AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik 75: Wiele hałasu o nic, czyli teatralne i sądowe przygody Jeżycjady

 

1.
Koniec wakacji, koniec wygłupów. Od teraz w Kołonotatniku piszemy tylko o teatrze. No i jak zawsze naprawiamy świat.

2.
W sporze „prawnicy Małgorzaty Musierowicz kontra Weronika Szczawińska i przyjaciele Sztuki Krytycznej” nie chodzi o cenzurę. Nie chodzi chyba nawet o prawa autorskie. Ani o niepodległość teatru, przyzwolenie na drwinę z każdego dzieła, krytykę każdej fikcyjnej czy autentycznej osoby. Istota tego trwającego bodaj 70 tygodni konfliktu zasadza się na opozycji: starsza pani – młoda gniewna. I warto użyć do niego klucza psychologicznego.

Starsza pani ma swój ukochany, bezpieczny wymyślony świat, opisany w kilkunastu książkach. Ma bohaterów, których stworzyła, z którymi się zżyła, których nie chce nikomu oddawać. Bo przecież jeszcze żyje, jeszcze będą chyba kolejne tomy. Nie jest na tyle szalona, by myśleć, że to najlepsza polska powojenna literatura, ale z drugiej strony nie ma też ochoty na to, by ktoś za jej zgodą lub bez niej śmiał się z niej i postaci z jej książek. Nie straszy wszakże sądem autorów artykułów krytykujących jej powieści, tylko pozywa twórców, którzy na bazie jej cyklu tworzą dzieło własne. Nie cenzuruje. Zabezpiecza raczej kontekst dla swojego utworu. Dzieło sztuki powstałe na bazie innego dzieła ma trochę większą siłę rażenia niż tekst krytyczny krytykujący oryginał. Bo prawda jest taka, że obśmiany raz, gdzieś na uboczu, w innym tekście, bohater nigdy nie wróci do podstawowego cyklu w takiej samej kondycji. Nie dziwię się, że autor musi o niego dbać i chronić go. Przecież go kocha. I nie po to budowało się poznański mit, by teraz przyłożyć rękę do jego zniszczenia.

Młoda gniewna zagląda do jednak tych książek po latach albo w ogóle po raz pierwszy i wychodzi jej, że kultowa saga to zapis narodzin nowego polskiego kołtuństwa, apologia mieszczaństwa, nietolerancji i ciasnych horyzontów. Opisane sytuacje śmieszą lub wkurzają, bohaterowie wydają się miałcy i byle jacy. „To myśmy to czytali? To nam się to podobało?” – wykrzykuje młoda gniewna i chce się podzielić tym odkryciem z innymi. A że jest reżyserką teatralną, a nie tylko doktorem nauk humanistycznych, zamiast napisać esej – stworzy spektakl. W swoim przedstawieniu używa tytułów kolejnych tomów cyklu zwanego nieoficjalnie Jeżycjadą, imion bohaterów, nasyca ten skradziony świat ironią i cudzysłowem. Ale nie adaptuje ani cyklu, ani nawet jednej powieści. Dramaturżka pisze teksty piosenek o świecie i bohaterach Jeżycjady, kompozytor tworzy muzykę i powstaje bardziej koncert niż spektakl, tylko i aż grany w okolicznościach teatralnych. Aktorzy nie wcielają się w postaci Musierowicz, śpiewają o nich. Na scenie nie ma świata, są instrumenty, stanowiska dla muzyków. Czy wolno napisać piosenkę o Wiedźminie? Czy można w długim songu streścić Tysiąc spokojnych miast Jerzego Pilcha? Na zdrowy rozum wydaje się, że tak. Tylko że prawo niekoniecznie da się zinterpretować na zdrowy rozum. Więc młoda gniewna macha ręką, nie idzie do starszej pani po zgodę, prawa autorskie i tak dalej, bo co by jej powiedziała? „Chcemy zdekonstruować Jeżycjadę?” „Czy pani wie, jak beznadziejni są pani bohaterowie?” „Kiedy dopadło panią to straszne mieszczaństwo?” „Jak to jest być aż tak reakcyjną?” A co by odrzekła starsza pani: „Ach tak, dobrze , moje dziecko, rób, co chcesz, mi tam wszystko jedno, jesteś taka sympatyczna, pozwalam!”.

Oczywiście taka rozmowa się nie odbyła, prawnicy Małgorzaty Musierowicz próbowali zatrzymać powstanie spektaklu, podobno interweniowali u prezydenta Grobelnego. W genialnym posunięciu, dosłownie rzutem na taśmę, zastrzegli znak towarowy „Jeżycjada” i zagrozili twórcom procesem o naruszenie praw autorskich. Żądają zakazu grania spektaklu, wystąpili o wysokie odszkodowanie. 

Podejrzewam, że nie byłoby pozwu, gdyby powstał spektakl kabaretowy, i o taką zgodę nikt by nie musiał się chyba ubiegać. Musierowicz jest jednak z innej epoki, spektakl teatralny brzmi dla niej godnie i szlachetnie. Jeśli teatr chce demitologizować jej książki, to to musi być poważna sprawa. Podejrzewam, że większość jej wiedzy na temat projektu pochodzi z tekstów Witolda Mrozka w „Gazecie Wyborczej”. Przeczytała, że to wydarzenie sezonu – a nie małe, offowe przedstawienie – i przeraziła się, że Szczawińska objedzie z nim zaraz całą Polskę i pół świata. I że ludzie, którzy nie czytali Borejkowej sagi, zobaczą ją wyłącznie w krzywym zwierciadle.

Z kolei młoda gniewna jest przekonana, że powstało dzieło wybitne, za które warto umierać, warto robić raban, że cenzura, kneblowanie sztuki, opresja autorów. I pewnie jest w stanie zapłacić każdą cenę za swój wolnościowy, krytyczny gest. Paweł Demirski przypominał, że Dario Fo miał wiele procesów i poszedł siedzieć za treści swoich sztuk i spektakli, czemuż wiec polscy twórcy mieliby mieć taryfę ulgową? Za poglądy można i trzeba odcierpieć swoje.

Postulat Joanny Krakowskiej, która w obronie Szczawińskiej napisała i opublikowała w „Dwutygodniku” list otwarty do Małgorzaty Musierowicz, brzmi następująco: skoro mamy wolność, w tym wolność słowa, cóż to jest za fetysz własności intelektualnej?! On tylko przeszkadza, blokuje twórczość i dyskusję, prywatyzuje debatę publiczną. Autorowi wolno mniej niż odbiorcy o postawie krytycznej. I w ogóle niech się Musierowicz cieszy, że walą w nią artyści wybitni, bo chyba gorzej by było, gdyby walili niewybitni.

Cytuję dla porządku:
„Jak się domyślam, od początku nie była Pani zadowolona, że grupa młodych i pewnie nieznanych Pani bliżej artystów chce z Pani powieściami publicznie rozmawiać, dyskutować, a może nawet się z nimi droczyć. Tak jakby, skoro się na nich wychowali, uznali je za część swojej biografii, a nie za Pani własność. Czy to poczucie braku wpływu na kształt przedstawienia inspirowanego Pani twórczością przyćmiło satysfakcję, że stała się ona pretekstem do nowych, ciekawych poszukiwań twórczych? Trudno przecież o lepsze potwierdzenie znaczenia dzieła niż wprowadzenie go w obieg kultury na zasadzie polemik, trawestacji, parafraz, parodii, czy – jak w przypadku Terenu badań: Jeżycjady – koncertu inspirowanego Pani melodiami. Trudno o lepsze potwierdzenie znaczenia Pani sagi niż uznanie, że świat, który ustanowiła, jest wart wyprawy badawczej i wysiłku, by go eksplorować i się z nim zmagać. Bo Teren badań: Jeżycjada to także projekt badawczy. Ma Pani szczęście, że zrealizowali go artyści szczególnie świetni, więc ich pracy nie można zarzucić niedociągnięć czy artystycznej hochsztaplerki, która wikłałaby Pani nazwisko w nieudane przedsięwzięcie. Wręcz przeciwnie”.

Joanna Krakowska jest odrobinę protekcjonalna i ma Musierowicz za naprawdę starszą panią. Jak to dobrze, droga Pani, że w ogóle ktoś się Panią zajmuje, bada, sprawdza, krytykuje. Pani Małgorzato, uszy po sobie i słuchać, co młody artysta ma do powiedzenia o pani dziele.

Kinga Dunin, która nie tak dawno publicznie poprosiła Ignacego Karpowicza o zwrot dziesięciu tysięcy złotych, uważa, że Musierowicz jest pazerna: „Inteligenckie fumy zastąpiło mieszczańskie wyrachowanie, kult własności i walki o swoje. O tempora, o mores! Tata Borejko przewraca się w grobie”.
 
Agnieszka Jakimiak widzi całą sprawę tak (w wywiadzie Jakuba Majmurka dla „Krytyki Politycznej”): „Stawką tego procesu jest wolny obieg idei w kulturze, wolność inspiracji, trawestacji, tworzenia czegoś na kanwie innych motywów”.
 
Wszystko pięknie, też jestem za wolnością do trawestacji, insynuacji i inspiracji. Ale niepokoi mnie taka zagwozdka logiczna. Skoro artysta jest absolutnie wolny, wolny jest nie tylko twórca, który pasożytuje, ale wolny jest również i ten, który pasożyta wyhodował. Skoro jeden artysta może zrobić spektakl o czym chce, na przykład wykorzystując konteksty stworzone przez inne dzieło, innego artysty, to ten drugi, wykorzystywany artysta, autor oryginału, może bronić swego nawet urojonego prawa, gdzie tylko chce.

Owszem, proces to jest zawsze przykra rzecz, ale jak inaczej ma się bronić ktoś, kto uważa, że naruszono jego dobra, że się go krzywdzi. W Czeczenii wynajmuje się bojówkę, w demokratycznym kraju idzie się do sądu.

Kto w takim razie ma w tym sporze rację, a kto jej nie ma? Podejrzewam, że racji nie ma autorka. Co nie znaczy, że trzeba z niej drwić i od razu ją stygmatyzować, krzyczeć, że nie ma prawa walczyć o swoją rację. Otóż – ma. Nawet – powtarzam, jeśli nie ma racji. Stąd pozew, proces, zakaz grania spektaklu. Bolesny, ale zrozumiały na tym etapie sporu. W jednym momencie Musierowicz i jej prawnicy mają na pewno słuszność. Teren badań jest dziełem pasożytniczym – nie rozstrzygam, czy zależnym, czy inspirowanym – bo jak się nie zna choćby paru tomów jej sagi, spektakl pozostaje nieczytelny. Jakieś litanie nazwisk, odniesienia do nieznanych mi zdarzeń, opisy rytuałów, mantry… Dla mnie, który permanentnie mylił Małgorzatę Musierowicz z Joanną Chmielewską, a od lektury części sagi odrzucały mnie obrzydliwe okładki, połowa żartów i diagnoz Jakimiak i Szczawińskiej była w spektaklu nieczytelna. No, ale że aktorzy ładnie grali i śpiewali… Podobało mi się.

Sąd to jest niefajne miejsce. Dlatego Joanna Krakowska odwołuje się do miłosierdzia autorki Jeżycjady i chyba byłaby za tym, by podobne kwestie rozsądzały autorytety literackie. Małgorzata Musierowicz mogłaby zaripostować, że nie ma tak, nigdy w życiu, bo Joanna Krakowska i Kinga Dunin, a nawet Witek Mrozek są jawnie stronniczy. Choćby dlatego, że mają na uwadze dobro teatru, a nie dobro literatury. A jak wiemy, dobro teatru to od jakiegoś czasu niekoniecznie dobro literatury. Nawet tej niedobrej.

Proszę, nie róbmy z tego sporu drugiego procesu Dreyfusa. Komuna, Plata, Szczawińska i Jakimiak powinni jednak jakoś spektakularnie skapitulować. Polskie prawo nie działa w ramach precedensów. Następna tego typu sprawa nie będzie się odnosiła do ich ewentualnego zwycięstwa. Szkoda sił, czasu, energii i nakładów finansowych. Zamiast płacić prawnikom, lepiej się pokajać i zrobić za to inne przedstawienie. No i dobry esej Weroniki Szczawińskiej na ten sam temat miałby jednak, podejrzewam, podobną siłę rażenia, co ten malutki, offowy, przeceniony spektakl.

3.
Swoją drogą to granda z tym aresztowaniem spektaklu! I zabezpieczeniem go do okazania jak dowodu rzeczowego. No bo jak to: wymyśla sobie człowiek spektakl łatwy w transporcie i odbiorze, z muzyką, którą można zanucić po wyjściu z teatru, są plany, żeby wydać singiel albo nawet teledysk nakręcić, a tu nie wolno i nie wolno. Szczawińska i jej zespół mieli na początku pomysł, żeby grać go pod zmienionym tytułem: Teren badań: Znak towarowy zastrzeżony, potem szukali innego rozwiązania: Teren badań: literatura dziewczęca z poznańskich Jeżyc. Ale nawet tego nie wolno. Na razie więc lamentują nad utraconą szansą. Być może był to ostatni dogodny moment na przełamanie stereotypu Szczawińskiej jako reżyserki hermetycznej. Wyprowadzenia jej z sal uniwersyteckich i łam „Didaskaliów” w krainę teatralnego funu. Walkę o prymat z Wojciechem Kościelniakiem. Bo kto z nas nie lubi przedstawień z muzyką rockową? Kto z widzów nie chciałby pójść na koncert zamiast do teatru, a najlepiej już byłoby, gdybyśmy idąc do teatru, chodzili tak naprawdę na koncert. I tak miało być z Terenem badań. Szczawińska unplugged, Szczawińska łatwa w odbiorze i do zanucenia. Każdy inteligentny artysta marzy, by choć raz w życiu zrobić coś łatwego i przyjemnego. Tymczasem spektakl, który nie może być grany, jest hermetyczny ex definitione, bo nikt nie ma do niego dostępu, nikt go nie może ani rozkodować, ani się na nim zwyczajnie ubawić.

Od czego jednak jestem ja, Wujek Dobra Rada? Wykonałem trzy telefony i bardzo szybko przekonałem Szczawińską, Jakimiak i Kaliskiego do mojego pomysłu. Forma spektaklu jest dobra, po co ją zmieniać, muzyka również, jedyny problem to teksty utworów, no i ten Jeżycjowaty kontekst. Bóg z nim. Weźcie na tapetę inne kultowe dzieło naszego dzieciństwa, cykl nawet bardziej popularny (i bardziej zgubny dla młodych chłonnych umysłów!) niż opowieść o rodzinie Borejków z ulicy Roosevelta. Ryzyko kolejnego procesu – żadne. Autor przekroczył dziewięćdziesiątkę, „Wyborczej” nie czyta. A poza tym ma poczucie humoru. Zaproponowałem, by Komuna Otwock i Poznański Zamek oraz grupa Szczawińskiej zaśpiewała słynne Tytusy. Żebyście widzieli, jak się Piotr Wawer Junior ucieszył! Spektakl, który wypączkował z zakazanej Jeżycjady, będzie się nazywał Badania nieustające: Tytus, Romek i A’Tomek w trzydziestu jeden piosenkach i na trzy bisy. Kaliski od razu dopisał kilkanaście nowych piosenek, stąd tytuł: 31+3, bo tyle (31) było regularnych książeczek komiksowych Tytusów i jeszcze trzy późne albumy okolicznościowe (Grunwald, Bitwa Warszawska i Powstanie Warszawskie). Zasada taka sama, jak przy zakazanym spektaklu – jeden utwór streszcza jedną komiksową książeczkę Papcia Chmiela. Agnieszka Jakimiak w dwa tygodnie zapoznała się z cyklem i przygotowała teksty piosenek.

– To nieprawdopodobnie trafna dekonstrukcja peerelowskiego komiksu, który wprowadzał etyczny zamęt w pokoleniu naszych rodziców – pisał recenzent „Gazety Wyborczej” Witold Mrozek. – Nie widziałem wprawdzie gotowego przedstawienia, ale byłem przy ustawianiu świateł na pierwszej generalnej i z całą odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że po tej premierze polski teatr nigdy nie będzie już taki sam.

– Każdy, kto czytał choć jeden tom Tytusów, zauważy ze zgrozą, że w graficznych opowieściach Papcia Chmiela nie ma w ogóle dziewczyn – oburza się na swoim blogu fraukeil Marta Keil, kuratorka wielu polskich festiwali. – Akcja komiksu nie dzieje się niestety w środowisku robotniczym, a Romek i A’Tomek stosują wobec Tytusa techniki kolonizacyjne, zmuszają, by się dostosował do reguł życia w społeczeństwie heteronormatywnym. A przecież profesor A.Talent to drag queen.

– Uczłowieczany na siłę Tytus jest z pozoru szympansem, ale nie trzeba chyba wielkiej przenikliwości – dodaje w wypowiedzi dla PAP profesor Joanna Krakowska – by zorientować się, że chodzi tu o Afrykanina, zwanego w minionej epoce Murzynem. Nie przypadkiem Papcio zaczął rysować Tytusa tuż po Kongresie Młodzieży w Warszawie, kiedy to powojenna Polska po raz pierwszy zobaczyła przedstawicieli innych kultur i ras. Więc Tytus to niby szympans, a przecież niedaleko mu (w kresce, mimice, niefrasobliwości jego charakteru) do osławionego Murzynka Bambo.

– Wreszcie wiemy, o co chodziło! Zawsze myślałem, że to tylko propaganda ORMO i socjalistycznego harcerstwa i że to dlatego nie lubię Tytusów, dopiero badania pani Szczawińskiej uzmysłowiły mi, że Romek i A’Tomek byli parą. A Tytus to ich adoptowane dziecko! Papciu, wstydź się! – nie może się nadziwić świętoszkowaty Andrzej Horubała.

Dzięki uprzejmości Agnieszki Jakimiak mogę upublicznić tu kilka fragmentów jej piosenek inspirowanych Tytusami. Księga pierwsza leci tak:

Romek nie jest dziewczyną
Dziewczyną nie jest A’Tomek
A Tytus ma wujka w Trapezwiku
Przykro, że nie w Mozambiku

Największy potencjał przebojowy ma utwór numer 6:

Afryka jest taka, jaką my biali ją widzimy
Maupa, Maupa,
Czarny Ląd na Mokotowie
Maupa, Maupa
Harcerz może być Murzynem,
Maupa, Maupa
Murzyn może być harcerzem
Maupa, Maupa
Nie uczłowieczaj mnie na siłę!
Hej, Kolo, leave the kids alone!”

Pierwsza wizyta w pracowni profesora-wynalazcy w relacji Agnieszki Jakimiak wypada następująco:

Profesor A.Talent maszyny konstruuje
Ale męskoosobowej narracji nie dekonstruuje
Choć długie włosy ma
La, la, la

Jak Państwo widzicie, nie odbiega to stylistycznie zbyt daleko od fraz znanych z Terenu badań: Jeżycjady. Metoda autorki – polemika z oryginałem przez upupienie upupienia – triumfuje w całej rozciągłości. Na koniec kilka innych, moim zdaniem najlepszych tekstów ze spektaklu. Niektóre się nawet rymują.

Drugie wyspy nonsensu
Są w ogóle bez sensu
Bo Papcio za szybko rysuje
Ale za te pieniążki domek sobie zbuduje

*

Tytusy i A’Tomki to są harcerze
Peerelowscy rycerze
Niemądrzy, ale w dobrej wierze
Jak o nich czytam to intelektualnie leżę

*

Wynalazek choć nie z USA
W górę niesie nam Tytusa!
Pamiętacie te cytaty?
Powiesz głośno – w ludziach straty!
Ta sukienka jednak kusa
Papcio Chmiel już mnie nie „rusa”

*

Żelazkolot i Wannolot
Aparacik, koń Rozalia
Papciu, wyczerpuje ci się polot
Może by tak juwenalia?

*

Widzisz ekran? Wskocz do filmu
Sporty trenuj, chroń przyrodę
Tam zabytek! Dobrze zrób mu!
Na faszystów działaj szkodę!
I współpracuj z milicjantem
Inaczej nazwę cię palantem
A nie starzej się w ogóle
na Tytusa ja mam gulę

Jeśli to prawda, że za Teren badań… Weronika Szczawińska była nominowana do Paszportów Polityki, to po Badaniach nieustających Agnieszka Jakimiak będzie murowanym laureatem Nagrody Kościelskich.

30-09-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany kirr
    kirr 2015-10-01   14:21:15
    Cytuj

    He, he, dobre, uwielbiam Kołonotatnik!