Kołonotatnik 20: Ludzie listy piszą…
1.
Awantura o odwołanie dyrektora Mieszkowskiego niepostrzeżenie nabrała charakteru epistolarnego. Pisze wicemarszałek Mołoń do zespołu Polskiego, a reżyser Kmiecik do wicemarszałka Mołonia. Marzena Sadocha wiesza list otwarty w Hyde Parku na e-teatrze. Rada Artystyczna Teatru Polskiego odpowiada Mołoniowi, a Barbara Zdrojewska śle list do Magdy Piekarskiej, tak samo Maciej Masztalski. Piekarska odpowiada obojgu i kieruje inwokację do dolnośląskich polityków, a może nawet za nich przeprasza. Rada Artystyczna otwiera nowy front, tym razem przeciwko Dyrektorowi Wydziału Kultury UMWD Jackowi Gawrońskiemu. List z poparciem dla Krzysztofa Mieszkowskiego podpisuje ponad 1000 osób, Z. śle mi maila z linkiem, bo po przeczytaniu poprzedniego Kołonotatnika sądzi, że powinienem poprzeć wrocławskiego dyrektora. Zapominam kliknąć, bo na innym kanale Teatr Ósmego Dnia koresponduje ze mną w sprawie sprostowania ewidentnej nieprawdy w poprzednim Kołonotatniku. Odkrywam przedpotopowy, bo sprzed dwóch tygodni, list Mieszkowskiego i Sadochy do mnie. Niestety, nie proponują wspólnej wódki. Aha, i jakoś nikt nie chce pisać do Strzępki.
2.
Pierwsze listy strony teatralnej w konflikcie wrocławskim są pełne żalu i irytacji. Przebija z nich coś w rodzaju zdumienia nad ludzką małostkowością. Autorzy dziwią się, że w ich mieście działają ludzie, którzy inaczej postrzegają dobro artysty i dobro instytucji.
Do e-teatru pisze Marzena Sadocha. Jest 3 września 2014 roku:
„Marszałek Cezary Przybylski w lipcu 2014 zapewnia na spotkaniu z przedstawicielami Zespołu, że nie podejmie żadnych działań w czasie wakacji i bez rozmowy z Zespołem. Do odwołania dochodzi 29 sierpnia, bez zapowiedzi.
Przewodniczący teatralnej Solidarności, ślusarz Leszek Nowak, aktor Stanisław Melski i szef regionu Kazimierz Kimso, udają się do Marszałka z kopiami niezapłaconych faktur i propozycją nowego dyrektora. Pan Nowak wypowiada się w imieniu Związku, ale nie informuje o tym ludzi, których reprezentuje. Jego prywatne zdanie staje się zdaniem kilkudziesięciu osób”.
Marzena uważa, że teatr jest ofiarą świadomej dezinformacji opinii publicznej. W jej liście rola TVP Wrocław i Radia RAM urasta niemal do roli propagandowej kanału Russia Today. Bo obie stacje „prezentują wypowiedzi wyłącznie jednej strony – Urzędu. Tego samego, który ją [TVP Wrocław – Ł.D.] dofinansowuje”.
Zaraz po niej list wysyła też Michał Kmiecik. On nie jest już rozgoryczony, jest protekcjonalny:
„Szanowny panie Marszałku,
w wywiadzie udzielonym Magdalenie Kozioł stwierdził Pan, że nie zna Pan Moniki Strzępki. Tym gorzej dla Pana […].
Z racji tego, że ani ja, ani Pan nie byliśmy do tej pory dyrektorami teatrów i nie mamy zbyt dużego doświadczenia w tej sprawie, pozwolę sobie oddać głos komuś ze znacznie większym stażem. […]
Nie wiem, jak często rozmawia Pan z aktorami z Polskiego, ja akurat robię to z pewną regularnością, widujemy się zawsze, gdy jestem we Wrocławiu.
Nie wiem, gdzie Pan zaczynał swoją przygodę z teatrem […], nie wiem, czy korzysta Pan z Facebooka. […] Krążą słuchy, że nie odpowiada Pan na maile.
Nie wiem, kiedy ostatni raz był Pan w liceum, ja, bądź co bądź, nie tak dawno i pamiętam jeszcze z lekcji przedsiębiorczości (są takie cuda!), że poza długiem budżetowym (o którym zapewne wolałby Pan mówić w przypadku Teatru Polskiego), jest też coś takiego jak dług strukturalny”.
Pośród tych wszystkich złośliwości wobec Mołonia-jaskiniowca Kmiecikowi udaje się jednak celnie nazwać problem finansowy Teatru Polskiego. Dług strukturalny. Zaczynamy powoli rozumieć, z jaką hydrą walczył przez całą swoją dyrekcję Mieszkowski.
„Wie Pan doskonale, że winnego strukturalnego zadłużenia jednej z najważniejszych scen w Polsce, może Pan szukać w lustrze. Patrzy na Pana codziennie i nie wie, o co ten raban” – podsumowuje młody reżyser.
Artystom wtórują dziennikarze. Magda Piekarska w tekście Sorry, takich mamy polityków oburza się na słowa marszałka Radosława Mołonia: „Strzępka? Nie znam tej pani”. I uderza wywiadowczym kontrcytatem:
„Barbara Zdrojewska w rozmowie z aktorką Teatru Polskiego, Haliną Rasiakówną, pozwoliła sobie na równie błyskotliwą refleksję: »Lupa? Przecież on się skończył«. Takich mamy polityków, takich mamy urzędników. Dobrze zdać sobie z tego sprawę. Wtedy szok wywołany tym, że instytucje kultury traktują z taką samą atencją jak fabrykę śrubek, będzie mniejszy”.
W liście datowanym na 4 września zwyzywana już wcześniej przez Strzępkę Barbara Zdrojewska składa „zdecydowany sprzeciw wobec praktyk cytowania wypowiedzi, które nigdy nie padły, a wywołują poważne skutki w debacie publicznej. […] Stwierdzam, że nigdy nie wyraziłam opinii o Krystianie Lupie, która pojawiła się w tekście Magdy Piekarskiej”. Piłka jest teraz na boisku władzy.
5 września ukazuje się tekst Radosława Mołonia: „Dyrektor Mieszkowski nie miał prawa zadłużać teatru”. Dziwne wrażenie. Władza mówi ludzkim głosem, dobry, wyważony ton i logiczna argumentacja wicemarszałka Mołonia.
„Dyskusja wokół Teatru Polskiego obrosła w ostatnich dniach w tyle emocji i niepotrzebnych słów, iż warto przypomnieć istotę tego konfliktu. To nie jest spór wrażliwego artysty z nieczułym na sztukę urzędnikiem. To raczej spór zapatrzonego w swoją wizję, kompletnie zaimpregnowanego na krytykę urzędnika z instytucjami lokalnej demokracji i społecznie uznanymi zasadami zarządzania publicznymi pieniędzmi”.
Mołoń wylicza zarzuty urzędu wobec krnąbrnego dyrektora i tłumaczy się z decyzji o jego koniecznym odwołaniu:
„Krzysztof Mieszkowski nie jest artystą, lecz pełni funkcję osoby zarządzającej, w praktyce jednoosobowo, dużą instytucją kultury o wielomilionowym budżecie. […] To nie marszałek, a tym bardziej wicemarszałkowie województwa »dają« lub »nie dają« pieniądze na funkcjonowanie teatru. Taki, a nie inny budżet teatru jest wyrazem zbiorowej decyzji Sejmiku Województwa Dolnośląskiego, instytucji wybranej w bezpośrednich wyborach przez ogół obywateli Dolnego Śląska. Podobnie uchwalane są budżety 18 innych instytucji kultury Dolnego Śląska. Jest to więc – o czym nie należy zapominać – decyzja podjęta w trybie demokratycznym, a nie arbitralne widzimisię jakiegoś urzędnika. Uchwalony budżet województwa jest podstawowym dokumentem regionu, na straży którego stoją wspólnie (a przynajmniej wspólnie stać powinni) urzędnicy różnych szczebli lokalnej administracji – zarówno marszałek i wicemarszałkowie, jak i dyrektorzy jednostek budżetu województwa, w tym dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Nie ma bowiem i nie będzie nigdy zgody na sytuację, w której dyrektor publicznej, opłacanej z pieniędzy podatnika instytucji nie przyjmuje do wiadomości ograniczeń budżetowych wynikających bezpośrednio z uchwał lokalnego samorządu. […]
W pełni świadomie nie odnoszę się w tym liście do kwestii stricte artystycznych. […]
W jednym z niedawnych wywiadów powiedziałem, że nie znam pani Moniki Strzępki – nie znam osobiście, pamiętam jednak dobrze grane kilka lat temu przedstawienie Śmierć podatnika w jej reżyserii. Jedna z postaci tej tragikomicznej sztuki mówi: »Od teraz chcę rzucać słowa na wiatr«. W dyskusji o Teatrze Polskim pada zbyt wiele słów obok głównego tematu – tematu, którym jest sposób zarządzania finansami tego odnoszącego sukcesy największego z wrocławskich teatrów. Jeśli nie zaczniemy dziś wspólnie dyskutować o istocie problemu, cała ta dyskusja zamieni się w hałaśliwą farsę”.
Nie wierzę, że Mołoń zapamiętał fragment tekstu Demirskiego ze spektaklu Strzępki. Ani w to, że ma dostęp do egzemplarza reżyserskiego. W takim razie co za fachura pisze mu przemówienia i listy? Gdyby to była partia szachów, Urząd właśnie wykonał roszadę.
Dalej 5 września. Do sporu wtrąca się Maciej Masztalski z Ad Spectatores, wytykając dziennikarce Magdzie Piekarskiej, że jest stronnicza: zamiast przedstawiać obiektywnie racje obu skonfliktowanych stron, gardłuje w sprawie teatru.
„Mowa nienawiści zasługuje na potępienie, a Piekarska daje skandalicznej wypowiedzi Moniki Strzępki facebookowego lajka!” – można streścić oburzenie reżysera. Dziennikarze nie są od afirmowania mowy nienawiści. W odpowiedzi na jego list Magda Piekarska broni się, twierdząc, że „często w historii artyści używali wojennej retoryki wobec silniejszych polityków. A skąd dziś wojna o politykę kulturalną? Stąd, że mimo niekończących się debat i kulturalnych protestów, nie udało się doprowadzić do zmiany na lepsze, czego efekt mamy dziś w Teatrze Polskim”. Zarzeka się, że zawsze stawała „w obronie słabszych i poniżanych, tak jak teraz, stając w obronie teatru i artystów, których los zależy od polityków. To politycy są bowiem stroną silniejszą w tym sporze, to oni powołują i odwołują dyrektorów, decydują o budżetach. Artyści zawsze stoją wobec nich w pozycji petentów”.
Minął dzień. Jest 6 września. Z władzami nie polemizują już na szczęście artyści związani z teatrem, stanowisko zespołu wyrażają oświadczenia wydawane przez Radę Artystyczną Teatru Polskiego. Nowa odsłona wojny informacyjnej. Teraz czas sprostowań:
„Od początku swego urzędowania w Teatrze Polskim we Wrocławiu Krzysztof Mieszkowski, dążąc do jak najwyższego poziomu artystycznego, jednocześnie pracował nad rozwiązaniem jego problemów strukturalnych, czyli niedofinansowania. […] W podejmowaniu decyzji dotyczących teatru dyrektora wspierają: zespół, Rada Artystyczna i związki zawodowe. Dyskusje odbywają się cyklicznie. Zapewniamy, że Teatr Polski jest instytucją demokratyczną.
[…] Co do budżetu, jego propozycję przedstawia radnym marszałek, więc to on ponosi za niego zasadniczą odpowiedzialność. Budżet instytucji nie powinien być skonstruowany tak, aby zapewnić tylko jej przetrwanie”.
Rada Artystyczna wskazuje innych winowajców zaistniałej sytuacji:
„Czy dyrektor wydziału kultury Jacek Gawroński odbył choć jedną rozmowę z przedstawicielami urzędu miasta, mającą na celu doprowadzenie do współfinansowania największego wrocławskiego teatru? […] W samorządzie kulturą zajmuje się 14 urzędników. To spora grupa. Być może powinni zweryfikować swoje standardy pracy”.
„Zawsze byliśmy i ciągle jesteśmy gotowi do rozmowy” – deklaruje na koniec Rada. Tyle że marszałek, wicemarszałek, dyrektor Wydziału Kultury i w ogóle cały Urząd rozmawiać nie chcą. Stronom konfliktu nadal pozostają tylko listy.
Dalej 6 września. Chyba po południu. Pozytywne wrażenie wywołane zrównoważonym listem Mołonia i niekonfrontacyjną odpowiedzią Rady znika za sprawą oświadczenia Rady Artystycznej Teatru Polskiego we Wrocławiu. Aktorzy zobaczyli dzień wcześniej poświęcony konfliktowi wokół Mieszkowskiego program TVP Wrocław Rewolwer kulturalny. I zbulwersowała ich wypowiedź dyrektora Jacka Gawrońskiego.
Wygłoszony przez urzędnika komentarz na temat repertuaru ich teatru brzmiał:
„Ja jako Dyrektor Wydziału Kultury jestem bardzo niezadowolony, ponieważ mając trzy sceny, można bardzo różnicować teatr. Tymczasem poza dwiema czy trzema – Maydayem czy Oknem na parlament – czyli komediami, gramy tak naprawdę na dwóch scenach to samo. Ale dlaczego na przykład nie gramy klasyki na dużej, odnowionej za 24 mln scenie, tego nie mogę zrozumieć. Co to jest za Sen nocy letniej, który nie ma nic wspólnego ze Snem nocy letniej? Czy Lalka, czy Ziemia obiecana? To są jakieś efemerydy artystyczne, a nie tak naprawdę klasyka”.
„Wypowiedź tę traktujemy jako próbę cenzury artystycznej” – protestują członkowie Rady. „Urzędujący Dyrektor Wydziału Kultury, który oficjalnie ocenia produkcje podległej instytucji, kierując się w tej ocenie własnym gustem lub poglądami, przekracza swoje kompetencje. Nie zgadzamy się na wywieranie wpływu na działalność artystyczną instytucji przez urzędnika, który ma wpływ na jej finansowanie. To niebezpieczna praktyka”.
Ich zdaniem ujawnia się oto prawdziwe podłoże konfliktu na linii: Teatr – Urząd. Nie chodzi o budżet, dyscyplinę finansową, niedotrzymanie przez Mieszkowskiego obietnicy o niezadłużaniu teatru. Władzy nie podoba się program artystyczny.
A więc jednak – za wszystkim stoi estetyka? Czy da się uwierzyć w tezę, że kogokolwiek w liberalnym Wrocławiu mógłby uwierać afisz Mieszkowskiego? Może jest tak, że decyzja o usunięciu dyrektora jest wypadkową różnych interesów kilku niezależnych grup nacisku. A może Rada wybija idiotyczną wypowiedź Gawrońskiego, żeby przenieść istotę sporu na inne pole bitwy, poręczniejsze dla atakowanych za niegospodarność artystów. Z linią artystyczną urzędnicy nie powinni przecież dyskutować. Zamach na nią jest zamachem na wolność w sztuce. Bardzo dobry ruch Mieszkowskiego i przyjaciół.
Na nieszczęście sympatycznego dyrektora w „Gazecie Wyborczej – Wrocław” publikują list dra Macieja Stroińskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego:
„Właśnie kupiłem bilet na Wycinkę Krystiana Lupy. Przyjadę z Krakowa, żeby to zobaczyć. I dzięki komu odwiedzę Wrocław? Dzięki Krzysztofowi Mieszkowskiemu. Proszę go nie odwoływać!”.
Cóż, wiele można powiedzieć o błyskotliwości kadry naukowej UJ… Jeszcze więcej o jej legendarnym wręcz przywiązaniu do miejsca. Prawdziwi Krakusi nie wychylają nosa poza Planty. Tym bardziej należy docenić gest doktora Stroińskiego. Pojedzie aż do samego Wrocławia (2,5 godziny jazdy autostradą!) i jak można wywnioskować z kontekstu – pierwszy raz w życiu! I to tylko dzięki Mieszkowskiemu! Teatr Polski, jeśli dojdzie do premiery Lupy, powinien dzielnemu oddanemu sztuce scenicznej doktorowi z Krakowa przygotować w ten dzień jakiś program zwiedzania miasta. Ciekaw jestem, czy doktor Stroiński, kiedy jeszcze Lupa reżyserował w podwawelskim grodzie, zwiedził dzięki niemu ulicę Starowiślną, gdzie zawsze grano spektakle Mistrza? Toż to całe 3 minuty spacerkiem od Plant. Nikt z nas przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się na taki samotny spacer. Podejrzewam, że i wtedy Krzysztof Mieszkowski mógł pomagać dzielnemu doktorowi w jego lupicznych teatralnych wtajemniczeniach. Może po prostu przypadkiem wskazał mu drogę? Niesamowite!
Na razie żadnych istotnych listów. Ale sytuacja jest rozwojowa.
3.
Skoro władze dolnośląskie i poznańskie ogłosiły lub zamierzają ogłosić dwa konkursy na wakujące już ich zdaniem stanowiska Mieszkowskiego oraz Wójciak i wydaje się, że są zdeterminowane, by do tych konkursów jednak mimo protestów doprowadzić, warto zastanowić się nad wariantami ratunkowymi. Na wsjakij słuczaj. Otwieram oto giełdę pomysłów. Ostrzegam – prawie wszystkie są jednak nieco surrealne.
Wrocławski wariant ratunkowy numer 1:
Do wrocławskiego konkursu staje Krystian Lupa z Mieszkowskim jako zastępcą lub kierownikiem literackim. Jeśli Mieszkowskiemu chodzi o zachowanie substancji, a nie o tytulaturę, może marszałek by to łyknął. Lupa mógłby tym jednym gestem pokazać, jak bardzo zależy mu na zespole i programie Teatru Polskiego.
Wrocławski wariant ratunkowy numer 2:
Teatr zaczyna strajk okupacyjny. Scenariusz jak w Łódzkim Nowym po powołaniu przez prezydenta Kropiwnickiego Grzegorza Królikiewicza na szefa tej placówki. Strajk skończył się wniesieniem dyrektora do gabinetu na rękach straży miejskiej. Na miejsce dawnego zespołu przyszli kompletnie nowi ludzie. Przez dwa sezony mówiliśmy o nich „łamistrajki”. W przypadku strajku okupacyjnego w Polskim jest szansa, że straż miejska nie wejdzie (podlega prezydentowi miasta, a nie marszałkowi), a GROM ma chyba teraz inne zajęcia. Zespół mógłby doczekać do wyborów krajowych w 2015 roku. Może stałby się cud i wygrała lewica.
Wrocławski wariant ratunkowy numer 3:
Uaktywnia się pani minister Kultury i wiadomego Dziedzictwa. Skoro współfinansuje teatr, może wystąpić jako rozjemca w sporze. Mogłaby przekonać obie strony do kompromisu. Podobno jak się ludzie rozwodzą, sąd wyznacza negocjatora, który próbuje pogodzić małżonków. Czasem się udaje.
Wrocławski wariant ratunkowy numer 4:
A może skorzystać z wzorów lubelskich? Ogłosić reset i organizować co weekend grille, na których obligatoryjnie obecni byliby urzędnicy, artyści i dziennikarze. Swego czasu w Lublinie wszyscy się dzięki temu grillowaniu za miastem lepiej poznali i pokochali. Teatr miał się jak pączek w maśle.
Wrocławski wariant ratunkowy numer 5:
Na miejsce Mieszkowskiego przychodzi Michał Zadara. Mieszkowski chwilowo przeczekuje i wzorem uczącego się języka angielskiego premiera Tuska nadrabia do grudnia zaległości formalne. Na przykład broni pracę magisterską, dzięki czemu urzędnicy nie mogą z pomocą paragrafu „wykształcenie wyższe” wykluczyć jego kandydatury w jakimś kolejnym konkursie organizowanym nie tylko we Wrocławiu.
Wrocławski wariant ratunkowy numer 6:
Do konkursu w imię solidarności zawodowej nie staje nikt. Władze są zmuszone rozpisać kolejny konkurs albo wysłać komisarza, albo zgodzić się, by dalej rządził Mieszkowski jako p.o.
Warianty numer 2 i 6 są z pewnymi zastrzeżeniami do zastosowania także w przypadku konkursu w Teatrze Ósmego Dnia. Zapewne po Festiwalu Okupacyjnym Ewa Wójciak wybierze drogę prawną – kolejne odwołania, Fundacja Helsińska i tak dalej. Choć moja perwersyjna wyobraźnia podpowiada, że konflikt na linii Prezydent Grobelny – Ósemki mógłby zyskać nową dynamikę, gdyby w konkursie na miejsce Ewy wystartowali w kolejności alfabetycznej Krystyna Janda, Lech Raczak i Jacek Zembrzuski. Żarty, żarty…
4.
Oczywiście przesadziłem pisząc, że Ósemki nie reagowały na sprawę Golgoty Picnic i są obojętne wobec losu Mieszkowskiego. Stosowne sprostowanie Pauliny Skorupskiej pod moim tekstem z poprzedniego tygodnia wyjaśnia sprawę. Mnie chodziło jednak nie o wykopywanie rowów miedzy dawnym offem a dzisiejszymi progresywnymi scenami. Pisałem o nieufności, braku zainteresowania jednych drugimi, które obserwuję, zwłaszcza po 1998 roku. Owszem, Mieszkowski wpisał się na listę poparcia Wójciak, jak każdy przyzwoity człowiek, Ósemki umieściły linka na swojej stronie, broniąc z kolei jego przed odwołaniem. Nie mówię, że to za mało. Twierdzę tylko, że takie gesty znikają, nie zostają zapamiętane przez opinię publiczną. Bo nie są główna częścią narracji, jaką oba teatry uruchamiają w związku ze swoją walką z władzą. Kontekst lokalny jest ważniejszy niż globalny. No i w naszych głowach nie może się przekręcić taka śrubka, która odpowiada za prawdziwość zdania: „Teatr Polski we Wrocławiu i Ósemki nie należą do jednego obiegu teatralnego. To są dwa izolowane światy”. Skąd ta śrubka się wzięła? Ano stąd, że przez ostatnie 15 lat nie było sporu estetycznego ani dyskusji ideowej między alternatywą a nowym mainstreamem. Off po prostu zrobił miejsce, uznał prymat młodych i nowoczesnych w walce o obecność w mass mediach. Z kolei młodzi reżyserzy, liderzy nowego teatru, zaczęli ignorować dorobek alternatywy. Ósemki dla nich to był skansen. Niesłusznie. Ewa Wójciak i inni liderzy dawnego offu przez ostatnie lata za mało mówili o sytuacji całego polskiego teatru, bardziej skupiając się na swojej działalności i swojej walce. Swoich indywidualnych poszukiwaniach artystycznych. Nie pamiętam żadnej debaty środowiskowej, w której głos weteranów byłby równoważny lub byłby tylko wysłuchany. A przecież ten głos Ewy i innych był niekiedy bardzo potrzebny. Upieram się, że dalej nie ma szerokiego, wspólnego frontu rozmowy artystów z różnych parafii z opresyjnymi urzędnikami, grążącymi palcem księżmi, zideologizowanymi dziennikarzami. Pokazanie, że sprawa poznańska i wrocławska to są dwie odsłony tej samej bitwy, może pomóc sprawie, a nie jej zaszkodzić.
Potrzeba stworzenia wspólnego frontu odmowy i kooperacji artystycznej pojawiała się nieraz. I zawsze wynikał tak zwany problem przywództwa. Pamiętacie wieloletnie dylematy polityczne – zwłaszcza Amerykanów, pytających: kto jest Mr. Europe? To samo pytanie można powtórzyć w chwili kryzysu w polskim teatrze. Czyj głos, jakiego artysty byłby słyszalny przez premiera, prezydenta, przywódców partii politycznych? Komu uwierzyliby, kogo posłuchaliby? Kto miałby u nich stosowny autorytet? Przez lata taką nieformalną funkcję pełnił Andrzej Wajda. Próbowała Janda, próbowała Szczepkowska. Olgierd Łukaszewicz. Wymówiła się od tego Ewa Wójciak. Bardzo chciał za kogoś takiego uchodzić Maciej Nowak. Przez chwilę Roman Pawłowski, a nawet Jan Klata czy Michał Zadara. O Strzępce niedawno pisałem. Z różnych powodów każde z nich nie spełniło tego zadania. Warlikowski i Jarzyna nigdy nie mieli takich ambicji. Obawiam się jednak, że dopóki taka postać z grona artystów samoistnie się nie wyłoni, walkę z wytłumaczeniem urzędnikom, o co chodzi, będziemy stale przegrywać.
5.
Córko moja! W pierwszych słowach mego listu pozwól, że ci pogratuluję! Bo skoro czytasz ten list, to znaczy, że po pierwsze już się nauczyłaś składać literki i zgłoski w wyrazy i zdania, a po wtóre – bardzo dorosłaś, bo jak rozumiem, poczułaś oto potrzebę uzyskania wyjaśnienia paru niecierpiących zwłoki spraw. Tak – w życiu zadajemy sobie i innym ludziom wiele ważnych pytań, ale – przykro mi to mówić – rzadko otrzymujemy prawdziwe i inspirujące odpowiedzi. Tym razem będzie inaczej. Odpowiedź padnie. Zapewne teraz nurtuje Cię tylko to jedno, najważniejsze pytanie: co robi ten liścik od Taty w szufladce różowego sekretarzyka, gdzie do tej pory leżały sobie bezpiecznie Twoje pieniążki? Wiem, córko, że odkładałaś je cierpliwie przez ponad trzy lata, żeby kiedyś pewnego dnia kupić za nie konia albo nawet pół stadniny kucyków. Często, niemal co ranek, odsuwałaś szufladkę i radośnie sprawdzałaś, czy wszystkie banknoty i monety są tam, gdzie powinny być. I zawsze były, aż do dzisiaj. Bo widzisz – teraz pieniążków nie ma – jest za to list ode mnie. I jeśli już doczytałaś go do tego miejsca, wypada mi poinformować Cię, że to niestety nie Wróżka Zębuszka zabrała ci wszystkie Twoje oszczędności, niby za karę, że nie wypadły ci na czas te ząbki co trzeba. Nie, nie wierz w te banialuki, to nie Wróżka Zębuszka zachachmęciła pieniążki, tylko Tatuś. Wybacz, Weroniko, potrzebowałem pilnie tych 637 zł, włącznie z bilonem.
22 września – a więc na kilka dni przed Twoimi urodzinami – przyjedzie do Warszawy słynny amerykański aktor Al Pacino. Uprzedzam Twoje pytanie – wcale nie jest pacynką. Jest prawdziwy, z krwi i kości, bardzo stary, starszy ode mnie. Otóż – Tatuś bardzo go lubi i ceni. Tak bardzo, że musi go zobaczyć na własne oczy i kto wie, może nawet go dotknąć. Do tej pory kiedy chciałem się spotkać z jakimś znanym aktorem z zagranicy, czekałem spokojnie, aż Telewizja Kultura albo jakaś kolorowa gazeta, w której pracowałem, zamówi u mnie wywiad i jeszcze mi za niego zapłaci. I tak długo łączyłem przyjemne z pożytecznym, a ty mogłaś sobie spokojnie odkładać pieniążki. Niestety, te złote czasy dawno minęły. Teraz, żeby zobaczyć takiego wielkiego aktora, Tatuś musi zapłacić za bilet. A bilety na spotkanie z panem Pacino kosztują od 500 do 2500 zł. O wiele więcej, niżby kosztowały na przedstawienie teatralne z jego udziałem. Organizatorzy argumentują, że te „ceny są adekwatne do rangi prezentowanego artysty”. Tłumaczą, że to komercyjne wydarzenie, impreza nie ma dotacji, poza wsparciem sponsorów. Al Pacino nigdy nie był w Polsce, toteż panowie, którzy go do nas zaprosili, musieli mu bardzo dużo zapłacić, żeby mu się chciało przyjechać. A skoro oni tyle zapłacili, muszą teraz jakoś te pieniądze odzyskać. Wynajęli wielką salę w Wielkim Teatrze – Operze Narodowej. Liczą, że przyjedzie mnóstwo ludzi z Polski, a nawet z zagranicy. Sala jest ogromna, więc z jednych miejsc widać lepiej, z innych gorzej. Nie chcesz chyba, żeby Tatuś siedział na byle jakich fotelach w ostatnim rzędzie i w końcu nie zobaczył swojego ulubionego aktora z bliska, tylko jakąś malutką pacynkę na scenie. Więc tak, kupię te najdroższe bilety. Do tego dochodzi jeszcze dojazd do Warszawy i nocny powrót, nawet nie liczę obowiązkowej konsumpcji. Uwierz, córko, że to i tak bardzo dużo. Podczas spotkania z amerykańskim aktorem, które poprowadzi zagraniczny dziennikarz i dlatego ani Tatuś, ani jego koledzy i koleżanki z branży nic nie zarobią, będzie można zadawać aktorowi pytania z widowni. Nie wiem tylko, czy nie są dodatkowo płatne. Muszę być przygotowany na każdą ewentualność.
Córko droga! Mam nadzieję, że rozumiesz już, dlaczego Twoje pieniążki musiały zniknąć. Nikt już w tym kraju nie rozdaje zaproszeń krytykom teatralnym na takie wydarzenia. Nie ma już nic za darmo, za wszystko co mądre i piękne, trzeba płacić. Tak – za konika też.
Ale przecież… przecież możesz dalej i od nowa zbierać na niego pieniążki. Odwlekanie przyjemności jest w końcu tak samo przyjemne jak sama przyjemność. Życzę ci wytrwałości i przezorności na przyszłość (możesz na przykład zmienić miejsce przechowywania Twoich oszczędności, szufladka w różowym sekretarzyku jest już poniekąd spalona, doradzam skrytkę za lustrem albo po prostu trzymaj je w kopercie pod poduszką. Oddawanie ich Babci nie jest dobrym pomysłem!).
Zachowaj ten list. Kiedyś będzie wiele wart. Może go sprzedasz na aukcji i tak odzyskasz swoje pieniądze?
P.S.
Ucieszyłem się wczoraj, słysząc, jak tłumaczysz Twojej koleżance, co to jest spadek. Tak, masz rację, spadek jest wtedy, kiedy rodzice zostawiają dzieciom dom, oszczędności na lokacie i samochód. A ty dostaniesz książki i płyty.
6.
Szanowny Pan Maciej Wilk Stage Production, Warszawa, Londyn, Los Angeles
Na wstępie chciałbym Panu bardzo pogratulować pomysłu na trzyletni cykl zatytułowany AN EVENING WITH… I oczywiście wyboru pierwszej hollywoodzkiej gwiazdy, która spotka się z polską publicznością. Jestem przekonany, że wieczór, podczas którego sam Al Pacino udzieli „ekskluzywnego wywiadu opowiadając o swojej pracy, życiu i pasjach” będzie absolutnym sukcesem artystycznym i frekwencyjnym. Cieszę się, że rozmowa będzie tłumaczona symultanicznie, a twarz wielkiego aktora będzie dodatkowo pokazywana widzom na wielkim ekranie. Tak być powinno. Niepokoi mnie tylko jedna rzecz. Z materiałów reklamowych dowiedziałem się oto, że spotkanie poprowadzi niejaki Sandro Monetti. Cytuję (ortografia i interpunkcja oryginalna): „absolutnie najlepszy, znawca Hollywood. Sandro Monetti jest wiodącym brytyjskim dziennikarzem zajmującym się rozrywką, osiadłym w Los Angeles, który pracuje dla BBC i innych głównych mediów. Przeprowadzał wywiady z największymi gwiazdami na świecie, w tym: George Clooney, Will Smith, Madonna i Paul McCartney. Jest […] autorem bestsellerowych książek Colin Firth: The Man Who Would Be King oraz Mickey Rourke: Wrestling with Demons. To on stworzył jednoosobowe przedstawienie Clooney, Cowell, Pitt and Me: Amusing Encounters with the A-List, z którym występował na całym świecie przy kompletach widowni. Sandro był reżyserem krótkiej parodii filmu Les Miserables zatytułowanej Miserable Lesbians, która zdobyła wiele nagród i którą zaadaptował na musical, który stał się hitem na deskach Nowego Jorku i West Endu w Londynie. Jego najnowszym pomysłem, który napisał [sic!] i wyreżyserował jest zdobywający nagrody krótki film, będący parodią American Hustle zatytułowany British Hustle, w którym główną rolę gra legenda filmów dla dorosłych Ron Jeremy”.
Szanowny Panie, z tej krótkiej biografii moderatora rozmowy z Alem Pacino wywnioskowałem dwie rzeczy. Że Sandro Monetti jest obcokrajowcem i że tego wieczoru w Operze będzie śmiesznie, rubasznie i z seksualnym podtekstem…
Wstrząsnęło mną to odkrycie.
W związku z tym chciałbym zapytać Pana, czy Sandro Monetti ma pozwolenie na pracę w Polsce? I dlaczego odbiera chleb polskim dziennikarzom? Wielu z nas, rdzennie polskich dziennikarzy potrafi całkiem nieźle porozumiewać się w obcym języku. Zwłaszcza przy pomocy tłumacza symultanicznego. Po co więc Panu jakiś Sandro? Mogę tylko podejrzewać, że zamerykanizowany Brytyjczyk o włoskim nazwisku ma za zadanie zapewnić widzom zgromadzonym w Teatrze Wielkim oprócz merytorycznej głębi samej dyskusji z artystą także godną oprawę humorystyczną tego spotkania. Otóż śmiem twierdzić, że my, polscy dziennikarze jesteśmy w stanie sami wygenerować z tej sytuacji niebagatelne akcenty humorystyczne.
Przemawiam tutaj w imieniu koleżanek i kolegów. Czy naprawdę Pan Monetti jest lepszy od Grażyny Torbickiej, Katarzyny Janowskiej, Anny Wendzikowskiej, Michała Chacińskiego, Jacka Wakara, Jacka Żakowskiego i wreszcie mnie, choć jestem w tym towarzystwie naprawdę Mały Miki? Czy on naprawdę jest od nas zabawniejszy? Ma większe doświadczenie? Zna lepiej od nas specyfikę polskiego odbiorcy? Widział więcej filmów z Alem Pacino niż my? Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że nie! Wygrywamy z nim w każdej konkurencji. Ja jestem od Sandro szczuplejszy, dyrektor Janowska ładniejsza, Żakowski ma w przeciwieństwie do niego takie myślące, przenikliwe spojrzenie… I co nie bez znaczenia, jesteśmy znacznie tańsi niż pan Monetti. Nie wiem, ile biorą koleżanki i koledzy, ale moja cena promocyjna to tylko 500 zł. I jakby co – mogę negocjować.
Jak Pan zapewne wie, w fachu moderatora spotkań estradowych, scenicznych i telewizyjnych najważniejsze to umieć zadać pierwsze pytanie. Tak zwana „krakowska szkoła moderowania” rozmów z wybitnymi ludźmi ma na tym polu niebywałe osiągnięcia. Byłem kiedyś świadkiem, jak Tadeusz Bradecki, aktor, reżyser, wówczas jeszcze dyrektor Starego Teatru, prowadził i tłumaczył równocześnie spotkanie z Giorgio Strehlerem. Bradecki zadał wtedy genialne, fundamentalne i porażające w swej prostocie pierwsze pytanie: „W którym roku założył pan Piccolo Teatro di Milano?”. Na sali zapadła pełna szacunku cisza. Wielki Strelher wstał i zaczął odpowiadać. Odpowiedź zajęła mu równo trzy i pół godziny, w każdej minucie wypełnione gwałtowną gestykulacją, odgrywaniem etiud, przemianą sceny w trybunę. Bradecki gorliwie i także z pokazywaniem tłumaczył nam a vista słowa wielkiego Włocha. Ale i tak musiał czuć dumę. Bo musi być przecież gdzieś takie pytanie, w którym są poukrywane wszystkie odpowiedzi. Tadeusz Bradecki bardzo się do jego odnalezienia przybliżył.
Co do humoru… Szanowny Panie Wilk, w odróżnieniu od topornych celebryckich dowcipasów Sandro Monettiego my, polscy moderatorzy, uprawiamy dyskretny sarkazm, półprzeźroczystą ironię i ciepły komizm czeski. By Pana przekonać, zamieszczam oto kilka sampli z naszego dorobku. Właśnie takie pytania ku radości polskich widzów moglibyśmy zadać samemu wielkiemu Al Pacino:
Katarzyna Janowska: Czy jest pan szczęśliwy?
Grażyna Torbicka: Kino irańskie… Czy ono także ukształtowało pana aktorstwo?
Jacek Żakowski: Co pan czuł, kiedy zbankrutował Enron?
Jacek Wakar: Którą z ról Andrzeja Seweryna ceni pan sobie najbardziej?
Anna Wendzikowska: Podobam się panu?
Michał Chaciński: Spróbujmy odnaleźć pana kluczową scenę, tę najważniejszą ze wszystkich, które zagrał pan dotąd w filmach. Która by to była, niech zgadnę? Baletowy podskok Serpico na korytarzu nowojorskiego komisariatu?
Ja: Brał pan kiedyś udział w orgii?
Oczywiście to tylko przykłady, tak naprawdę potrafimy o wiele więcej. Merytoryczni, zabawni, w miarę przystojni. To my, polscy dziennikarze kulturalni. Panie Macieju, Sandro Monetti naprawdę zabiera nam pracę. Idą ciężkie czasy, wojna za wschodnią granicą, my rodacy musimy sobie pomagać. Dlatego proszę o rozważenie mojej argumentacji. Jest jeszcze czas na zmianę decyzji. Odwołuję się do Pana rozsądku, solidarności i wrażliwości społecznej. „Wybieraj – krajowe!”.
Z poważaniem i nadzieją
Łukasz Drewniak
7.
Pisanie w Polsce, nie tylko pisanie listów, coraz częściej jest pisaniem na Berdyczów.
10-09-2014
Świetna wypowiedź Gawrońskiego , który ma właśnie prawo oceniać Teatr na który przeznacza pieniądze podatników własnie w imieniu podatników. Zwrócił również uwagę na to , że Teatr , bądź co bądź POLSKI - stał się teatrem prywatnych kontaktów kręgu artystów i można go nazwać Teatrem koteryjnym Mieszkowskiego ładowania kasy do portfeli kolegów! Koteria , jaką jest ta całą Rada obraziła się jak panienka na słowa prawdy , zamiast wiedzieć problem dalej niż czubek własnego nosa..., mam nadzieję , że to się w końcu skończy wraz z wsadzeniem Mieszkowskiego do kicia , za defraudacje i zadłużanie Tetru.
Ja do tego konkursu nie stanę ponieważ on jest ustawiony! Wójciakowa będzie się tak długo sądzić i pienić, aż doprowadzi do formalnego rozwiązania Zespołu, co będzie tylko potwierdzeniem stanu faktycznego w dziedzinie artystycznej