AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Czy to był tylko Sen?

Fot. Maciej Stobierski  

Sen nocy letniej – klasyczny tekst Szekspira, nieustannie powoływany do życia w teatrze, stawia przed twórcami kolejnych inscenizacji wysokie wymagania, gdyż obeznani z nim widzowie mają spore oczekiwania. Niełatwo zatem sprawić, aby jeszcze raz zaskoczył i postawił na nowo ważne pytania. Krzysztof Popiołek podejmując się jego reżyserii w sosnowieckim teatrze, zaryzykował. Magiczny świat elfów i ludzi zastąpił posępną historią całkiem zwykłego domu starców. Czy ten pomysł Popiołka na nowe odczytanie Szekspirowskiego tekstu zadowolił widzów?  

Odpowiadając na to zasadnicze pytanie, rozpocząć wypada od rzeczy pozytywnych. Być może umieszczenie akcji spektaklu w domu spokojnej starości o nazwie „Ateny” nie należy do chwytów zaskakujących, jednak wypowiedzenie kultowego tekstu przez aktorów starszego pokolenia nadało mu szczególnej wymowy. Świat zbudowany na niemożności świadomego wglądu we własne uczucia i ich wewnętrzną złożoność, właściwy młodym, jeszcze nieukształtowanym bohaterom Szekspira, pokazany został poprzez pryzmat doświadczeń zmęczonych, przygasłych już nieco staruszków: pani Zofii (w roli Hermii Krystyna Gawrońska), Marianny (Helena – gościnnie Czesława Monczka) oraz panów: Stanisława (Demetriusz – Zbigniew Leraczyk) i Antoniego (Lizander – Andrzej Śleziak). Zamiast młodzieńczej naiwności i tak silnej w tekstach Szekspira wizji człowieka nieświadomego władzy, jaką sprawują nad nim emocje – i uświadamiającego ją sobie dopiero w sytuacjach granicznych i wyjętych z codzienności – w spektaklu Popiołka obserwujemy, jak ludzka świadomość opiera się temu, co wewnętrznie skrywane. Sytuacja egzystencjalna postaci, które są już u schyłku życia, akcentuje pewną przewrotność tekstu. Widzimy ich na początku w komicznie zarysowanych odsłonach: zadowalających się przyswajaniem podstaw angielskiego (recytowanie łamaną angielszczyzną Sonetów Szekspira przez Czesławę Monczkę), wspominaniem ostatnich tchnień i namiętności (postać pana Antoniego-erotomana, który chętnie opowiada o swoich miłosnych zabawach w ogrodzie) czy właśnie spędzających czas na lekturze tekstów i występach teatralnych (częściowo pod przymusem nadgorliwych wolontariuszy). Na tej ostatniej czynności zasadza się główna oś fabularna spektaklu. Jest to jednak tylko wierzchnia jego powłoka. Moment, w którym bohaterowie wczuwają się w grane przez siebie postaci, otwiera zupełnie nową przestrzeń spektaklu. Widzimy, że pod błahym komediowym przedstawieniem kryje się psychologiczna zagadka. Uzmysławiamy sobie, że nie są złożeni jedynie z tego kostiumu. Ich życie kryje wiele tajemnic, przeżyć, tęsknot, skrywanych pokładów zarówno miłości, jak i gniewu, frustracji, zazdrości. Wiek działa tu tylko na korzyść, buduje niejednoznaczność tekstu Szekspira i każe zwracać uwagę na fragmenty rzadziej oświetlane przez interpretacje teatralne Snu nocy letniej, obsadzane młodymi aktorami.

Pod błahym komediowym przedstawieniem kryje się psychologiczna zagadka. Jak natomiast reżyser rozwija ten koncept w całości spektaklu? Tu już pojawiają się pewne zastrzeżenia. Główną wątpliwość zdaje się budzić montaż poszczególnych wątków, których reżyser wprowadza do przedstawienia zbyt wiele. Oprócz pomysłu na teatr w teatrze, czyli przygotowywanie przez pensjonariuszy spektaklu z okazji ślubu dyrektorki ośrodka „Ateny”, pojawia się także sam motyw ślubu. Młoda para, która ukazuje się w spektaklu jedynie dwukrotnie, stanowi najsłabszy – żeby nie powiedzieć – całkowicie zbędny element. Pierwszy fragment (tuż po otwierającej spektakl scenie topornej recytacji Sonetów Szekspira przez jedną z pensjonariuszek), rozgrywany na niewielkim podeście z lewej strony sceny, przedstawiał młodą parę na kilka dni przed ślubem. Ona (Edyta Ostojak jako Hippolita) – zdenerwowana, niepewnie przeglądają się w lustrze oświetlonym zimną jarzeniówką. On (Przemysław Kania w roli Tezeusza) – siedzi nieruchomo na ziemi, w milczeniu i od niechcenia kieruje strumień powietrza z suszarki w stronę jej wilgotnych włosów. Krótko i nie na temat. Scena druga – para pojawia się w foyer podczas antraktu i prowadzi widzów z powrotem na salę, a następnie kłania się jej, zasiadając w pierwszym rzędzie i rozpoczynając tym samym finał spektaklu, który jest zarazem zwieńczeniem przygotowań sztuki przez pensjonariuszy. Wątek jest tautologią wprowadzoną na siłę, podobnie jak „puszczony" podczas antraktu fragment wypowiedzi zastępcy dyrektora teatru ds. artystycznych Doroty Ignatjew, której nie sposób było usłyszeć z dalszej części korytarza.

Podobnie niejasne są fragmenty, w których wolontariusze (w tych rolach Michał Bałaga, Aleksander Blitek, Tomasz Muszyński), czuwający nad przebiegiem przygotowań dyrektorskich urodzin, wypowiadają sądy o współczesnym teatrze, nie stroniąc również od przychylnego słowa w kierunku samego Teatru Zagłębia, który z pewnością zgodziłby się przyjąć na gościnny występ mieszkańców „Aten”. Same postaci wolontariuszy stanowiły dość przyjemny akcent estetyczny – ubrani w parawojskowe uniformy, groteskowo uprzejmi, lekko usztywnieni, podkreślali ubezwłasnowolnienie głównych bohaterów. Niemniej był to drobny plus na tle przypisanej im przez reżysera zasadniczej funkcji, jaką było prowadzenie widzów po interpretacji sztuki, co czynili chyba jednak nazbyt gorliwie. Przypominało to bowiem bardziej niepotrzebne trzymanie widza za rączkę i uparte punktowanie treści. Wątek wolontariuszy momentami miał wyraźnie charakter metateatralnego komentarza z przesłaniem – teatr ma być dla ludzi zrozumiały, ma być prosty i komunikatywny. Czy był? Po reakcji widzów – przyzwyczajonych do farsowego repertuaru Teatru Zagłębia – można wnioskować, że był, lecz tylko w scenach humorystycznych. Zespół także aktorsko znacznie lepiej radzi sobie z komediowym wymiarem szekspirowskiego tekstu. W momentach poważnych, choć wspomniana kreacja dojrzałych i złożonych wewnętrznie bohaterów miała szansę w pełni zabłysnąć, gdzieś gubiło się napięcie, a przy okazji uwaga widza. Trudno stwierdzić, czy była to wina mało dynamicznej gry aktorskiej czy konstrukcji scen, które momentami były zbyt długie. Do tej kwestii powrócę za moment. Widz jednak nie miał wielu szans, by wbić się w fotel i ten dramatyzm odczuć. Raczej dominowało poczucie, że Popiołek bawi się w teatr, zapominając, iż fabularne nawiązanie do Szekspira, choć może być potraktowane z przymrużeniem oka, też domaga się wybrzmienia.

Wśród kolejnych elementów kolażu Popiołka znalazła się też scena, w której Edyta Ostojak, tym razem w roli Tytanii, na tle powiększonego na wielkim płótnie wycinka obrazu Lucasa Cranacha Adam i Ewa, przedstawiającego kobiece łono, ląduje w scenie łóżkowej z jednym z wolontariuszy (Aleksander Blitek w roli Poszewki). Nie słyszymy co mówi, z głębi sceny dochodzi do nas jedynie dźwięk wypowiadanych w pośpiechu zdań. Scena, choć ciekawa plastycznie, powstała chyba jedynie po to, by wprowadzić zmianę dekoracji. 

Reżyser zapakował drobną biżuterię w zbyt wielkie opakowanie. A scenografia (autorstwa Anny Wołoszczuk), trzeba przyznać, wprowadza do całości spektaklu dużo fantazyjności i pewnej mierze ratuje spektakl przed wszelkimi zachwianiami dramaturgii i nudą. Płaszczyzna działań pensjonariuszy domu „Ateny” płynnie przenika się ze światem ich „snu” (w nim wyznają swoje uczucia, nawiązują żywe interakcje), który w finale okazuje się wytworem fantazji. „Ateny” rozpoznajemy poprzez świecący czerwienią neonowy napis oraz tło dekoracji o ciekawych fakturach, choć niedookreślonych bladych i zszarzałych kolorach. Podobna paleta barw i drobne detale w postaci czerwonej linii powracają jednak konsekwentnie w kreacji świata wewnętrznego – tonacja barw intensyfikuje się, a scenografia zbudowana na mocnych, lecz minimalistycznych akcentach rozszerza perspektywę sceny, przesuwa horyzont sceny gdzieś daleko poza zasięg wzroku. Pojawiają się duże płótna (a na nich widok bladozielonego morza, wspomniany powiększony detal z obrazu Cranacha) czy wielka wstęga ustawiona w poprzek sceny złożona z cienkich pionowych deseczek. Szerokie przestrzenie okazały się bardzo plastyczne i budowały rodzaj iluzorycznego emocjonalnego krajobrazu.

Zastanowić się jednak należy, czy był to wybór dostosowany do pejzażu emocjonalnego malowanego grą aktorską? Na to pytanie należałoby chyba udzielić odpowiedzi przeczącej. W tak dużej przestrzeni, choć przykuwającej uwagę i metaforyzującej miejsce akcji dramatu Szekspira, gubią się niuanse gry aktorskiej i powściągliwa emocjonalność, której efekty zagrałyby mocniej w bardziej intymnej przestrzeni. Reżyser zapakował więc drobną biżuterię w zbyt wielkie opakowanie. Wracając zatem do pytania o grę aktorską – zdaje się, że kłopot tkwi właśnie w nieprzystawalności przestrzeni gry aktorskiej do przestrzeni sceny. Koncept, w którym dałoby się dostrzec głębię postaci, ich doświadczenie naznaczone wiekiem, musiałby zaistnieć bliżej widza, na mniejszej przestrzeni, sprzyjającej wyczuleniu na szczegół. Tego zabrakło, dlatego aktorzy, którzy, chociaż dość wiarygodni w swoich rolach, nie dotarli w pełni ze swoimi kreacjami do świadomości widza. A szkoda. Komediowo zespół Teatru Zagłębia jest wytrenowany. Łatwiej jednak rozśmieszyć, niż wzruszyć. W scenach, które pokazywać miały mroczną stronę świata wykreowanego przez Szekspira, do gry wkradała się właśnie ta obojętność emocji, pewna sztuczność, której nie da się uznać za celowy zabieg dystansujący widza. Abstrakcja snu, w którym rozgrywają się dramaty ludzkich relacji, aż prosiłaby się o jakąś eksplozję aktorskiego wyrazu. Eksplozji nie było, a zamiast tego przesuwający się ciąg scen w formie plastycznych panoram, zamiast skupienia i napięcia widza – kombinatoryka w narracji.

Na koniec jeszcze warto wskazać jeden niezaprzeczalnie dobry element przedstawienia, a mianowicie finał, który faktycznie pobudzał wyobraźnię. Pensjonariusze rzędem usadzeni na swoich fotelach. Przy każdym z foteli dosunięty do ust statyw z mikrofonem. Wolontariusze podejmują decyzję, że z przedstawienia, jakie mieli wystawić staruszkowie, oryginalnego szekspirowskiego Snu, pozostała jedynie scena „teatru w teatrze”. To właśnie jej fragmenty oraz niezgrabne życzenia recytują pensjonariusze, zdradzając realny stan fizycznej i psychicznej niemocy. Mówią beznamiętnym tonem, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Bez życia, w bezruchu, ubezwłasnowolnieni. To oni są szekspirowskim murem. Trudno o bardziej wyrazistą metaforę snu. Choć w spektaklu widać braki i niedociągnięcia, Popiołkowi udało się oddać tak zaprojektowaną końcówką sztuki szekspirowski dramatyzm nie poprzez świat elfów i czarodziejskich zaklęć, lecz przez dosłowną, niepozostawiającą niedomówień rzeczywistość osadzoną w ciele:

A mur, proszę pamiętać, nie nowy, lecz stary,
W którym czas porysował szczeliny i szpary.
Przez jedną taką szparę kochankowie stali
Nieraz sobie miłosne sekreta szeptali.
Ten kamień i to wapno jasno wam dowodzi,
Żem to ja tym jest murem; nikt tu was nie zwodzi.
Niebawem usłyszycie przez tę moją szparę,
Szepczącą sobie miłość zakochaną parę.

Czy to był Sen? Chyba jednak tylko sen. Dziwny to spektakl złożony z tak różnych elementów. Podskórna metaforyka, jaką buduje Popiołek, dzięki bohaterom naśladującym tylko bohaterów Szekspira, a tak dosadnie cielesnych i zamierających – uwodzi, lecz tworzy tym samym inny sen – sen widza o teatrze, który mógłby się wydarzyć, a który nie materializuje się w trakcie oglądania. To też sen krytyka konstruującego sobie w wyobraźni jakiś kształt teatralny dramatu, którego przecież na deskach Teatru Zagłębia nie można zobaczyć.

Od jakiegoś czasu w sosnowieckim teatrze dzieją się pozytywne zmiany, a realizacja Popiołka zdaje się być momentem przejściowym. Gdzieś na horyzoncie pojawia się lekki zarys nowej jakości, bardziej poetyckiego potraktowania sceny, subtelniejszego wejrzenia w tekst literacki, lecz nie da się ukryć – wciąż wiele jest siermiężnego uproszczenia, w którym odbić się może jedynie powielony stereotyp, a nie osobista wrażliwość widza. Metateatralny komentarz Popiołka, włożony w usta wolontariuszy, domaga się następującego odzewu – teatr nie musi być dla ludzi w pełni zrozumiały, nie powinien być prosty i nie musi się kierować reżimem komunikatywności. Bo w widzu obudzić można nie tylko prosty śmiech. Dać mu można sen na jawie, w którym teatr zaprezentuje się w pełnej gamie emocji. Szekspirowskie teksty, jak mało które, tej wielości w jedności dotykają. I takie adaptacje, moim zdaniem, są potrzebne w teatrze.

27-11-2013

galeria zdjęć Sen nocy letniej, reż. K. Popiołek, fot. Maciej Stobierski Sen nocy letniej, reż. K. Popiołek, fot. Maciej Stobierski Sen nocy letniej, reż. K. Popiołek, fot. Maciej Stobierski Sen nocy letniej, reż. K. Popiołek, fot. Maciej Stobierski ZOBACZ WIĘCEJ
 


Teatr Zagłębia w Sosnowcu
William Szekspir
Sen nocy letniej
opracowanie dramaturgiczne: Martyna Lechman
reżyseria: Krzysztof Popiołek
scenografia i kostiumy: Anna Wołoszczuk
opracowanie muzyczne: Jonasz Sołtyk
obsada: Krystyna Gawrońska, Czesława Monczka (gościnnie), Edyta Ostojak, Michał Bałaga, Aleksander Blitek, Przemysław Kania, Zbigniew Leraczyk, Tomasz Muszyński, Andrzej Śleziak
premiera: 9.11.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: