmentów przedstawienia, osoby przekonanej o własnej wystarczalności. I to właśnie, w moim przekonaniu, jest najistotniejsze w bydgoskim przedstawieniu – wyraźne wskazanie, że każda osoba sama w sobie jest wystarczająca, jest akurat i w sam raz dokładnie taka, jaka w swej istocie jest. Właśnie taka też była Stella, mówią głośno osoby tworzące przedstawienie, a interpłciowość czy sprawność fizyczna nie powodowały wcale, że była „gorsza” bądź „lepsza”, bo te wartościująco-stygmatyzujące „markery” nie są w ogóle narzędziem do opisu jakiejkolwiek osoby. Stella w bydgoskiej opowieści zdaje się to wiedzieć/widzieć. Jej otoczenie – nie zawsze. I dlatego inicjujący przedstawienie „koniec”, śmierć Stelli, ma charakter otwierający. Pośmiertna sekcja zwłok ujawniająca interpłciowość sportowczyni wywołała medialno-społeczną burzę, w czasie której próbowano zdyskredytować osiągnięcia Stelli i odmówić jej należnego miejsca w historii sportu. Z tym procederem, wykluczająco-deprecjonującą narracją wobec interseksualności, mierzy się zespół tworzący przedstawienie.
To zaś, pomimo skomplikowania i ciężkości poruszanych tematów, skomponowane jest z wielką lekkością i sporym humorem. Mały ekran przy proscenium wyświetla fakty z biografii Stelli i historii sportu, a wszystkie pozostałe składniki scenicznej rzeczywistości rozwijają je w teatralnej fantazji. Matka, Siostra, Pierre de Coubertin (Jerzy Pożarowski w eleganckim garniturze), Harry Neil Olson (Michał Surówka) – oto najważniejsze postaci tej opowieści, krążące wokół Stelli bliżej bądź dalej, częściej, innym razem bardzo okazjonalnie. Każda z tych postaci wprowadza na scenę inny porządek znaczeniowy, inny kontekst; każda w jakimś stopniu oddziałuje na Stellę i warunkuje jej życie.
Grany przez Jerzego Pożarowskiego Coubertin, ojciec współczesnej olimpiady, reprezentuje nadzorująco-decydencką machinę, która wprawia w ruch świat zawodowego sportu. Konserwatywny w widzeniu świata, zamknięty na zewnętrzne narracje bohater strapionym tonem głosi „kłopotliwość” kobiet, które to, jeśli na stałe i na równi z mężczyznami „zagoszczą” w przestrzeni świata sportowego, sprowadzą ze sobą jeszcze większe problemy, „może osoby niepełnosprawne, może hermafrodyci? Czy to sobie można w ogóle wyobrazić?”. W kontekście słów Coubertina Stella jest „inna” po wielokroć: będąc osobą identyfikującą się jako kobieta, będąc osobą interseksualną, będąc osobą przybyłą z innego kontynentu, kraju. Z narracją sportowego moderatora zlewają się porażające, czarno-białe fragmenty dokumentu Leni Riefenstahl z ostatnich chwil przed II Wojną Światową. Na dużym ekranie w głębi sceny przeplatają je obrazy Stelli w wykonaniu Doliak – biegnącej w zwiewnej sukience po bieżni pustego, niemal bezkresnego stadionu (autorem wideo jest Adam Zduńczyk), osamotnionej w krajobrazie zawodowego sportu, porządkowanego przez osoby pokroju Coubertina.
Ale Stella Walsh nie zawsze biegła sama. Fragment przedstawienia opowiadający relację bohaterki i boksera Harry’ego Neila Olsona jest fantazją na temat miłości. Fantazją poruszającą, poetycką, świetnie zainscenizowaną i zagraną. W kreacji Michała Surówki Olsen jawi się jako osoba bezpretensjonalna, czuła, niezwykle ciekawa Stelli. Scena, w której rozmawiają oni o potencjalnym zbliżeniu, jest jedną z najpiękniejszych w całym przedstawieniu: Doliak i Surówka mówią o własnej seksualności, przesuwając jednocześnie w stałym rytmie górskie obiekty scenograficzne. Seksualność, jak i sama osobowość, nie jest konstruktem stałym, lecz w toku doświadczeń może podlegać ewolucji. Stella i Harry są sobie bliscy, ciekawi siebie, otwarci na swoje potrzeby – ich chęć eksperymentowania, poszukiwania satysfakcjonującej obie strony formy doświadczania seksualnego spełnienia brzmi nie tylko zupełnie naturalnie, ale i bardzo wzruszająco. Jest w nich niewinna ciekawość, chęć poznania siebie i innego, pragnienie współdzielenia dobra.
Potwornie przejmująca scena, w której Matka projektuje na córkę swoje lęki, jest jedną z wielu opowiadających o relacjach Stelli z najbliższymi. Do nich należą ważne rozmowy bohaterki z siostrą (Katarzyna Pawłowska/Emilia Piech), pełne ciepła i ciekawości, życzliwe i budujące szczerą relację. Emocjonalną bliskość sióstr obrazuje sceniczny ruch – bliskość ciał, łagodność gestów. Dekonstruktorką siostrzanego porozumienia jest Matka dziewczyn, która chroniące w jej przekonaniu działania (całkowita izolacja cielesności Stelli) rozszerza nawet na najbliższe osoby. „Między nogami mieszka szatan” – upomina siostry w permanentnym spięciu i czujności. Ta znakomicie zagrana przez Małgorzatę Witkowską postać ma kształt ambiwalentny, ścierający biegunowo odległe emocje i motywacje: rodzicielska miłość i pragnienie ochrony dziecka przeplata się tu nieustannie z konserwatywnymi przekonaniami. Kulturowy, polsko-amerykański bagaż „powinności” Matki odbija się w kostiumie postaci – ciemnym, z „matczyną” spódnicą i kowbojkami, ale i w surowości jej mimiki i sztywności gestów.
Świetnie ogląda się to kameralne, dość statyczne w gruncie rzeczy przedstawienie. Jan Jeliński wykonał dobrze pomyślaną, wieloznaczeniową pracę inscenizacyjną. Jej efekt nie byłby tak spektakularny, gdyby nie ciekawy tekst Anny Mazurek, bardzo sprawnie łączący dokument i fantazję, niezwykle komunikatywny i świetnie brzmiący na scenie. Niezwykle cenię to przedstawienie za jego subtelny dowcip, niesłużący wcale rozbrajaniu powagi, ale zgodnie z nią współistniejący. Najlepszym przykładem tej udanej korelacji jest scena spotkania Stelli, Harry’ego i Matki, gdzie przesłuchiwanie i tresowanie zięcia sfinalizowane jest (dosłownie i w przenośni) spadającym z nieba sernikiem. Polskim! Zauważyć też należy znakomitą pracę aktorską zespołu: fantastycznie wypada Zhenia Doliak, a Michał Surówka buduje znakomitą kreację pięściarza Olsona.
Wystarczy. Wprawdzie bohater Michała Surówki jest w ostatnich partiach przedstawienia nieco bardziej dosadny językowo, ale sens jego spokojnego polecenia jest właśnie taki – dajcie już spokój. Stella zawsze była wystarczająca właśnie taka, jaka była. Jak my wszyscy. Uznanie takiego stanu świata, takiej właściwości ludzkiej istoty, to najważniejsza z wpisanych w to przedstawienie, fundamentalnych dla nas refleksji. Usankcjonowanie jej uwalnia. I tym właśnie kończy się Stella Walsh – kolektywnym uwolnieniem, ekstatycznym, oswobodzonym z powinności, oczekiwań i wymagań tańcem wszystkich postaci przedstawienia. Pulsujące techno, stroboskopowe, rozmazujące rzeczywistość światła i ciała poruszające się we wspólnocie (świetna choreografia Wojciecha Grudzieńskiego), w której jest miejsce na różnorodność i indywidualizm. Finał godny najszybszej osoby świata.
17-05-2023
Teatr Polski w Bydgoszczy
Stella Walsh. Najszybsza osoba świata
tekst i dramaturgia: Anna Mazurek
reżyseria: Jan Jeliński
światło, kostiumy, scenografia: Dorota Nawrot
wideo: Adam Zduńczyk
choreografia: Wojciech Grudziński
obsada: Zhenia Doliak, Katarzyna Pawłowska/Emilia Piech, Jerzy Pożarowski, Michał Surówka, Małgorzata Witkowska
premiera: 3.03.2023
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.