Wojna polsko-polska o Teatr Polski
Zacznę od tego, że Paw królowej, cz. 1 jest pierwszym od długiego (naprawdę bardzo długiego) czasu spektaklem Teatru Polskiego we Wrocławiu, który nie wzbudził we mnie... poczucia zażenowania. Nareszcie nie musiałem chować twarzy w dłoniach, przeżywając ataki hiszpańskiego wstydu, ani przeklinać w myślach tak głośno, że uszy paliły od czerwieni. Taka jest prawda, choć dla wielu może się wydać bolesna.
Prześledzenie długiego łańcucha wydarzeń, zbiegów okoliczności i decyzji personalnych, które doprowadziły do obecnej kondycji tej instytucji, cieszącej się nienajlepszą reputacją – wymagałoby osobnej monografii. Mam nadzieję, że kiedyś taka powstanie, ku przestrodze przyszłych pokoleń. Jakiś czas temu próbowałem skrótowo podsumować sytuację, grając tytułem jednej z premier teatru – farsy Czego nie widać w reżyserii Marcina Sławińskiego. Pisałem wówczas, że, moim zdaniem, nie widać, aby Teatr Polski przejął się faktem, iż jest największym teatrem w tak ważnym mieście jak Wrocław – mieście o bogatej kulturze, teatralnej tradycji i licznej młodzieży akademickiej.
Przekraczałem więc próg Sceny na Świebodzkim – z powodu trwających remontów jedynej dostępnej aktualnie sceny teatru – z uzasadnionymi obawami, ale i z pewną nadzieją. Ta premiera naprawdę miała szansę być inna. Twórcy, biorąc na warsztat znaną książkę Doroty Masłowskiej, zaprosili widzów na „hip-hopowo-groteskową historię o naturze człowieka”. Brzmiało to, przynajmniej w teorii, dość intrygująco. Powiem wprost: jeśli twórcy chcieli dowieść, że Teatr Polski potrafi zaprezentować inny rodzaj teatru, niż ten, do którego przyzwyczaił nas w ostatnich latach, to cel raczej osiągnęli. „Raczej”, bo nazwanie przedstawionych „argumentów” druzgocącymi byłoby przesadą.
Na Świebodzki zwabiła mnie także ciekawość. Przedstawienie było doskonałą okazją, by zobaczyć na scenie młodszą część zespołu w niemal pełnym składzie. Tylko jedna osoba – Maciej Mazurkiewicz – występuje gościnnie, pozostała ósemka to etatowi aktorzy i aktorki Teatru Polskiego, z których większość nie przekroczyła jeszcze trzydziestki. Byłem więc ciekaw świeżej energii i artystycznych zapatrywań młodych twórców. I teraz, po obejrzeniu przedstawienia, gdybym miał wskazać jego największą zaletę, bez wahania wymieniłbym właśnie to – tę trudną do podrobienia energię, szczere zaangażowanie, chęć nawiązania relacji z widownią i wiarę w to, co się robi.
Całe przedsięwzięcie, o ile dobrze rozumiem, jest inicjatywą oddolną, którą pokierował Igor Kowalik – aktor Teatru Polskiego, debiutujący tutaj jako autor adaptacji, reżyser i scenograf. Pojawia się także na scenie. W prologu wita zebranych, w kilku słowach wprowadza w kontekst i specyfikę tego, co za chwilę zobaczą, a na końcu, w epilogu, dopowiada dalsze losy bohaterów. Zazwyczaj nie przepadam za takimi rozwiązaniami – jest w nich coś z emocjonalnego szantażu. Jednak w tym przypadku „tłumaczenie się” Kowalika wypadało naturalnie i brzmiało wiarygodnie.
Niestety, „plusy dodatnie”, by nawiązać do pełnego kryptocytatów języka spektaklu, idą w tu parze z „minusami ujemnymi”. Spektakl korzysta z rozwiązań nazbyt dobrze znanych – nie tylko nie stanowią one żadnej nowości, ale też niewiele wnoszą do sposobu odczytywania Masłowskiej w teatrze. Miejscem akcji jest, przedstawione w szyderczo-groteskowym skrócie, sztampowe, szarawe podwórko pod blokiem. Jego centralne punkty stanowią ogromne kontenery na śmieci. W ten przygnębiający pejzaż kolory wnoszą dresy rodem z lat dziewięćdziesiątych, w które ubrani są aktorzy i aktorki. Niemal przez cały czas przebywają oni razem na scenie, tworząc coś na kształt „gangochóru”, który wspólnie snuje opowieść o Patrycji Pitz – dziewczynie, która, mówiąc delikatnie, nie słynęła z urody, co inni skutecznie jej przypominali. Bohaterowie raz po raz wyłaniają się z chóru, by za chwilę znów się z nim zlać. Wszystko to działa, choć – znowuż – wszystko to już było. Nie sposób nie wspomnieć o Innych ludziach, które Paweł Miśkiewicz zrealizował ze studentami Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie.
Jednak największy „minus ujemny” wrocławskiego Pawia królowej polega na zbytnim zawierzeniu popularnej autorce. Twórcy uznali, że tekst, który w 2006 roku zdobył Nagrodę Literacką „Nike”, pozostanie aktualny i sam się wybroni prawie dwie dekady później, jeśli tylko nadać mu odpowiednią formę sceniczną. Tymczasem świat, jak to świat, nie stoi w miejscu – zwłaszcza w ostatnich latach, a szczególnie w sferze języka, który u Masłowskiej, tak naprawdę, jest nie tyle tworzywem i narzędziem, co głównym „bohaterem” książek. W spektaklu pełni podobną funkcję: napędza akcję, zapewnia wybuchy śmiechu na widowni, a przy tym kipi niczym bulgocący kocioł. W tym garnku mieszają się nasze uwielbienie dla kultury masowej, intelektualna miałkość, samouwielbienie, hipokryzja, nędza, podatność na guilty pleasures, małostkowość i nieuzasadnione ambicje. Niegdyś wydawało się to świeże, oryginalne i odważne, dziś potrafi – jeśli nie trącić myszką – to przynajmniej sprawiać wrażenie lekko zwietrzałego suchara. Tym bardziej, że stylizowany na hip-hopowy język Masłowskiej, z jego rymami i rytmem, momentami wymyka się spod kontroli aktorów i aktorek albo nie znajduje właściwego ucieleśnienia na scenie. Efekt? Spektakl bywa boleśnie przekrzyczany – i to nie tylko chwilami, ale całymi dłuższymi fragmentami.
Paradoksalnie, naprawdę przejmujący i wciągający staje się wtedy, gdy zwalnia tempo i oddaje głos pojedynczym narratorom historii. To w tych momentach wybrzmiewa dość banalne, ale jednak aktualne przesłanie: nikt inny, tylko my sami nawzajem urządzamy sobie piekło. W takich scenach łatwiej też dostrzec niuanse w kreacjach aktorskich. Spośród nich szczególnie chciałbym wyróżnić Beatę Śliwińską, która zwraca uwagę zarówno precyzją, jak i emocjonalną siłą swojej roli.
Dla wszystkich, których zaniepokoiła „część 1” w tytule spektaklu, spieszę z wyjaśnieniem: to, co zobaczycie na Scenie na Świebodzkim, stanowi zamkniętą całość (przynajmniej na miarę prozy Masłowskiej). W zasadzie spektakl mógłby się obyć bez „części 2” – jeśli ta w ogóle kiedykolwiek powstanie. Co nie zmienia faktu, że było to niezbyt fortunne rozwiązanie, a może wręcz strzał w kolano w kontekście promocji przedstawienia.
Chciałbym zakończyć cytatem z niezwykle emocjonalnego wpisu Bartosza Buławy, aktora Teatru Polskiego, opublikowanego na Facebooku: „Jest zespół, który czeka na kogoś, kto da mu szansę. Nie przyjdzie, nie rozwali, nie unieważni, tylko poprowadzi, wskaże jakiś kierunek”. Jako wrocławianin, który traktuje Teatr Polski jako dobro wspólne i czuje się za nie odpowiedzialny, mam ogromną nadzieję, że taka osoba wkrótce się pojawi. Bo zespół – przynajmniej ta jego część, którą miałem okazję zobaczyć w Pawiu królowej – już czeka. Wiem jednak, że droga do odbudowy renomy tego teatru nie będzie ani łatwa, ani krótka.
18-12-2024
Teatr Polski we Wrocławiu
Paw królowej, cz. 1
Adaptacja, reżyseria i scenografia: Igor Kowalik
Muzyka: Emil Smardzewski
Światło i wizualizacje: Kazimierz Blacharski
Choreografia: Marika Klarman-Gisman
Obsada: Krzysztof Brzazgoń, Bartosz Buława, Maciej Gisman, Katarzyna Janekowicz, Marika Klarman-Gisman, Igor Kowalik, Maciej Mazurkiewicz, Agata Obłąkowska-Mazurkiewicz, Beata Śliwińska
Premiera: 25 października 2024
galeria zdjęć Paw królowej cz.I, reż. Igor Kowalik, Teatr Polski we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ