AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Dramat i melancholia

Księżniczka czardasza, reż. Pia Partum, Opera Śląska w Bytomiu
Fot. Krzysztof Bieliński  

Gdyby operetka była kobietą, bytomska Księżniczka czardasza z pewnością wyróżniałaby się na tle swoich nieco frywolnych, tryskających humorem poprzedniczek o wesołym usposobieniu. Gdyby była kobietą, jej oryginalność wprawiałaby w pełen zachwytu podziw. Gdyby była… Ale jest gatunkiem scenicznym z tradycjami, i w tym cały kłopot.

Księżniczka czardasza to jedna z najpopularniejszych operetek na świecie, będąca dziełem życia węgierskiego kompozytora Imre Kálmána. Powstała w 1915 roku i niedługo potem zdobyła serca wiedeńskiej publiczności. Na Śląsk, a dokładnie na scenę w Gliwicach popularna „Czardaszka” zawitała dopiero po wojnie, w 1954 roku. Pierwsza bytomska premiera tytułu odbyła się 26 czerwca 1989 roku. Reżyserem, autorem dialogów i projektów dekoracji był Stefan Szlachtycz, który do współpracy przy inscenizacji zaprosił między innymi Barbarę Ptak. Od 29 grudnia w Bytomiu możemy oglądać najnowszą wersję historii Sylvii Varescu – artystki budapesztańskiego variété „Orfeum” i zakochanego w niej do szaleństwa księcia Edwina.

Fabułę operetki można krótko streścić w kilku zdaniach. Bohaterowie sztuki nie mogą być razem, bo pochodzą z różnych klas społecznych. Poza tym on jest już zaręczony z hrabianką Stasi, którą poprosił o rękę w latach swojej młodości. Wszystkie mniej lub bardziej zabawne perypetie postaci zmierzają do szczęśliwego finału.

Spektakl w reżyserii Pii Partum zaskakuje nieoczywistą formą, minimalistyczną scenografią i  dobrą muzyką. Ta ostatnia, choć nie brzmi tak radośnie, jakbyśmy się mogli spodziewać, stanowi najmocniejszy punkt bytomskiej realizacji. Pod batutą Rafała Kłoczko orkiestra wydobywa ze swoich instrumentów dźwięki, które nadają przedstawieniu rytm i niepowtarzalny charakter. Kiedy trzeba melodia wybija się na plan pierwszy, innym razem stanowi nienachalne tło dla całej opowieści. Niektóre frazy muzyczne powracają kilkakrotnie, co doskonale spaja poszczególne wątki. Oczywiście w operetce nie brakuje hitów takich jak Artystki z Variété, Choć na świecie dziewcząt mnóstwo, Bez miłości świat nic nie wart – kochaj mnie, jednak dzięki oryginalnej interpretacji nie brzmią one jak odgrzewane numery sprzed lat. Cała warstwa muzyczna jest spójna z wizją reżyserki, która stawia na wyeksponowanie wątków melodramatycznych, psychologii postaci i relacji między nimi.

Większość utworów orkiestra gra w wolniejszym tempie, leitmotivy akcentują konkretne momenty i emocje. Nie bez konsekwencji. Intrygująca w zamyśle koncepcja zmienia wydźwięk operetki z typowo komediowego na sentymentalny. Służą temu również zmiany w oryginalnym tekście libretta do operetki. Realizatorzy przywrócili pewne fragmenty, których nie było w tłumaczeniu Jerzego Jurandota (wersja wystawiana na scenach polskich w latach powojennych) i usunęli niektóre z tych dodanych przez reżyserującego w Bytomiu Stafana Szlachtycza. Zabawne powiedzenia zniknęły, co jednak nie oznacza, że inscenizacja została całkowicie pozbawiona komicznych akcentów. Z ogromnym wdziękiem humor do opowieści małymi porcjami dawkują między innymi Boni Kancsianu (Maciej Komandera) i Stasi (Leokadia Duży).

Akcja spektaklu rozgrywa się w latach dwudziestych XX wieku. To czas wielkich gwiazd kina i estrady ze słynną Hanką Ordonówną na czele. To do niej Pia Partum porównuje tytułową Księżniczkę czardasza. Analogia jest bardzo trafiona – związek małżeński „Ordonki” z hrabią Michałem Tyszkiewiczem to właściwie klasyczny mezalians. Klimat tamtych czasów twórcy spektaklu próbują wskrzesić na scenie. Andrzej Sobolewski ubiera artystów w stroje z epoki: szale boa z piórami, modne turbany, suknie z frędzlami. Dominuje wszechobecna smutna czerń z niewielkimi elementami złota i szmaragdowej zieleni. Na szczęście w drugim i trzecim akcie Sobolewski porzuca typowo dekadencką estetykę, która upodabnia wesołą z gruntu operetkę do eleganckiej stypy. Kropla koloru nie uwalnia jednak od przygnębiającego wrażenia, potęgowanego przez oszczędną scenografię, opartą tylko na… przezroczystych krzesłach ustawianych w różnych konfiguracjach i dużym ekranie w tle.

Scenograficzny minimalizm pasuje do „koncepcji spektaklu sentymentalnego”, ale w praktyce zupełnie się nie sprawdza. Zbliżenia i scenki oglądane na profesjonalnie zmontowanym video są efektowne, ale zwracają uwagę na dramatyzm przedstawionych sytuacji, pojedyncze szczegóły i grę aktorów, na którą wypadałoby raczej spuścić zasłonę milczenia. Ale ja tego nie zrobię. Sylvia w interpretacji Aleksandry Orłowskiej jest prawdziwą gwiazdą – dumną, dostojną, piękną. Ale ma w głosie smutek, który nijak nie pasuje do temperamentnej mistrzyni czardasza. Widać, że Orłowska stara się uwypuklić psychologię swojej postaci, jednak w tym wypadku staranie to trochę za mało. Partnerujący jej Łukasz Gaj z okropną manierą w głosie wypada jeszcze gorzej. Edwin w jego wykonaniu to do bólu sztuczny antyamant – nieogarnięty, nieprzystosowany do życia fajtłapa, za którego żadna artystka nie wyszłaby, nawet gdyby jej ktoś zapłacił. Przez to miłość Sylvii i Edwina jest niewiarygodna, właściwie zapisana tylko w libretcie. O wiele bardziej prawdziwie wypada związek Boniego z sympatyczną Stasi. Czy w obsadzie bytomskiej Księżniczki jest ktoś, kto wybrnął z aktorskiego zadania bez szwanku? Nie będę oryginalna – Bogdan Kurowski (Leopold Maria von Lippert-Weylersheim) i Joanna Kściuczyk-Jędrusik (Anhilda). Sceny rozgrywające się z ich udziałem po antrakcie są jednymi z najlepszych w całym przedstawieniu.

Melancholia, która towarzyszy recepcji spektaklu, mimowolnie budzi wewnętrzny smutek widza. Jego źródłem nie jest fabuła – wiadomo, historia dobrze się kończy, Sylvia i Edwin są razem. To coś innego. Może świadomość, że każdy wybór niesie za sobą konsekwencje? Chyba tak. Twórcy podkreślili dramatyzm wydarzeń, w efekcie nieświadomie pokazali, że aktorom Opery Śląskiej o wiele lepiej wychodzi śpiewanie niż kreowanie postaci dramatycznych. Księżniczka czardasza to nie dramat, ale arcydziełem też bym jej nie nazwała.

15-01-2018

galeria zdjęć Księżniczka czardasza, reż. Pia Partum, Opera Śląska w Bytomiu <i>Księżniczka czardasza</i>, reż. Pia Partum, Opera Śląska w Bytomiu <i>Księżniczka czardasza</i>, reż. Pia Partum, Opera Śląska w Bytomiu <i>Księżniczka czardasza</i>, reż. Pia Partum, Opera Śląska w Bytomiu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Opera Śląska w Bytomiu    
Imre Kálmán     
Księżniczka czardasza    
libretto: Leo Stein i Béla Jenbach    
przekład: Jerzy Jurandot    
kierownictwo muzyczne: Rafał Kłoczko    
reżyseria: Pia Partum    
przestrzeń/video/światła: Wojciech Puś    
kostiumy: Andrzej Sobolewski    
choreografia/ruch sceniczny: Henryk Konwiński    
kierownik chóru: Krystyna Krzyżanowska-Łoboda    
kierownik baletu: Grzegorz Pajdzik    
obsada: Aleksandra Orłowska, Łukasz Gaj, Maciej Komandera, Adam Zaremba, Leokadia Duży, Włodzimierz Skalski, Bogdan Kurowski, Joanna Kściuczyk-Jędrusik, Adam Janik, Cezary Biesiadecki, Michał Bagniewski, Juliusz Ursyn-Niemcewicz, Agata Maśnica, Zofia Kostrzewska, Michalina Drozdowska, Roksana Majchrowska, Teresa Unger, Marta Pagacz, Małgorzata Wierzbicka, Natalia Wieczorek, Janusz Bolewski, Grzegorz Biernacki, Zbigniew Biliński, Mateusz Kołakowski.    
premiera: 29.12.2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: