AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 4 października

Fot. Karol Budrewicz  

Ten felieton jest poniekąd listem miłosnym do mojego znakomitego sąsiada przez felietonową miedzę, Macieja Wojtyszki. Drogi Maćku, spędziłem niedawno bardzo miły wieczór w towarzystwie Rity Gombrowicz. Poznałem ją przed laty, gdy przyjechała do Radomia na pierwszy Festiwal Gombrowiczowski.

Od tamtej pory widywaliśmy się parokrotnie podczas jej kolejnych wizyt w Polsce, czasami też pisywaliśmy do siebie. Te kontakty były dla mnie niezmiernie interesujące ze względu na moje wariactwo na punkcie Gombrowicza. Od razu też uległem ujmującemu czarowi pani Rity, osoby nadzwyczaj skromnej i sympatycznej, a zarazem żelazną ręką zarządzającej spuścizną po mężu. Zresztą na pewno ją poznałeś.

Tym razem pani Rita przyjechała w związku z książką, którą „Zeszyty Literackie” wydały pod tytułem Konfrontacje. Barbara Toruńczyk ułożyła ten arcyciekawy tom z listów, artykułów i rozmaitych świadectw, a wszystkie dotyczą relacji Gombrowicza z Miłoszem. Jest więc i to, co oni o sobie nawzajem pisali, i to, co do siebie pisali, i wreszcie to, co o nich pisali bliscy im ludzie, a wśród nich pani Rita. W większości te teksty są oczywiście znane, ale dotychczas były rozproszone po różnych osobnych tomach; teraz, zebrane pod jedną okładką, stanowią prawdziwy rarytas, tym bardziej że zostały doskonale i wyczerpująco skomentowane.

Myślę, Maćku, że w lot chwyciłeś, do czego zmierzam, ale że pracuję na wierszówkę (zresztą bardzo skromną, jak sam wiesz), więc brnę dalej. Podczas kolacji pani Rita opowiadała anegdoty o Gombrowiczu. Niektóre już od niej słyszałem, pojawiały się też w jej tekstach; niektórych nie znałem. Nie wiedziałem na przykład, że w latach argentyńskich Gombrowicz palił trzy paczki papierosów dziennie, i to z tych najmocniejszych, rodzajem tytoniu odpowiadających gauloises’om. Dopiero we Francji, cierpiąc na postępującą astmę, przeszedł na fajkę i papierosy z eukaliptusa.

Z epizodów znanych pani Rita przypomniała wizyty, jakie Gombrowiczowi składał Miłosz. Ten ostatni przybył na parę miesięcy do Europy w 1967 roku i zatrzymał się na francuskiej Riwierze w Saint-Paul de Vence. To jest maleńkie miasteczko, położone opodal Nicei i parę kilometrów od Vence, w którym mieszkał, a właściwie dożywał swych dni Gombrowicz (umarł w lipcu 1969 roku). Obaj pisarze, choć o dawna się wzajemnie czytali i poważali, dopiero wtedy poznali się i zaprzyjaźnili. Miłosz często odwiedzał schorowanego Gombrowicza, a pani Rita była poniekąd świadkiem tych spotkań; piszę „poniekąd”, bo nie znając polskiego, nie rozumiała, o czym rozmawiają. Razu pewnego – na pewno znasz tę historię – Gombrowicz wymyślił, że cała siła talentu Miłosza kryje się w jego nadnaturalnie krzaczastych brwiach i postanowił mu je obciąć. Jak Dalila na Samsona, zaczaił się na Miłosza z nożyczkami. Gdy Miłosz zorientował się, co się święci, zaczął przed Gombrowiczem uciekać dookoła stołu. I tak gonili się jak sztubacy z Ferdydurke.

Nawiasem mówiąc, miałem możność znaleźć się w Vence, o którym Gombrowicz mawiał, że jest „położone dość niegłupio”. Zwiedziłem, owszem, katedrę i kaplicę różańcową, zaprojektowaną przez Matisse’a, ale przede wszystkim zmierzałem do słynnej willi „Alexandrine”, w której mieszkali Gombrowiczowie. Niestety, obejrzałem ją tylko z zewnątrz, bo trwał remont i, mimo moich nalegań, nie pozwolono mi nawet rzucić okiem do środka (znasz tę sytuację: odnajdujesz dom, który należy do twojego osobistego mitu literackiego; dobijasz się, wychodzi jakiś Francuz, całkiem kulturalny, więc tłumaczysz, że przyjechałeś z Polski, że tu kiedyś mieszkał największy polski pisarz – na willi jest zresztą tablica pamiątkowa, a jakże – i że chciałbyś tylko zajrzeć. A on patrzy na ciebie jak na wariata i z całą kurtuazją tłumaczy, że nie może spełnić twojego życzenia).

No więc do „Alexandriny” mnie nie wpuszczono, ale obszedłem kawiarnie wokół przecudnego placu Grand Jardin, obsadzonego gołymi o tej porze roku (luty!) platanami. Ze wspomnień Kazimierza Głaza wiedziałem, w których kawiarniach Gombrowicz przesiadywał i grał w szachy – ta najważniejsza, mianowicie „La Régence”, nadal istnieje, więc nie omieszkałem do niej zajść i na cześć Gombra wypić filiżankę noisette.

A potem nastąpiło clue podróży: udałem się na cmentarz, pięknie położony, na zboczu wzgórza, z widokiem – jeśli można tak powiedzieć – na Alpy Nadmorskie. Nawykły do rodzimych obyczajów, bezmyślnie założyłem, że pod cmentarzem kupię kwiaty u tak zwanej baby. Ale gdzie tam! Albo we Francji instytucja bab nie istnieje, albo pora była nieodpowiednia, w każdym razie ani pod cmentarzem, ani na cmentarzu nie było żywego ducha.

Idąc za wskazówkami z tekstu Głaza odnalazłem bez trudu grób Gombrowicza („zrobiony z szarego marmuru usytuowany jest w ostatnim kwartale, na lewo pod murem, gdzie rosną smukłe cyprysy”) i stanąłem przed nim ze ściśniętym gardłem i walącym sercem. Po głowie tłukło mi się iście gombrowiczowskie pytanie: jak mam się zachować, bo przecież jakoś trzeba się zachować… On ateista, ja też od praktyk religijnych daleki – mam Wieczny odpoczynek odmówić czy co?

Towarzyszka mojej podróży utrwaliła tę sytuację na zdjęciach: gdybyś chciał kiedyś zobaczyć, jak wygląda wzruszony baran, to służę…

W końcu uznałem, że skoro przyszedłem do mego mistrza i przewodnika bez kwiatów, to zostawię mu symbolicznie choć cokolwiek – i znalazłszy w kieszeni pięciozłotówkę, wcisnąłem ją pod płytę nagrobka.

Opowiedziałem tę historyjkę pani Ricie, a ona ze śmiechem rzekła: „Bardzo dobrze zrobiłeś, Witold zawsze lubił pieniądze…”.

A teraz, drogi Maćku, przechodzę „do adremu”. W pewnym momencie sprowadziłem rozmowę na temat Twojej sztuki o Gombrowiczu i Mrożku (który, jak wiadomo, bywał w Vence, mając zresztą do swego mistrza ambiwalentny stosunek; po jego śmierci napisał tekst pod znamiennym tytułem Gombrowicz, mój koszmar). Bardzo tę sztukę cenię i nadzwyczaj podobała mi się Twoja inscenizacja w Teatrze Narodowym. Pani Rita również ją widziała i była dobrego zdania, a szczególnie ją bawiło to, że sama jest bohaterką i występuje jako postać na scenie (gra ją Kamila Baar).

Moi przyjaciele z „Zeszytów Literackich”, z którymi wspólnie spędzaliśmy wieczór z panią Ritą, marudzili, że pierwowzory postaci (szło głównie o znanych im osobiście Paczowskich) nie tak wyglądają, nie tak mówią i nie tak się zachowują. Zapewne. Ale broniąc Cię, próbowałem im wytłumaczyć, że ani sztuka, ani przedstawienie nie są dokumentem biograficznym, lecz dziełem wyobraźni posiłkującym się faktami z życia rzeczywistych osób. Żyjąc w kulturze teatralnej, która wydała Wesele, powinno się takie rzeczy rozumieć, chyba że, jak hrabia Tarnowski, nie akceptuje się konwencji scenicznych i opuszcza się premierę, trzaskając drzwiami loży…

Tak czy inaczej powiedziałem pani Ricie, że Cię namówię, żebyś napisał nową sztukę – o spotkaniach Gombrowicza z Miłoszem. I czynię to niniejszym – poniekąd przy świadkach. Wraz z Dowodem na istnienie drugiego stanowiłaby ona Dyptyk z Vence. Ponieważ widujemy się co parę dni na Miodowej, będę Cię w tej sprawie aż do skutku molestował…

5-10-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany
    2015-10-11   23:11:10
    Cytuj

    Slabeto i rozwlekle jak na felieton Jak widze po komentarzach , zgodnie z tymco widział w pl. A.. Wat. za progiem nie społeczeństwo ale towarzystwo

  • Użytkownik niezalogowany Barbara Toruńczyk
    Barbara Toruńczyk 2015-10-11   21:33:55
    Cytuj

    Drogi Januszu, Rzeczona książka nosi tytuł Konfrontacje, opracował ją i opatrzył wstępem i przypisami Michał Szymański, wydały Zeszyty Literackie , danie główne przyrządził Roberto Salvadori, a moja rola niech pozostanie okryta tajemnicą, przecież tak sie umówiliśmy!!!

  • Użytkownik niezalogowany Maciej Wojtyszko
    Maciej Wojtyszko 2015-10-08   19:54:59
    Cytuj

    Ha!Już myślałem ,że jestem wolny ,że emerytura mi się należy jak psu zupa. Dziękuję za pamięć i pomyślę.Bo jest w tej pokusie jakaś straszna prawda, a w tej prawdzie jakaś straszna pokusa.Dziękuję. Maciek Wojtyszko