AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Metafizyczny blask Kopciuszka

Fot. Krzysztof Kołowicz  

Pewnie nie wybrałabym się bladym świtem w podróż do Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu, gdyby nie wieść, że reżyseruje tam Braňo Mazúch. Spektakl, przeznaczony dla uczniów z okolicznych szkół, miał rozpocząć się o dziewiątej, trzeba więc było ruszyć tuż po wschodzie słońca. Grano wprawdzie tylko Kopciuszka, ale i tak spodziewałam się potężnego trzęsienia ziemi.

Mazúch z każdym wyzwaniem mierzy się w sposób fundamentalny i całościowy, uzbrojony po zęby w erudycyjne koncepty. Pessoa, zrealizowany niedawno z dyplomantami Wydziału Lalkarskiego wrocławskiej PWST, nakładał na wątłe studenckie barki ciężar monumentalnego traktatu o mnogości wcieleń, możliwościach narracji polifonicznej i filozoficznych aspektach schizofrenii. Było jasne, że dla Kopciuszka też nie będzie okoliczności łagodzących. Byłam przygotowana na wiele, jednak gdy znalazłam się w sali wypełnionej już niecierpliwą dziatwą, z wrażenia opadła mi szczęka.

Pośrodku sceny stała konstrukcja przypominająca trójskrzydłowy ołtarz, a ściślej – słynne retabulum z Isenheim. Scenograf Jan Polívka postarał się, by podobieństwo było czytelne nawet dla niewprawnego oka. Korpus drewnianej szafy zdobiła malatura, przedstawiająca figury bohaterów opowieści, zakomponowane identycznie, jak w predelli nastawy ołtarzowej Grünewalda. Te same postacie pojawiały się piętro wyżej jako ruchome rzeźby w trzech kwaterach retabulum, zwieńczonych gotyckimi łukami. Skrzyżowanie ołtarza z klasycznym teatrem parawanowym okazało się bardzo funkcjonalne. Mansjonowe okna pozwalały błyskawicznie zmieniać miejsca akcji, czasem zza zasłon zamykających horyzont wyłaniali się też animatorzy, wtórujący lalkom grą na instrumentach. To spektakl zaskakująco małomówny, wiele rzeczy dopowiadają więc dźwięki i efekty, kreowane na żywo przez aktorów. Są tu odgłosy zwierząt domowych, są muzyczne motywy charakteryzujące postacie, wreszcie – liryczne komentarze chóru a capella. Kompozytor Vratislav Šrámek nadał tej opowieści balladową ramę, której oś budują dwa przeplatające się żywioły: ludyczny, obecny w prostych stylizacjach tańców dawnych, i medytacyjny, wpisany w chóralną polifonię.

Po świecie krąży około 700 wersji baśni o Kopciuszku. Najstarsza z nich została spisana ponad 800 lat przed narodzeniem Chrystusa w Chinach. To również stamtąd wywodzi się kluczowy dla bajki motyw małej dziewczęcej stopy. Mazúch wyszedł od wariantu spopularyzowanego przez braci Grimm, który skompilował z tekstem Bożeny Nemcovej, oraz garścią motywów zaczerpniętych z innych wersji. Jego spektakl, opierając się na klasycznych podstawach, podąża jednak w zaskakującym kierunku interpretacyjnym.

Gdy znalazłam się w sali wypełnionej już niecierpliwą dziatwą, z wrażenia opadła mi szczęka.To nie jest opowieść o brzydkim kaczątku, które zamienia się w łabędzia, ani rzecz o awansie społecznym dostępnym dzięki małżeństwu. Mazúch zostawia też na boku teorie psychoanalityczne, wedle których Kopciuszek to wzorcowy schemat rywalizacji rodzeństwa w walce o względy rodziców. W spektaklu wałbrzyskim chodzi o miłość, niekoniecznie w ziemskim wymiarze. Intrygująca jest symbolika przedstawienia. Książę szuka wybranki na drodze potrójnej próby. Najpierw zaprasza kandydatki do teatru, potem do kościoła, a dopiero na końcu – na bal. Każda z prób ma ujawnić inne przymioty przyszłej małżonki, która powinna być istotą wrażliwą, uduchowioną i pełną spontanicznego wdzięku. Pierwsze spotkania odbywają się w podwójnym planie: żywi bohaterowie, usadowieni na widowni, przyglądają się swojej historii. Główne okno ołtarza zamienia się najpierw w ekran chińskiego teatru cieni, gdzie przedstawione są dzieje kopciuszkowej niedoli, a następnie, podczas wizyty w kościele – w biblijny obraz, w którym bohaterowie mogą się rozpoznać pod postacią pary oblubieńców z Salomonowej Pieśni nad pieśniami. Nie ma wątpliwości, że historia rozgrywana w retabulum ma wymiar misteryjny. Jej ukryty sens zaszyfrowano w znakach, które kierują losem Kopciuszka. Zamiast wróżki mamy tu opiekuńczą gałąź drzewa, na której przed każdym spotkaniem z księciem pojawiają się strojne suknie. Można widzieć w niej znak matczynej miłości, która usiłuje ulżyć doli córki zza grobu, ale wymowa tej sytuacji jest nieco bardziej złożona. Podczas każdych odwiedzin magicznego drzewa zjawia się również stadko gołębi. W ten sposób Mazúch dyskretnie wprowadza do gry motyw maryjny. Wedle Złotej Legendy i Protoewangelii Jakuba kapłani usiłujący odczytać wolę Boga w delikatnej kwestii, kto ma być mężem Marii z Nazaretu, polecili wszystkim nieżonatym mężczyznom z rodu Dawida złożyć gałązkę na ołtarzu. Na jednej z nich miał przysiąść Duch Święty pod postacią gołębicy, wskazując właściwego kandydata na oblubieńca. Cudowna gałązka, która kieruje losem Kopciuszka, pozostaje echem tamtej sytuacji, roztaczając nad jego sukcesem matrymonialnym nieledwie metafizyczną aurę.

Kod symboliczny dość jednoznacznie prowadzi więc przedstawienie w stronę apokryficznych opowieści chrześcijańskich dotyczących Świętej Rodziny. Jest wśród nich również legenda o rodzeństwie Chrystusa, wedle której Matka Boska wysłała Syna, by uratował z opresji swoją siostrę. To właśnie do niej nawiązuje spektakl Mazúcha, zamykając baśniową historię Kopciuszka w trójkącie mistycznej miłości macierzyńsko-bratersko-siostrzanej. Bohaterowie tej figury są w spektaklu żywymi postaciami, podczas gdy sceny z domu Macochy ujęto w lalkowy nawias, co uwydatnia szkatułkowy charakter opowieści. Maszyneria symboliczna działa tu jednak w sposób niezobowiązujący, można powiedzieć, że to bonus dla dociekliwych, cała rzecz w końcu jest przeznaczona dla dzieci. W tym planie przekaz jest znacznie prostszy. Morał baśni wyjawia już w drugiej scenie umierająca matka Kopciuszka, zalecając córce cierpliwość, skromność i wiarę w opatrzność. Droga do samospełnienia nie wiedzie więc przez walkę i rozpychanie się łokciami, lecz poprzez miłość i zaufanie do wyższej instancji, rozporządzającej naszym losem. Oczywiście przesłanie to pozostaje w jaskrawej sprzeczności z duchem naszych czasów. Współczesna filozofia życia wymaga aktywności i hartowania się w konkurencji, co czyni zestaw cnót reprezentowanych przez bohaterkę baśni rozpaczliwie niemodnym. Nie da się jednak zaprzeczyć, że w tym zanurzeniu klasycznego tematu w gotyckiej duchowości jest pewien wdzięk, a chwilami nawet – kaskaderskie szaleństwo żeglugi pod prąd.

Gdyby nie upodobanie do strzelania sobie w stopę, może byłby to najbardziej odjechany i nonkonformistyczny z Kopciuszków, jakie przeszły przez polskie sceny. O ile jednak pomysły interpretacyjne Mazúcha ciekawie zapowiadają się w spektaklu, o tyle – niestety – brak im sensownego wykończenia. Jest w przedstawieniu wałbrzyskim sporo bałaganu i tandety, które sprawiają, że wysokie loty koncepcji reżyserskich pikują ostro w dół. Wypada docenić koronkową robotę animatorek, które wyposażyły swoje lalki w wyraziste charakterystyki ruchowe. Nie jest to proste. Wprawdzie filigranowe figurki, wyposażone na wzór jawajek w czempuryty, mają większe możliwości wyrazowe niż zwykłe kukły, lecz wymagają też znacznie bardziej precyzyjnego prowadzenia. Ambicja, by lalki reprezentowały określone typy psychologiczne, stawiała aktorki przed zadaniem karkołomnym, mimo to udało się zróżnicować temperamenty macochy i córek. Każda z nich jest jędzą na inny sposób: inaczej się złości, inaczej pastwi nad Kopciuszkiem i zadziera nosa. Niestety, w scenach domowych za dużo jest krzyku, jakby animatorkom zabrakło wiary w skuteczność ruchowej formy, jaką obmyśliły dla swych drewnianych partnerek. Spektakl psują też bezsensowne pomysły inscenizacyjne. Fakt, że ojciec Kopciuszka, siedzący pod pantoflem wrzaskliwej macochy, znajduje obwieszczenia książęce w gazecie, jest mało wyszukanym grepsem. Są i gorsze rzeczy. Podczas muzycznej przygrywki do sceny balu ni stąd, ni zowąd pojawia się akcent dyskotekowy w postaci mrugających dziarsko świateł. Takich chwytów, obliczonych na rozruszanie dzieciaków, jest w spektaklu więcej. Za największy mankament wypada jednak uznać opracowanie tekstu. W adaptacji baśni jest tak wiele luk, że czasem trudno połapać się w akcji. W zbyt wielkim cieniu tonie postać ojca, który nie wiedzieć czemu nazywa Kopciuszka „córką pierwszej żony.” Fatalne wrażenie robi też początek przedstawienia, w którym pracowity Kopciuszek (Sylwia Nowak) pląsa z miotłą w objęciach, by po wykonaniu wszystkich figur tanecznych rzucić do dzieci: „Poczekajcie, mama mnie woła!”. Chwilę później bez żadnych już wstępów oglądamy smutną scenę matczynej śmierci.

Mazúch-inscenizator trochę popsuł robotę Mazúchowi-konceptualiście. Gdyby nie upodobanie do strzelania sobie w stopę, może byłby to najbardziej odjechany i nonkonformistyczny z Kopciuszków, jakie przeszły przez polskie sceny. Trochę szkoda.

20-10-2014

galeria zdjęć Kopciuszek, reż. Braňo Mazúch, Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu Kopciuszek, reż. Braňo Mazúch, Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu Kopciuszek, reż. Braňo Mazúch, Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu Kopciuszek, reż. Braňo Mazúch, Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu
Kopciuszek
scenariusz i reżyseria: Braňo Mazúch
scenografia: Jan Polívka
muzyka: Vratislav Šrámek
obsada: Anna Jezierska, Sylwia Nowak, Bożena Oleszkiewicz, Urszula Raczkowska, Zbigniew Koźmiński, Paweł Pawlik
premiera: 4.10.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: