Zona
Gęś od dawna coś przeczuwała, a teraz jest już niemal pewna, że ktoś się za nią skrada. Gdy słyszy: „Śmierć”, wyciąga najpierw szyję w gęsim odruchu obrony, a potem, gdy Śmierć do niej podchodzi, kurczy się w sobie. Animująca ją w żywym planie aktorka z napięciem wpatruje się w swoją lalkę. Powoli, bardzo powoli kładzie gęsią szyję na gęsi tułów, a potem nakrywa gęsią głowę skrzydłem. Gąska jest przerażona i „wyłącza świat”, który nagle, w jednej chwili staje się jej obcy i daleki.
Jest w tym powolnym ruchu cały ogrom jej trwogi, ale też wiele nieoczekiwanego… wdzięku. Ruchy aktorki są precyzyjne, każdy z nich wykonywany jest z wielką starannością, bez pośpiechu, celebrowany. Bo przecież mamy tu do czynienia z sytuacją niezwykłą, wyjątkową, graniczną, dotykamy spraw ostatecznych. Na ogół w życiu takie sytuacje przelatują nam przed oczami – są intensywne, szybkie, wręcz błyskawiczne, skrojone ponad ludzką miarę percepcji. Ale tutaj jesteśmy w teatrze, tu możemy taką sytuację bezpiecznie obserwować, rozważać jej konsekwencje, ba – możemy ją nawet estetycznie smakować. I rozsmakowując się w jej powolnym rytmie, w precyzji działań obu aktorek, w plastycznej urodzie lalek i scenografii, usiłujemy zgadnąć, kiedy i jak Śmierć zakończy swe dzieło. Jak to wszystko będzie tu celebrowane, jak nam będzie pokazane?
Śmierć tymczasem wykonuje przyjazny gest – animująca ją aktorka, uważnie obserwując swą lalkę, wyciąga jej prawą rękę, która głaszcze gęsie pióra. Narrator potwierdza – Śmierć jest dla Gęsi miła, a zważywszy na to, kim jest, to nawet bardzo miła. Potem razem wędrują przez sterylnie piękny, oczyszczony z naturalnej przypadkowości krajobraz, potem Gęś przytula się do Śmierci, potem siedzą razem na drzewie, a potem jeszcze leżą sobie pod drzewem. Śmierć podnosi nogę i macha stopą – jakże sielsko i beztrosko! Niebem przepływa śliczna chmurka – powolutku, cudownie, banalnie. Ileż to takich ślicznych chmurek przepłynęło niebem podczas całego gęsiego życia? Ilu z nich Gęś w ogóle nie zauważyła? Ale ta chmurka jest bardzo ważna, bo może ostatnia. A nawet jeśli nie ostatnia, to ile jeszcze przepływających po niebie chmurek Gęś zobaczy, zanim jej przyjaciółka postanowi zabrać ją ze sobą w ostateczne Nieznane?
Kończy się krótki wideoklip spektaklu Gęś, Śmierć i Tulipan według tekstu Wolfa Erlbrucha, w reżyserii i senografii Marcina Jarnuszkiewicza w warszawskim Teatrze Baj i nadal nie wiem, ile jeszcze chmurek przepłynie przez to piękne, ciemne niebo, zanim To się dokona.
Teatr Marcina Jarnuszkiewicza był mi do niedawna nieznany. Przykro mi z tego powodu, ale w końcu po przetrwaniu paru dziesiątków lat na naszym łez padole wiem, że wszystkiego w życiu, a nawet tylko w teatrze nie da się zobaczyć i osobiście przeżyć. Choć przecież – i konstatuję to z niejakim wstydem – ten wybitny reżyser i scenograf zrealizował w ciągu ostatnich kilkunastu lat w poznańskim Teatrze Animacji trzy spektakle: Bestię i piękną, czyli baśń raz jeszcze opowiedzianą Stanisława Grochowiaka (1999), Królową śniegu Hansa Christiana Andersena (2001) i Wiewiórkę Moniki Milewskiej (2006). Miałem blisko i nie skorzystałem – teraz żałuję.
Ale mogę za to z czystym sumieniem powiedzieć, że przynajmniej teraz, w roku 2015, to, co istotne, mnie nie ominęło – zobaczyłem kolejny spektakl Jarnuszkiewicza w Teatrze Animacji i oto w jakiś czas po nieśpiesznym smakowaniu Całego królestwa króla mogę się podzielić z Czytelnikami całym moim zachwytem.
Scenariusz tego przedstawienia oparty jest na zbiorze dwudziestu jeden krótkich opowiastek austriackiego autora Heinza Janischa Król i morze, wydanych po polsku w roku 2010. Janisch to autor znany i ceniony, a charakter jego prozy – refleksyjny, filozofujący, pełen zadumy nad światem – niewątpliwie sprzyja teatralnemu „stylowi pisma” Jarnuszkiewicza. Opowiastki Janischa to „króciutkie historie, muśnięcie tematu, strzęp dialogu, monologu”. Jak pisze recenzentka książki, Dorota Koman, znajdziemy w nich „przestrzeń pozostawioną naszej wyobraźni”, która „wręcz prowokuje do robienia notatek na marginesie” („Nowe Książki”, 2010 nr 10, s. 76).
I takie właśnie „teatralne notatki” czyni Marcin Jarnuszkiewicz w Całym królestwie króla. Suweren ów, grany (lepiej może znów powiedzieć: celebrowany) przez Marcina Ryl-Krystianowskiego, przez niemal godzinę smakuje na scenie świat, dziwiąc się mu, gniewając się nań, usiłując go daremnie przekształcić, ucząc się go, błogosławiąc i przeklinając. I cały czas powoli, mozolnie godzi się z nim, akceptując w końcu swoje w nim istnienie. Powolność i nieśpieszność tego procesu sprzyja kontemplowaniu przez siedzących na widowni małych i dużych ludzi ciągu przepięknie skomponowanych obrazów. Opowiedziane zwięzłym, metaforycznym tekstem Janischa królewskie zmaganie się ze światem i ze swym własnym cieniem (gra go Marek A. Cyris) jest tu czytelną podnietą dla każdego z nas, by zastanowił się nad własnymi zmaganiami z samym sobą, a w szczególności nad własnym „rdzewieniem” i przemijaniem. Powoli przestawiamy się przy tym na odbiór czegoś, co nam się niejasno kojarzy z jakimś zapomnianym „czystym pięknem”, które zaoferowane jest nam tutaj na dodatek w skondensowanej, intensywnej formie. Ta łagodnie nam narzucona, nieśpieszna kontemplacja, której (o dziwo!) z przyjemnością się poddajemy, nieco nas obezwładnia: „To tak też dziś można mnie zabawiać w teatrze?” – pytamy się w duchu samych siebie, dziwiąc się nieco tej nieoczekiwanej fascynacji czymś, co na pierwszy rzut oka wydaje się nam ciut naiwne i niedzisiejsze. Ale działa! I to nas właśnie dziwi. Bo to jednak dziwne – takie odkrycie w sobie jakichś (chyba nieco wstydliwych?) pokładów dziecięcej wrażliwości, podatności na zachwyt nad czymś, co niezrozumiałe, niezracjonalizowane, niepodane w jakiejś logicznej formie, która by się dała umysłowo ogarnąć i zwerbalizować.
A tu masz! Czemu to zachwyca?! (Bo może nie powinno?) Co się ze mną dzieje?!
O ile pamiętam, ostatni raz zachwyciłem się czymś podobnym, kontemplując niektóre obrazy ze Stalkera AndriejaTarkowskiego. Kiedy to było? Oj, dawno, dawno temu. I od tamtej pory nie przydarzyło mi się ani w kinie, ani w teatrze, ani w życiu nic podobnego. Aż tu nagle, w Wielkim Tygodniu roku 2015, we wtorek, o siedemnastej, pośród przedświątecznego pośpiechu i handlowo-gastronomicznej gorączki trafiłem w sali Teatru Animacji do jakiejś nowej, fascynującej zony, gdzie dane mi było znów bezkarnie kontemplować skondensowane piękno – bez tłumaczenia, kto, komu, po co, za co, przed czym, po czym i dlaczego.
27-04-2015
Teatr Animacji w Poznaniu
Heinz Janisch
Całe królestwo króla
reżyseria: Marcin Jarnuszkiewicz
scenografia: Marta Zając i Marcelina Jarnuszkiewicz
muzyka: Mateusz Dębski
reżyseria światła: Prot Jarnuszkiewicz
obsada: Magdalena Dehr, Julianna Dorosz, Sylwia Koronczewska-Cyris, Marek A. Cyris, Krzysztof Dutkiewicz, Marcin Ryl-Krystianowski
premiera: 31.03.2015
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.