AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Dziady nowej generacji

Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
Fot. Natalia Kabanow  

Michał Zadara to wyjątkowo inteligentny reżyser. Właśnie sprawił, że Dziady wieszcza Mickiewicza stały się manifestem pokolenia polskich trzydziestolatków, żyjących w drugiej dekadzie trzeciego tysiąclecia po ukrzyżowaniu Chrystusa. Dokonaniem tym Zadara wpisuje się w historię polskiego teatru.

Młody wciąż reżyser kreatywnie rozwija i kontynuuje tradycję naszych największych inscenizatorów: Schillera, Grotowskiego, Dejmka, Swinarskiego i Grzegorzewskiego. Cierpi na twórcze ADHD. Przed arcydramatem Mickiewicza Zadara zdążył już przywrócić kulturze polskiej teatralne arcydzieła tak trudnych i mało czytanych poetów, jak Kochanowski, Rej czy Norwid. W Dziadach porwał się na niemożliwe. Chce wystawić na scenie cały tekst, bez skrótów. Nikomu się to wcześniej nie udało. Ciekawe, czy ktoś w ogóle próbował? Trzeba by spytać prof. Marii Prussak.

To przedsięwzięcie bez precedensu, zaplanowane na trzy lata. Wyzwanie podjął Teatr Polski we Wrocławiu. Przed rokiem zachwycaliśmy się tam częściami I, II i IV Dziadów bez skrótów. W piątek 10 kwietnia odbyła się premiera części III, najsławniejszej i najczęściej grywanej. Ale też najtrudniejszej. Z Wielką Improwizacją, Widzeniem Księdza Piotra i Balem u Senatora. Wielu Polaków wciąż zna na pamięć fragmenty tych tekstów. W przyszłym roku czeka nas istny maraton. Mamy zobaczyć na scenie całość, razem ze sławnymi poematami wieńczącymi dramat: Ustęp i Do przyjaciół Moskali. Ale już dziś można uznać cały projekt za udany.

Zadara, bardziej nawet niż Swinarski, ujawnił zadziwiającą siłę performatywną tekstu Mickiewicza. To wciąż rewelacyjny scenariusz przedstawienia teatralnego. Wrocławska inscenizacja odbiera głos tym wszystkim samozwańczym ekspertom od edukacji, którzy domagali się wycięcia Dziadów ze spisu lektur obowiązkowych. Z tym może tylko zastrzeżeniem, że dramat powinno się raczej oglądać w teatrze. Teraz już można. Przynajmniej we Wrocławiu.

Mam wielki podziw dla ciężkiej pracy Zadary. Wspominałem już o tym przed rokiem w recenzji z pierwszej odsłony Dziadów w jego reżyserii. Z wielką uwagą studiuje teksty. Jeśli to tylko możliwe, sięga do manuskryptów. Zgłębia sensy. Bo skoro Dziady napisał nasz narodowy wieszcz i geniusz, to może jednak warto jego słowom zaufać? Zadara potrafi zarazić współpracowników własnymi fascynacjami. Skutecznie inspiruje artystów do przemieniania literatury w performans. Ale nade wszystko szanuje publiczność. Każdy tekst dochodzi. Co dziś bywa w teatrze wyjątkowe. Ale to nie wszystko. We Wrocławiu można zrozumieć Dziady Mickiewicza. Reżyser nie demonstruje swoich głębokich i oryginalnych przemyśleń na tematy współczesne, ale usuwa się, znika, oddaje głos Mickiewiczowi. W najbardziej udanych scenach przedstawienia słowa wieszcza zdają się wręcz opętywać organizmy performerów na scenie, a tak wcielone, docierają z impetem do najdalszych nawet rzędów widowni.

Pomysł na inscenizację wydaje się prosty. Zadara proponuje raz jeszcze odegrać obrzęd dziadów i przywołać zmarłe duchy. Rzecz dzieje się więc tu i teraz. Guślarz i inne osoby organizujące rytuał występują w ubraniach współczesnych. W części trzeciej dramatu obrzęd przywołuje ludzi z roku 1823. Większość to postaci historyczne, ale wszyscy mówią wierszem. Mickiewicz nie tworzył wszak dokumentalnych portretów, ale artystyczne wizje znanych sobie osób. Ożywiał tych ludzi z pomocą środków właściwych dla sztuki widowisk, zresztą wedle własnych zaleceń zaprezentowanych w paryskim Collège de France we wtorek 4 kwietnia 1843 roku, podczas sławnego wykładu cytowanego w programie do wrocławskiego przedstawienia. Zadara rekonstruuje więc na poważnie XIX-wieczny teatr iluzyjny. Dzięki temu mógł powstać spektakl chwilami bardzo piękny.

Powodzenie tak karkołomnego i ambitnego projektu zależy od kreatywnej współpracy wielu osób, ale przede wszystkim od zaangażowania aktorów. We Wrocławiu Zadara spotkał Bartosza Porczyka. Najwybitniejszego dziś w Polsce artystę teatru średniego pokolenia, wszechstronnie uzdolnionego. Świetną kreację Porczyka w czwartej części Dziadów, pokazywanej przed rokiem, niektórzy nazywali wręcz „aktem całkowitym”, cytując sławne określenie Jerzego Grotowskiego. W tym roku Porczyk, moim zdaniem, przekroczył dokonania Ryszarda Cieślaka. Głośne role Cieślaka w Księciu niezłomnym czy Apocalypsis cum figuris były na swój sposób wymuszane przez Grotowskiego. Podczas żmudnych, wielotygodniowych prób reżyser „wyciskał” z aktora „akt całkowity”, trochę jak sok z cytryny. Na spektaklach aktor eksplodował potem seriami wyrazistych działań, ale słowa wypowiadał zwykle rytmicznie i monotonnie. I bardzo szybko. Ciało Cieślaka przekazywało więcej treści niż jego melorecytacje. Wszystkie te role pozbawione były oczywiście poczucia humoru. Grotowski pojmował trans bardzo poważnie.

Kilka tygodni temu byłem świadkiem kultu opętania w Brazylii, na przedmieściach Campinas. Przez kilka godzin przebywałem w jednym pomieszczeniu z dwudziestką mediów, przez które przemawiały i działały boskie energie, orisze. Niektórzy zachowywali się dziwnie, to prawda, ale z każdym można było porozmawiać, a nawet pożartować i napić się dobrej whisky. No i te rozmowy bywały brzemienne, a niekiedy uzdrawiały…

Porczyk-Konrad konstruował swój „akt całkowity” podczas partnerskiego dialogu z reżyserem i kompozytorką Mają Kleszcz. Aktor sam jednak musiał rozpoznać osobiste powody do grania Wielkiej Improwizacji. Dojrzewał do tej niezwykłej roli w miarę zgłębiania sensów tekstu, przezwyciężając lęki i dokopując się z trudem do źródeł własnej kreatywności. Mówi o tym szczerze w wywiadzie zamieszczonym w programie. Wszak w Prologu Porczyk, podobnie jak wcześniej Cieślak, mierzy się z osobą Chrystusa. Z kolei w pracy nad Wielką Improwizacją Zadara zaproponował skupienie się na ignorowanym dotąd wątku muzycznym. Porczyk to świetny śpiewak, a w Dziadach Mickiewicz nazywa Wielką Improwizację właśnie pieśniami. Swoją władzę nad światem Konrad porównuje do panowania pieśniarza nad dźwiękami. Śpiewa więc Improwizację i na pieśniach wznosi się do Boga, a tworząc śpiewaniem światy, staje się równy Bogu Stwórcy. Przynajmniej w swoim umyśle – oszalałym czy raczej opętanym przez szatana. A może po prostu coś zażył?

Wielka Improwizacja w wykonaniu Porczyka jest błyskotliwa i spektakularna, iskrzy od humoru, zmian rytmu i pomysłów. I jest bardzo czytelna. Ma przejrzystą i zaskakująco logiczną strukturę. Zaczyna się radykalnie, od oddania moczu. Konrad nienawidzi ludzkości. Pół monologu gra plecami do widzów. Żartuje i kpi sam z siebie. Zachłystuje się własną muzykalnością i artystycznym mistrzostwem. Tworzy niezwykłe przestrzenie z dźwięków. Przy czym Porczyk naprawdę robi to wszystko bardzo dobrze. Naprawdę jest „Mistrzem”. To go uwiarygadnia. Ale też uwiarygadnia pychę Konrada. Jest geniuszem. Ma prawo porównywać się z Bogiem. Nie da się tej sceny opowiedzieć. Trzeba jej doświadczyć. To arcydzieło sztuki performansu! Porczyk tworzy inteligentny i porywający teatr na najwyższym artystycznym poziomie. Sprawia, że Wielka Improwizacja staje się swoistym manifestem pokolenia 30+. Dzisiejsi trzydziestolatkowie są świetnie wykształceni, odważni, kreatywni i zdecydowani, nie stronią od mocnych używek.

Równie znakomita i wstrząsająca jest krótka scena egzorcyzmowania Konrada przez Księdza Piotra, czyli Mariusza Kiljana. Porczyk ma w Kiljanie równego talentem partnera. Opętany Kordian spotyka zaś skutecznego egzorcystę. Z boku na krześle przygląda się wszystkiemu diabeł Belzebub. Pali papierosa. Ma na sobie czarny garnitur i ciemne okulary. Wygląda jak… Grotowski podczas prób w Teatrze Laboratorium. Też niewiele mówił i tylko patrzył. Intrygujący komentarz Zadary do dziedzictwa „aktu całkowitego”. Generalnie jednak diabły w tym spektaklu noszą mundury carskich żołdaków z epoki. Oprócz Belzebuba poza czasem są tylko anioły odziane w prochowce, zapożyczone ze sławnego filmu Wima Wendersa Niebo nad Berlinem.

Szkoda że Widzenie Księdza Piotra nie wypada już tak przekonująco. Jakby reżyser odpuścił. Kiljan to przecież artysta równie wybitny i wszechstronny, co Porczyk. Monolog Księdza Piotra jest swoistym kontrapunktem do Wielkiej Improwizacji. Wizje szaleńca i profety różnią się przecież zasadniczo. A tu są podobne. Konrad rozmawia ze ścianą i ze starszym panem ubranym na biało, a Ksiądz Piotr dialoguje z krucyfiksem. Czy Księdza także opętuje szatan? Czy wątpi w swą wiarę? Jest wszak niestabilny. Troszkę popija. Rzuca krucyfiksem po pokoju. Ostatnią, bardzo ważną część monologu aktor recytuje, a raczej wykrzykuje, leżąc na łóżku i machając rękami. Panie reżyserze: to nic nie znaczy. Jest nużące i puste. Krzyk tylko. Żal wielkiego aktora. Żal tekstu.

Niedoróbkę Widzenia Księdza Piotra rekompensuje Wiesław Cichy w Widzeniu Senatora. Przerażająca scena. Odważnie wymyślona i brawurowo zagrana. Cichy jako Senator zbudował solidną i przekonującą rolę. We wszystkich swoich scenach dominuje nad przestrzenią i ludźmi, jest okrutny i przebiegły, ale bywa też zabawny i tchórzliwy. Nowosilcow jak się patrzy.

XIX-wieczny pomysł na teatr świetnie się sprawdza w scenach grupowych. W czym wielka zasługa świetnej scenografii Roberta Rumasa. Szczególnie widowiskowe i znakomicie pomyślane są Salon warszawski i Bal u Senatora. Aktorzy, sztucznie upozowani, toczą debaty i tańczą na tle olbrzymich malowideł perspektywicznych z wnętrzami bogatych pałaców. Iluzja jest pełna. A sensy pogłębione – sztuczne światy zamieszkane są przez wydrążonych ludzi.

Pustkę Salonu warszawskiego obnaża prawdziwa historia, opowiedziana przez Adolfa. Rozumiem przewrotny zamysł. Upozowani nienaturalnie uczestnicy spotkania mają zostać skonfrontowani z eksplozją emocjonalną, równie mało autentyczną, bo to wybuch niestabilnego alkoholika. Ale aktor przeszarżował. Cezary Łukasiewicz jako Adolf przez dwadzieścia minut gra na najwyższych skalach emocjonalnych, na granicy krzyku. Zagrywa się i przeżywa każde niemal słowo tak samo. Tego się nie da wytrzymać. Moim zdaniem to kolejna odpuszczona scena. Nie pojmuję, dlaczego reżyser nie zachęcił aktora do skonstruowania ciekawszego teatralnie monologu. Łukasiewicz to przecież utalentowany artysta.

Bal u Senatora na tle innego iluzjonistycznego malowidła został bardzo widowiskowo skomponowany przez Jana Duszyńskiego. Świetna jest też choreografia Romany Agnel. Bal wedle intencji Mickiewicza jest Sceną śpiewaną. Z kulis wjeżdża więc fortepian ze wspaniałą pianistką, Justyną Skoczek. Muzyka grana jest bowiem na żywo, a aktorzy wychodzą na przód sceny, żeby odśpiewywać kolejne wokalizy, jak w operze. Strasznie przy tym fałszują. Tylko ostatnie słowo części śpiewanej – Bóg! – brzmi poprawnie. Śpiewa je potężnym głosem niezawodny Kiljan, czyli Ksiądz Piotr. Efekt jest piorunujący. Domyślam się, że fałszywe śpiewanie miało oddawać fałszywą sytuację zniewolonych Polaków zmuszanych do udziału na rautach u okupanta. Bardzo odważny zabieg. Po spektaklu kilku widzów z oburzeniem komentowało brak profesjonalizmu wrocławskich aktorów… Swoją drogą to fascynujące, jak wiele osób w Polsce zna się na teatrze.

Niektóre decyzje reżysera budziły jednak wątpliwości. Przedstawienie części trzeciej rozpoczyna się od autorskiego wstępu. Piękną prozę Mickiewicza wywrzaskuje w stronę widowni głosem przekupki Anna Ilczuk. Czy ten radykalny zabieg miał zedrzeć patynę i patos ze słów wieszcza? Jeśli tak, to efekt jest odwrotny. Tego nie można znieść. Uszy bolą. Słowa ulatują. Nie da się niczego zrozumieć. Zresztą krzyk to chyba akceptowany przez Zadarę środek aktorski. Bo w kilku innych scenach wycofuje aktorów w kulisy i każe im stamtąd wywrzaskiwać teksty. Szczególnie w scenie pierwszej, więziennej, rozgrywającej się na korytarzu klasztoru bazylianów w Wilnie. Internowani konspiratorzy krzyczą nierzadko swoje teksty z wnętrz cel. Niektórzy wrzeszczą dalej, choć stoją na proscenium, kilka metrów od publiczności.

W tym więziennym zgiełku rozbłysło jednak kilka ról. Igor Kujawski, bardzo dojrzały aktor, stworzył wspaniały, poruszający portret arystokraty Żegoty, czyli Ignacego Domeyki herbu Dangiel. Portret może nieco ahistoryczny, bo prawdziwy Żegota mógł mieć wtedy niespełna dwadzieścia jeden lat… Adam Szczyszczaj dał się nawiedzić postaci Jana Sobolewskiego. W transie przepuszczał przez siebie sławny monolog o kibitkach. Mocna etiuda. Z kolei Wojciech Ziemiański zagrał Kaprala po brechtowsku, z dystansem. To wybitny artysta, trzyma klasę.

Inteligentny i oczytany Michał Zadara miewa ciekawe pomysły na swoje inscenizacje klasyków, ale nie wszyscy aktorzy potrafią w tych jego światach od razu zamieszkać. Nie każdy jest tak zdolny i zdyscyplinowany, jak Bartosz Porczyk. Konstrukcja inscenizacji wydała mi się jednak solidna i przekonująca. Z czasem prawdopodobnie wszyscy aktorzy dojrzeją do swoich ról. Zadara, świadom swych ograniczeń, także czasowych, zatrudnił do pomocy drugiego reżysera, Martę Streker, studentkę wrocławskiej PWST. Streker ma naturalny talent do pracy z aktorem i jest bardzo pracowita. Na pewno jeszcze nieraz spotka się z aktorami.

Z niecierpliwością czekam na przyszłoroczny finał. Wierzę, że nowa, pod wieloma względami przełomowa inscenizacja naszego narodowego arcydramatu nie tylko uświetni Europejską Stolicę Kultury w roku 2016, ale też ożywi legendę Wrocławia jako teatralnego centrum Europy.

15-04-2015

 

Teatr Polski we Wrocławiu
Adam Mickiewicz
Dziadów część III
reżyseria: Michał Zadara
drugi reżyser: Marta Streker
dramaturgia: Daniel Przastek
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka i Arek Ślesiński
światło i wideo: Artur Sienicki
muzyka: Maja Kleszcz i Wojciech Krzak
kompozycja sceny Balu: Jan Duszyński
obsada: Małgorzata Gorol, Anna Ilczuk, Bartosz Porczyk, Marta Zięba, Monika Bolly, Adam Cywka, Marian Czerski, Marcin Pempuś, Sylwia Boroń, Tomasz Kocuj, Tomasz Lulek, Edwin Petrykat, Cezary Łukaszewicz, Igor Kujawski, Michał Mrozek, Adam Szczyszczaj, Michał Chorosiński, Jakub Giel, Andrzej Kłak, Paweł Majchrowski (PWST), Piotr Jędrasik (PWST), Michał Opaliński, Wojciech Ziemiański, Mariusz Kiljan, Wiesław Cichy, Katarzyna Strączek, Janka Woźnicka, Dariusz Maj, Bogusław Danielewski, Rafał Kronenberger, Ewa Skibińska, Dagmara Mrowiec-Matuszak, Klaudia Cygoń (PWST), Daria Krzyżaniak (PWST), Iwona Rólczyńska, Justyna Skoczek oraz dzieci: Kacper Kuryś, Julia Leszkiewicz, Paulina Panas, Michał Stawiski, Mikołaj Szmeichel, Anna Tomaszewska
premiera: 10.04.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (8)
  • Użytkownik niezalogowany zdziw
    zdziw 2015-04-20   00:04:01
    Cytuj

    pytanie do osoby podpisanej jkz: dlaczego profesor Kocur miałby niby oszalec? Albo kpic? Czy dlatego, że pisze o spektaklu dobrze, czy dlatego, ze uczciwie krytykuje? Zupełnie nie rozumiem tej uwagi. Jakby "jkz" na siłe chciał zaisteć na forum, tylko nie bardzo wiedział (a) jak to sie robi :)

  • Użytkownik niezalogowany gram
    gram 2015-04-16   15:13:11
    Cytuj

    Bardzo dobry wynik ciężkiej pracy. Na pewno trzeba jeszcze trochę czasu i prób, by wszystko zostało perfekcyjnie dograne. Rzeczywiście tekst jest wreszcie pełnoprawnym "środkiem wyrazu" na scenie. Ciekawy pomysł na manifest 30+. Dziękuję za super 5 godzin!

  • Użytkownik niezalogowany xxx
    xxx 2015-04-16   00:24:47
    Cytuj

    Nareszcie pięknie, ale krytycznym okiem podsumowane! bo jest w tych Dziadach i wielkosc, i niedoróbki, które az bolą. Dziekuje

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-04-15   22:15:46
    Cytuj

    Mocna rzecz: nawiedza mnie myśl, że albo profesor oszalał, albo żartuje tzn kpi w żywe oczy

  • Użytkownik niezalogowany xxx
    xxx 2015-04-15   19:02:50
    Cytuj

    Nareszcie pięknie, ale krytycznym okiem podsumowane! bo jest w tych Dziadach i wielkosc, i niedoróbki, które az bolą. Dziekuje

  • Użytkownik niezalogowany P.
    P. 2015-04-15   15:03:11
    Cytuj

    Nie zgodzę się, że tylko Kiljan śpiewa poprawnie w balu u Senatora. A Monika Bolly? Dla mnie to małe objawienie tego spektaklu i zespołu Tpl. Nie rozumiem dlaczego jest pomijana we wszelakich recenzjach. Wszak aktorsko i muzycznie nie odstawała od (genialnych niezaprzeczalnie) Kiljana i Porczyka

  • Użytkownik niezalogowany Maria Dworakowska
    Maria Dworakowska 2015-04-15   13:01:26
    Cytuj

    "Bardzo odważny zabieg".

  • Użytkownik niezalogowany Teatralne centrum Europy
    Teatralne centrum Europy 2015-04-15   12:22:53
    Cytuj

    Lol.