AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Jaka brzydka katastrofa

Zabójca czasu, reż. Maćko Prusak, Wydział Lalkarski AST
Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
fot. Dariusz Kozłowski  

Tego samego dnia, kiedy Teatr Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu dał premierę dyplomowego Zabójcy czasu, ukazał się na Targach Dobrych Książek tom Mój teatr Wiesława Hejny – przez wiele lat mistrza wrocławskiego teatru lalkowego i profesora tej szkoły. Książka jest intelektualnym i merytorycznym wydarzeniem, spektakl – katastrofą.

Mogę rozumieć ukrytą pomiędzy wierszami obszernego tomu pism o teatrze gorycz profesora, którego Wrocławski Teatr Lalek, ale i uczelnia w swoim czasie wykluczyły z twórczości. Jednak to nie prywatne konfesje, lecz intelektualne obowiązki dominują w Moim teatrze. Obcujemy z książką, która rozdział po rozdziale opisuje fenomen pracy reżysera i aktora z lalką. Przy czym fenomenologię opisu zjawisk scenicznych wspierają swoiste, wybornie zilustrowane raporty na temat trzech wybitnych realizacji Hejny w WTL-u – Procesu Kafki, Gyubala Wahazara Witkacego oraz Fausta Goethego.

Książka zasługuje na osobną recenzję, ale choćby w skrótowym notesie Wokół spektaklu – zapisanym na kanwie Fausta – autor celnie wylicza rygor pracy z lalkami czy też rygor pracy na (jakiejkolwiek) scenie, którego boleśnie zabrakło w dyplomie młodych aktorów Wydziału Lalkarskiego. A więc – jak skrótowo wylicza Hejno – praca nad widowiskiem polega na wspólnym, reżysera i aktora, dochodzeniu do ostatecznych rozwiązań, na ukształtowaniu przez lalkarza–aktora ostatecznej formy postaci scenicznej, na autorskim, bo aktorskim, zaprojektowaniu obecności na scenie, na wyobrażeniu ekspresji lalki, na rozwiązaniu podczas prób problematyki warsztatowej w konkurencji wobec innych artystów. Wspomnijmy nadto prawo do popisu artystycznego, wolę stworzenia zespołu, uważność i rozumność lektury, czyli zrozumienie pretekstu występu, wreszcie zdecydowanie o istocie ruchu – aktora-lalki.

1.
Zacznijmy od ważnej dystynkcji Hejny, która nakazuje powagę lektury. Oto „oryginalne rozwiązanie sceniczne – jego zdaniem – ma wartość prototypu”. A Maćko Prusak, tu i tam ceniony przecież choreograf, zaproponował widowisko kompletnie niezborne. Spora w tym wina dramaturżki, czyli scenarzystki widowiska. Marta Giergielewicz dokonała adaptacji prozy narracyjnej i opracowała ją muzycznie. Muzyka w spektaklu zaciekawia, proza odrzuca. Na scenie oglądamy rozsypaną talię kart powyrywanych z opowiadań Stefana Grabińskiego: W przedziale, Szary pokój, Wieczny pasażer, Smoluch, Namiętność (L’appassionata): Opowieść wenecka, Szalona zagroda, Muzeum dusz czyśćcowych, Ślepy tor, Projekcje, Dziwna stacja i Osada dymów, które niekoniecznie składają się na cokolwiek więcej nad luźną i niezbyt logiczną kolekcję frymuśnych skeczy.

Oczywiście, nikt czytelnika ni widza dziś nie przekona, że narracja prozatorska musi być logiczna. Ale też Grabiński, choć fantasta i badacz zjawisk parapsychologicznych, nie był soczystym grafomanem. Uprawiał fantastykę wysublimowanej grozy – horror kolejowy, jak przezwano tę prozę, bywał nawet pomawiany o klasę literacką na miarę E. A. Poe (to przesada) czy H. P. Lovecrafta (też lekka przesada). Wydaje się jednak – tak zrobili artyści Ad Spectatores w Szalonej lokomotywie – że nawet zagrany w tonacji żartobliwej pozwala wydobyć ze swoich tekstów niezwykłość, tajemniczą gęstość czasu, polski magiczny prowincjonalizm, wyznawany przez mizoginów demonizm kobiet czy egotyczne szaleństwo mężczyzn. Wszystko, czego na scenie AST nie zobaczyliśmy.

W dawnym teatrze odpowiedzialność za manipulacje tekstem brał inscenizator. Zazwyczaj albo skandalizując – jak Hanuszkiewicz, klasycyzując – jak Swinarski czy poetyzując – jak Grzegorzewski. Nowy teatr – mnożąc etaty i powielając strukturę produkcji filmowej – powołał dość dziwną personę dramaturga. Kontestatora literackiego, który na nice obraca zamysły autora – zwłaszcza prozy. Jakby reżyserom brakło rozumu, by czytać tekst ze zrozumieniem, ale przede wszystkim z poczuciem stylu. Zdumiewające, zwłaszcza że Maćko Prusak wyznawał w tekstach przedpremierowych entuzjazm czytelniczy, a nawet fascynacje rodzinne.

Jeśli ze skomponowanych i zamierzonych jako komunikat stylu i metafizyki form składamy tylko patchwork humoresek i makabresek, przepada klimatyczność, zmysłowość, język Grabińskiego. Powstaje hybryda współczesnego, niekoniecznie wyrafinowanego poczucia humoru i namiastka dobrego smaku. Jak w Zabójcy czasu.

2.
Pisze Hejno w innym miejscu: „Scena teatru lalkowego ma również bohatera, jego status determinuje rodzaj teatru, w którym się pojawia”. I tu Prusak nie zdecydował, co przedstawia. Aktorskie sceny (scenki) z teatru dramatycznego przeplatają się z bajkosferą teatru lalki i aktora. Rezultat – kolejna nieporywająca hybryda. Czym innym jest ciało aktora w przestrzeni, czym innym aktora-lalkarza.

Z tym pierwszym nie poradzili sobie dyplomanci. Nie rozumieją istoty własnego ciała i osobliwości ruchu scenicznego. Są nierozruszani, a już upozowani. Jakby nikt od nich nie wymagał namysłu nad ciałem. Ruszają się źle, sztampowo i nieprzemyślanie. Nie rzeźbią ciałem powietrza, nie dzieją się, niczego nie przeistaczają, okazują wizerunki – zazwyczaj banalne, jakby ich spętały swetry z lumpeksu z inicjalnych scen. Ich ciała niewiele wyrażają, widać, że są niewyćwiczone, że nie pojmują – jak powiedziałby Henryk Tomaszewski – istoty toku, tego impulsu, który wznieca energię i transformuje świat przeżyć wewnętrznych w oryginalny ruch, mimikę, gest. Może bronią się chwilami Michał Kucharski i Michał Kurek, lecz nie inicjują wspólnoty scenicznej.

Młodzi wrocławscy artyści są tylko zwyczajni. Ich pobyt na scenie niczym nie różni się od zachowań pasażerów podczas podróży tramwajem czy sztubackich wygłupów na parkowej ławce. Jeśli choreograf każe aktorom spektaklu grozy przesuwać szafę, wnosić i wynosić krzesła, unieruchamia ich postacie czarnymi ramami klęczników-podłokietników, pozwala bawić się pustymi ramami, spoza których nie widzimy mimiki ni mowy oczu, to znaczy, że jako projektant widowiska nie ma nic do powiedzenia ani o bohaterach, ani – jak się zdaje – o widzach. I nie proponuje układu ruchu scenicznego dla całości, który miałby sens artystyczny. Poza dwoma scenkami, w których wyimaginowany pociąg kolebie pasażerami z ciałami nie dzieje się tu nic, co prowokowałoby do szczerej zabawy czy choćby rozbawienia.

To pierwszy od lat dyplom Wydziału Lalkarskiego, w którym nie istnieje aktor-lalkarz, gdyż z wielokrotnie przetaczanej na kółkach szafy tylko raz wypada trup. To chyba jedyny moment w stylu prozy Grabińskiego – wydobywanie z szafy surdutowej zjawy z głową z białego balonu. Niewiele jak na 100 minut na scenie.

3.
Scenografia Zabójcy czasu jest paskudna i mało komunikatywna. Na scenie panuje bałagan. Przeszkadza aktorom w swobodzie ruchu. Nie do końca zgaduję, czy półłuk w tle to dworcowa hala, czy foliowy tunel hodowcy sałaty. Podobnie jak trudno wpaść na trop interpretacyjny, dlaczego bohaterki przebierają się w tej hali-tunelu w otoczeniu kalekich designersko krzeseł. O tym, że krzesła są funkcjonalne i można na nich usiąść, przekonuje nas dopiero scena podróży. Wtedy tapicerowane szaroburo meble imitują kanapy przedziału czy też dworcowe ławki – w zależności od wypowiadanego tekstu. Ale wciąż jesteśmy poza stylem i nastrojem prozy Grabińskiego. Trudno też uznać za błyskotliwe przebieranie zakonnic w dyskotekowe baletnice. Te pierwsze do żywego cytują postacie z komedii Louisa de Funesa, te drugie nie robią nic ponad to, co wydarzyło się w Polowaniu na muchy przed pół wiekiem. Gdzie zatem współczesność imaginacji tego dyplomu?

4. 
Jeśli da się coś w tym spektaklu docenić, to finalne ogrywanie nagich manekinów. Na chwilę młodzi adepci AST wzbudzają na scenie rzeczywistość, która – rzekłby profesor Hejno – pulsuje własnym życiem. Przez kilka chwil udaje się zbudować równowagę pomiędzy bytami scenicznymi, a aktorzy i lalki tworzą jedną postać sceniczną, dopełniają się. Nie są to zabiegi doskonałe – widać nieobycie sceniczne, niezdarność i ułomność animacji, nieprzemyślany ruch, ale to już wiedzieliśmy podczas scen aktorskich. Udało się wszakże przy pomocy tych połyskujących błękitem i bielą manekinów wzbudzić klimat magii, swoiste „ezoteryczne ożywienie materii”, do którego zaprasza w swej książce ich niedoszły mistrz.

5.
Jedyne, co naprawdę satysfakcjonuje we wrocławskim Teatrze AST, to fotele – są naprawdę wygodne. Zabójca czasu nawet na fotografiach nie wygląda dobrze. Trudno na podstawie nieudanego dyplomu ferować wyroki, ale zmiana statusu, logo i patrona nie wyszła wrocławskiej szkole teatralnej na dobre. Logo jest, delikatnie mówiąc, dizajnersko żenujące, a duch Stanisława Wyspiańskiego, który zastąpił w nazwie akademii wielkiego aktora, Ludwika Solskiego, warsztatu młodych artystów bynajmniej nie zainspirował. To nie jest piękna katastrofa, lecz blamaż.

14-12-2018

galeria zdjęć Zabójca czasu, reż. Maćko Prusak, Wydział Lalkarski AST <i>Zabójca czasu</i>, reż. Maćko Prusak, Wydział Lalkarski AST <i>Zabójca czasu</i>, reż. Maćko Prusak, Wydział Lalkarski AST <i>Zabójca czasu</i>, reż. Maćko Prusak, Wydział Lalkarski AST ZOBACZ WIĘCEJ
 

Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego AST
Zabójca czasu
na podstawie zbioru opowiadań Stefana Grabińskiego
reżyseria i choreografia: Maćko Prusak
adaptacja, dramaturgia i opracowanie muzyczne: Marta Giergielewicz
scenografia i projekcje: Magdalena Stępień (ASP)
konsultacje lalkarskie: Radosław Kasiukiewicz
kostiumy: Barbara Ferlak
kompozycje: Katarzyna Bem (AM)
premiera: 1.12.2018

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: