AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Małe pozaziemskie narracje

Festiwal małych Prapremier, Wałbrzych 17-22 września 2017
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
Ronja, córka zbójnika,
fot. Bartek Warzecha  

Z frekwencją na festiwalach, jak wiadomo, bywa różnie. Niektóre imprezy z łatwością wypełniają widownię po brzegi, organizatorzy innych zmuszeni są dyskretnie podliczać puste krzesła. Festiwal małych Prapremier z całą pewnością należy do sławnej grupy tych pierwszych, a jego wyjątkowość polega na tym, że pożądany efekt uzyskuje co dnia startując o… 9 rano.

Pora, wydawałoby się, mało teatralna, lecz nie dla dzieci, tych widzów, do których przegląd jest skierowany. „Wszystko dla nich!” – taką mogłaby być dewiza wałbrzyskiego wydarzenia. W swej wszechstronnej trosce o najmłodszych odbiorców i myśląc o ich czynnym udziale, organizatorzy powołali nawet specjalne jury dziecięce, którego skład uroczyście odczytywano przed każdym spektaklem konkursowym. Muszę przyznać, że decyzja tej wyjątkowej komisji artystycznej, która nagrodę za najlepsze przedstawienie postanowiła przyznać spektaklowi Ronja, córka zbójnika była dla mnie niejakim zaskoczeniem. Nie, żeby przedstawienie Teatru Pinokio z Łodzi nie zasługiwało na wyróżnienie, lecz dlatego, że w nie mniejszym stopniu zasłużyli na nie pozostali konkursowicze. Ponadto wychodzi na to, że napisana ponad trzydzieści pięć lat temu historia autorstwa Astrid Lindgren, podbiła serca młodej publiczności w większym stopniu, niźli udało się to autorom współczesnym. Wielce to zastanawiające.

Ronja…, to luźna wariacja na temat motywu dobrze znanego z Romea i Julii Szekspira, tylko że w adaptacji dla widowni od siedmiu do dwunastu lat. Miłość tu to raczej głęboka przyjaźń, a mali bohaterowie, którzy się na nią otwierają, dzięki swej duchowej czystości i bezwarunkowemu oddaniu zdecydowanie mądrzejsi są od pogrążonych w niedorzecznych przesądach rodziców. Tytułowa Ronja i jej wierny kompan Birk pochodzą z od dawna skłóconych miedzy sobą rodów zbójnickich i wcale nie są zachwyceni perspektywą stanięcia pewnego dnia na ich czele, dziedzicząc zarówno wątpliwy moralnie familijny biznes, jak i zmuszający ich do wzajemnej nienawiści konflikt. Buntują się więc, walczą o swoje, samodzielnie odkrywają tajemnice otaczającego ich świata, przezwyciężają trudności i zwyciężają. Historia prosta, lecz w swej prostocie piękna i głęboka. Ubrana w rogate hełmy wikingów i doprawiona dobrą przygodą, wciąga i bawi, jak widać, zdobywając przy tym nagrody.

Natomiast jury „dorosłe”, czyli Joanna Braun, Bożena Sawicka, Martyna Majewska i Karol Suszczyński, całkiem przewidywalnie przyznało Grand Prix „za totalną dezynwolturę oraz integralne zastosowanie nowych mediów” spektaklowi Piekło-Niebo Wrocławskiego Teatru Lalek. O tym przedstawieniu Jakuba Kofty sporo już napisano, co wcale nie dziwi, bowiem na niejedną beczkę atramentu w pełni zasługuje. Dlaczego? Bo jest wspaniałe! Wielka w tym zasługa błyskotliwego, przezabawnego, pełnego perełek i innych filologiczno-filozoficznych skarbów tekstu Marii Wojtyszko, która za swoją „pozaziemską narrację” zgarnęła drugą nagrodę dla wrocławskiego spektaklu. Ale na tym nie koniec. Trzecie wyróżnienie trafiło do Tomasza Maśląkowskiego. W Piekle-Niebie zagrał nie byle kogo, tylko samego Pana Boga we własnej osobie. I to takiego Boga, który gra z aniołami w Scrabble i wzbudza rzeczywistą, bardzo ludzką empatię, pozwalając sobie na autoironię i dobry kawał. Przyznam, w niektórych momentach rechotałem na całe gardło. W innych zaś ledwie się nie popłakałem, bowiem przedstawienie, pokpiwając nieco z ogólnie przyjętych w kulturze chrześcijańskiej wizji eschatologicznych, opowiada o najbardziej, być może, bolesnym wymiarze ludzkiej egzystencji, o tym, że pewne rzeczy, w tym wypadku śmierć bliskiej osoby, musimy po prostu zaakceptować. Nawet jeśli jesteśmy dziećmi.

Festiwal małych Prapremier w ogóle stał się wspaniałą okazją, żeby się przekonać, w jak inteligentny i atrakcyjny sposób da się rozmawiać z nieletnią publicznością. I to niemal na każdy trudny temat. Nie dziwi mnie więc, że w tegorocznej edycji jednym z motywów przewodnich stała się… wojna. W przypadku Teraz tu jest nasz dom Teatru Maska z Rzeszowa, zrealizowanego na podstawie książki Barbary Gawryluk, był to konflikt na Ukrainie. Twórcy przybliżyli nam historię małego Romka, który wraz z rodziną zmuszony jest opuścić znane mu strony, żeby rozpocząć nowe życie w Polsce. Natomiast w spektaklu studentów IV roku Akademii Teatralnej Nazywam się wojna, w znakomitym, pełnym szczerego przejęcia wykonaniu duetu Anny Domalewskiej i Rafała Derkacza pojawia się wieloznaczna, wymykająca się łatwemu zaszufladkowaniu postać Wojny-babci. Wertując strony starego albumu, zupełnie niegroźna starsza pani w czerwonych okularkach opowiada dramatyczne losy swoich wnucząt, wnucząt wojny, tych małych powstańców i dziewczynek, które nie doczekały się powrotu swoich ojców.

Drugim ważkim i aktualnym tematem festiwalu okazała się inność oraz narastające wobec niej liczne, wydawałoby się już dawno przezwyciężone, komplikacje. Wzorcowymi przykładami tego rodzaju teatralnej refleksji stały się dwa teksty Maliny Prześlugi, na podstawie których Teatr Lalek Pleciuga zrobił Wodną opowieść dla przedszkolaków, a Teatr Animacji w Poznaniu Odlot dla tych, którzy już ukończyli lat siedem. Pierwszy spektakl opowiada o przyjaźni kijanki Tosi i rybki Franki, drugi o przywiązaniu i wierności między białym bocianem Fryderykiem i czarną bocianicą Fantu. W obu przypadkach występujące różnice gatunkowe stają się przeszkodą dla młodych bohaterów i w obu owi młodzi bohaterowie, jak wspomniani już Ronja i Birk, zwyciężają, wykazując się większą wyrozumiałością i empatią niźli sztywni w swych podziałach na „swoje” i „cudze” dorośli.

Oprócz dziewięciu spektakli konkursowych, otwierającej festiwal premiery Afroazji Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu i poprzedzającego ogłoszenie werdyktu jury pokazu Zrozumieć Giaura, program imprezy został uzupełniony licznymi wydarzeniami towarzyszącymi. Wrocławski Wydział Lalkarski PWST przywiózł cieszący się uznaniem publiczności Český Diplom, tragikomiczną próbę zmierzenia się ze stereotypami o naszych południowych sąsiadach na materiale biograficznym takich postaci, jak piosenkarka Marta Kubisova czy autor gargantuicznego, największego na świecie pomnika Stalina, Jan Palach. Aleksandra Kot z tejże szkoły zaprezentowała swój poetycki monodram na trzy twarze-maski Dlaczego płaczecie według dramatu Philippe’a Dorina Siostrzyczko, bardzo mi ciebie brat. W ramach czytań performatywnych poznaliśmy teksty Esben i Duch Dziadka Kima Aakesona i Evy Eriksson, Gary Rondel Karoliny Jefmańskiej oraz jeszcze jedno dzieło Marty Guśniowskiej – Kot się boi Pani Eś,  dotykające (dlaczego by nie!?) tematu śmierci.

Nie obeszło się bez, można by powiedzieć, tradycyjnych już warsztatów. Tancerki Monika Kiwak, Magdalena Wolnicka i Anna Dziedzic przygotowały trzy wersje zajęć „Twój ruch” – dla dorosłych, dzieci i najmłodszych. Jednak wiek półtora roku nie okazał się granicą dolną. Teatr Atofri zapraszał na swoje „warsztaty kołysankowe” nawet sześciomiesięczne niemowlaki. Wraz z rodzicami, oczywiście. Osobne miejsce zajął trzydniowy cykl spotkań dla animatorów i edukatorów „Klasyka versus Współczesność” poprowadzony przez Justynę Czarnotę. Kierowniczka Działu Pedagogiki Teatru w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego ogarniała dziecinną publiczność po każdym ze spektakli, pomagając jej nawiązać dialog z twórcami. Pomocnym dla nauczycieli, na których z pewnością czekała ze strony podopiecznych cała fala niebanalnych pytań, stał się wykład Karola Suszyńskiego „Wszechstronność środków wyrazu we współczesnym teatrze lalek dla dzieci i młodzieży”. 

To dopiero trzecia edycja, lecz Festiwal małych Prapremier zdążył już zakorzenić się w wałbrzyskiej glebie kulturalnej. Na całe szczęście. Uważam, że to impreza, o którą miasto walczące o ocieplenie własnego wizerunku powinno się troszczyć. Niby tylko jeden tydzień i tylko raz na dwa lata, a jednak zespoły z Warszawy, Szczecina, Łodzi, Rzeszowa, Białegostoku, Torunia, Poznania i Wrocławia rozjadą się dosłownie po całej Polsce, przywożąc ze sobą wrażenia, wspomnienia i przemyślenia, którymi będą dzielić się z innymi. Bo prapremiery niby małe, ale wydarzenie jednak duże. Wydarzenie, na które chce się czekać – jak podejrzewam – zarówno dużym, jak i tym małym, dla których to wszystko.

06-11-2017

galeria zdjęć Festiwal małych Prapremier, Wałbrzych 17-22 września 2017 Festiwal małych Prapremier, Wałbrzych 17-22 września 2017 Festiwal małych Prapremier, Wałbrzych 17-22 września 2017 Festiwal małych Prapremier, Wałbrzych 17-22 września 2017 ZOBACZ WIĘCEJ
 

Festiwal małych Prapremier, Wałbrzych 17-22 września 2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany zbr
    zbr 2017-11-07   00:42:22
    Cytuj

    Sprostowanie. Sztukę pt. Kto się boi Pani "Ś" napisała Marta Guśniowska, a nie Malina Prześluga.