AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kto pocałuje Syrenkę?

Legenda o Syrence, scenariusz i opieka artystyczna Robert Jarosz, Teatr Guliwer w Warszawie
Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
fot. Bartek Warzecha  

Ten dzień nie zaczął się dobrze dla Teatru Guliwer. Najpierw grupa przedszkolaków, która miała być widzami przedstawienia, solidnie się spóźniła. Potem w trakcie przebiegu spektaklu popsuła się akustyka i pan siedzący za konsolą dawał sygnały pani z obsługi, by do niego podeszła. Ta z kolei wyszeptała informację: „musimy przerwać” aktorom. Ci natomiast na chwilę zamarli na scenie, a potem – nie wiem, czy podejmując milcząco decyzję „gramy dalej” – podjęli działania. Za chwilę stał się cud – muzyka ruszyła, a zapatrzone w scenę przedszkolaki nie wyglądały, jakby się zorientowały, że coś tu poszło nie tak, jak trzeba. Tym, co uratowało przedstawienie w tej chwili zawirowań – oczywiście obok aktorów – była prostota inscenizacji Legendy o Syrence według jednej z Legend Warszawskich Artura Oppmana.

Akurat ta legenda, tłumacząca pojawienie się śródziemnomorskiej istoty w herbie Warszawy, nie jest jakaś fabularnie porywająca i na dodatek – biorąc na chłodną logikę – nie wyjaśnia dlaczego „dziwowisko”, które doprowadziło do zguby Bogu ducha winnego pastuszka, zostało w ten sposób uhonorowane. Na dodatek, jeśli chcielibyśmy pójść dalej tropem historii (a spektaklowi towarzyszą zajęcia zorganizowane we współpracy z Muzeum Warszawy) i logiki, to trudno wyjaśnić tą opowieścią genezę herbu, na którym pierwotnie znajdowała się inna wersja syreny – stwora będącego pół-kobietą, pół-ptakiem. Na szczęście wersja Oppmana stała się dla Roberta Jarosza, będącego w tym przedstawieniu autorem scenariusza i opiekunem artystycznym, bardziej punktem wyjścia do przetworzenia legendy w przypowieść o tym, że warto być wiernym swojej miłości (albo fascynacji czy też po prostu zachwytowi), zamiast bezrefleksyjnie podporządkowywać się radom innych ludzi, nawet jeśli uznawani są oni za mędrców. Jarosz z oryginalnej legendy Oppmana usunął postać Staszka, który pozostawiony na noc ze złapaną i związaną Syreną uległ jej śpiewowi (bo porywacze nie powiedzieli mu, że ma zatkać sobie uszy) i uwolnił ją, a następnie uwiedziony jej głosem rzucił się za nią w fale. Ta finałowa część legendy oczywiście funkcjonuje w przedstawieniu, z tym, że rozgrywa się między Syreną a Szymonem – tym, który jako pierwszy usłyszał Syrenę i opowiedział o niej przyjacielowi Mateuszowi, a następnie pustelnikowi Barnabie. Ten drobny zabieg zupełnie zmienia wymowę całej legendy-przypowieści. Dzięki niemu spektakl z Guliwera staje się opowieścią o tym, że złe, nieprzemyślane uczynki można naprawić, ale potem – z własnego wyboru – należy ponieść konsekwencje swoich działań.

Twórcy rozbudowali początek opowieści o warszawskiej Syrence – o wychodzeniu Szymona nocą nad rzekę, by słuchać jej śpiewu, dzięki czemu jego fascynacja dziwnym stworzeniem miała szansę przemienić się w „coś więcej”, co wyjaśniało finałowe uwolnienie Syreny i zmieniało znaczenie gestu rzucenia się za nią w fale. Szymon zdążył zobaczyć w niej człowieka mimo ostrzegającej piosenki, jaką śpiewała Syrena (też dodanej do tekstu Oppmana), że nie jest ani człowiekiem, ani rybą i nie można jej tak traktować. Tego człowieka, czy też choćby żywej istoty z uczuciami, nie widzieli w Syrenie ani Mateusz, ani Barnaba, którzy chcieli ją złapać, by podarować księciu w Czersku, i nie trzeba znać eseju o darze Marcela Maussa, by zrozumieć, że to nie bezinteresowność i miłość do feudała kierowała ich działaniami. W przedstawieniu Szymon uwolnił Syrenę, by naprawić swój błąd, a poszedł za nią, bo chciał (mógł przecież zostawić wosk, którym zatkał sobie uszy). Właśnie zmiana finału i wynikająca z niej zmiana wymowy całości wydaje mi się powodem o wiele ważniejszym, by pokazywać w teatrze tę baśń, niż zapoznanie młodych Warszawiaków z miejscową legendą.

Legenda o Syrence grana jest na Scenie Liliput, więc młodzi widzowie znajdują się w bezpośredniej bliskości dwojga aktorów, którzy grają zarówno w żywym planie, jak i lalkowym. Trójkątna scena znajdująca się pośrodku pokryta jest jasnym piaskiem, stoją na niej w lekkim nieładzie sześciany z jasnej sklejki. Przedstawienie nie zaczyna od razu od przejścia do opowiadania o Syrence. Najpierw Milena Kranik i Krzysztof Prygiel wprowadzają widzów subtelną zabawą w sytuację teatralną. To pod sklejkowymi sześcianami szukają lalek – kolejnych postaci spektaklu, udając przed sobą, że nie mogą ich znaleźć, ukrywając je jedno przed drugim. Same lalki mają bardzo prostą formę wykonanych z jasnego drewna, jakby nie całkiem skończonych rzeźb. Ich patyczkowate ręce służą aktorom równocześnie za źródła dźwięku, kiedy trącane sprężynują i delikatnie brzmią. To między innymi dzięki temu brak muzyki na początku przedstawienia wcale nie był zauważony. Cała ta prostota, by nie rzec ubogość, formy wzajemnie się wyjaśniała i usprawiedliwiała. Równocześnie pozwalała skupić się na tym, co mówili aktorzy, ponieważ opowieść prowadzona była głównie przez słowa. Warstwa inscenizacyjna stanowiła dla nich jedynie kontekst, uzupełnienie tworzące klimat jakiś zamierzchłych czasów, w których realność zbudowana była z naturalnych i prostych materiałów: piasku i drewna. Jedynymi bardziej nowoczesnymi elementami na scenie były: obraz księżyca w pełni i pusta obręcz symbolizująca nów. Te dwa elementy były atrybutami dwójki opowiadaczy tej historii, którzy postaciami z legendy stawali się wtedy, gdy brali do rąk drewniane lalki. Sama Syrenka natomiast przez dłuższą część przedstawienia jest niewidoczna dla widzów, dopiero pod koniec staje się nią na chwilę Kranik, kiedy siedzi na jednym z sześcianów, a jej nogi owija migotliwa srebrna tkanina. Ten sposób jej upostaciowienia podkreśliły jeszcze, iż Syrena jest istotą z granicy dwóch światów – jej fizyczna postać nie jest taka jak „ludzi” w tym przedstawieniu.

Legenda o Syrence trwa zaledwie 40 minut. Okazało się, że „widzowie od lat trzech” spokojnie są w stanie skupić się na przedstawieniu o takiej długości. Wystarczyło postawić na prostotę, ograniczyć ilość bodźców: wizualnych i dźwiękowych, aby małe dzieci całkiem wsiąkły w opowiadaną baśń. Czy zapamiętają, skąd w herbie ich miasta wzięła się postać kobiety z ogonem? Być może. Ważniejsze jednak z mojego punktu widzenia jest to, że ta historia stała się pretekstem, by na odpowiednim dla nich poziomie pokazać, że nie można krzywdzić innych, a jeśli już się coś takiego zrobiło – można to naprawić.

24-04-2019

galeria zdjęć Legenda o Syrence, scenariusz i opieka artystyczna Robert Jarosz, Teatr Guliwer w Warszawie <i>Legenda o Syrence</i>, scenariusz i opieka artystyczna Robert Jarosz, Teatr Guliwer w Warszawie <i>Legenda o Syrence</i>, scenariusz i opieka artystyczna Robert Jarosz, Teatr Guliwer w Warszawie <i>Legenda o Syrence</i>, scenariusz i opieka artystyczna Robert Jarosz, Teatr Guliwer w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Guliwer w Warszawie
Legenda o Syrence
scenariusz i opieka artystyczna: Robert Jarosz
scenografia: Mária Bačová
muzyka: Hipolit Woźniak
partie wokalne: Margarita Udovichenko
obsada: Milena Kranik, Anna Przygoda/Krzysztof Prygiel
premiera: 22.03.2019.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: