AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Polski rewizor w wersji kaliskiej: powiatowy i farsowy

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Fot. Michał Ramus  

Chlestakow objawił się w kolejnym polskim mieście – tym razem w Kaliszu. Jak wygląda? Jak się wnerwia i boi, a potem tumani, przestrasza, upaja i upija? Jacy są miejscowi urzędnicy – ofiary odgrywanej na wiele sposobów, na deskach tysięcy teatrów głupiej pomyłki, która znów będzie ich wiele kosztować?

Od pierwszych chwil spektaklu otrzymujemy wiele czytelnych sygnałów, iż jego akcja dzieje się nie w dziewiętnastowiecznej Rosji, tylko teraz, najprawdopodobniej tutaj, „gdzieś w powiatowej Polsce”.

Pierwszym elementem scenicznych dekoracji, na jaki pada nasz wzrok, jest ustawiona za szerokim proscenium żelazna kurtyna i stojące pod nią plastikowe skrzynki z butelkami wina i wody – typowy element użytkowy (niezbyt dekoracyjny), jaki możemy dziś spotkać na niemal każdym knajpianym zapleczu. Z carską Rosją nie ma nic wspólnego. Po chwili zjawia się tam dość intensywnie „napakowany” młody facet ubrany w czarny, całkiem współczesny garnitur (kelner-wykidajło?, ochroniarz?, gangster?), który przysiada na krzesełku, zapala papierosa i zaczyna stukać kciukiem w klawiaturę komórki. Tak więc zanim właściwa akcja z hukiem, z przytupem ruszy i nabierze tempa, wiemy już sporo na temat miejsca, w którym objawi się Chlestakow. Wkrótce będzie dla nas całkiem jasne, iż żelazna kurtyna to ściana oddzielająca nas od jak najbardziej dzisiejszego lokalu gastronomicznego, w którym trwa huczna zabawa. A bawi się tam miejscowa władza – najpierw z drzwi w żelaznej kurtynie, spoza których bucha knajpiana muzyczka typu „upa-upa!”, wychodzi młody człowiek w wymiętolonym garniturku (później dopiero się dowiemy, że to miejscowa szycha – Inspektor ds. Oświaty. Gra go zawsze precyzyjnie i konsekwentnie Michał Grzybowski). Jego rzucane tu i ówdzie zalęknione spojrzenia oraz wyraziste, rwane w pół gesty przekonują nas od pierwszych sekund, że mamy do czynienia z niezbyt rozgarniętym niedorajdą. Odegrana na „dzień dobry” krótka komiczna etiuda, gdy pan Inspektor usiłuje „zwinąć” na swój prywatny użytek jedną z tęsknie błyskających ku niemu białym szkłem butelek wina, jest przedniej marki. Gdy potem skojarzymy człowieka z jego ważną funkcją, będziemy już wiedzieć bardzo wiele na temat jakości „elitki władzy” rządzącej w tym polskim „gdziesiu”.

Rakowski i cały zespół realizatorów sporo wysiłku włożyli w to, aby Gogolowska komedia wybrzmiała w Kaliszu bardzo współcześnie.A potem przed żelazną kurtynę wpada Horodniczy i rozpętuje się nawałnica. Narada często-gęsto wyskakujących na proscenium Gogolowskich notabli przypomina zwołane ad hoc zebranie jak najbardziej dzisiejszych mafiosów – panowie ubrani w mieniące się odcieniami czarno-szaroburości garnitury, zgromadzeni w ustronnym, choć publicznym miejscu, chronieni przez kelnerów-goryli, nie potrzebują pomocy wiecznie „zawianego” i nieodmiennie wesolutkiego Komendanta (Michał Wierzbicki), żeby ustalić, co, gdzie, kto, komu, jak, po co i za co. Przewodzi im Horodniczy (Lech Wierzbowski) – niewysoki, łysy, chudy, mizernej postury, ale o stentorowym głosie, poruszający się energicznie, precyzyjnie i takoż odmierzający rwane zdania cedzone lub wykrzykiwane w kierunku podwładnych. Jego niekwestionowane przywództwo w tym „gangu” nie ulega wątpliwości; od razu też wiemy, że decyduje o tym nie tylko jego umiejscowienie na szczycie biurokratycznej hierarchii, ale cechy charakteru i długoletni nawyk.

Od razu również widać, jak reżyser Norbert Rakowski „przyciął” komedię Gogola w swym opracowaniu tekstu – brak tu jakichkolwiek lokalnych szczegółów. W scenie narady przed żelazną kurtyną nie ma Petersburga, jest „stolica”, nie jest wspomniana gazeta „Moskiewskie Wiadomości”, nie ma palenia papierosów w szpitalu ani hodowli gęsi w sądzie, nie ma wojny z Turkami. List zapowiadający przyjazd rewizora napisał do Horodniczego nie żaden Czmychow, tylko „przyjaciel” – Rakowski usunął z oryginalnego tekstu rosyjskie nazwiska i nazwy oraz dziewiętnastowieczno-nadwołżańskie okoliczności wszędzie tam, gdzie się dało. To seria kolejnych, nader czytelnych sygnałów – jesteśmy nie w powiatowym rosyjskim mieście niedaleko Saratowa, w latach 30. XIX wieku, tylko dziś i tutaj – „gdzieś w Polsce”.

Pora na spotkanie z Chlestakowem i Osipem. Fragment żelaznej kurtyny rozsuwa się i w dwóch obszernych oknach (nawiązanie do słynnej inscenizacji Meyerholda z 1926 roku?) widzimy pogrążony w nieładzie hotelowy „numer” i przylegającą doń łazienkę z obszerną wanną. Na łóżku leży (z głową zwisającą ku podłodze) dogorywający po nocnej imprezie Osip (Marcin Trzęsowski), a w wannie Chlestakow (Łukasz Konopka) finalizuje poranne igraszki z młodą damą, bliżej nieokreśloną w kwestii pochodzenia społecznego i zawodu.

Gdy Chlestakow się ogarnie i ubierze, zobaczymy go w pełnej krasie kaliskiego wcielenia: jest to wysoki, chudy szatyn (jakże by inaczej?) w liliowym garniturku i takiegoż koloru koszuli, w błyszczących brązowych butach, których najwyraźniej nie zdążył jeszcze przerżnąć w karty. Jego rozmowa z Horodniczym brzmi nawet dość wiarygodnie, ale dwaj ubrani we współczesne garnitury panowie w konwersacji wypranej ze smaczków dawnej Rosji nie są w stanie osiągnąć tego maksymalnego natężenia strachu, służalczości, podłości i kłamstwa, jakie zawiera ta scena.

Uwaga ta dotyczy zarówno każdej z poszczególnych scen, jak i całości spektaklu. Rakowski decydując się na uwspółcześnienie i zuniwersalizowanie swej inscenizacji dramatu Gogola, musiał zapłacić dość wygórowaną cenę: aktorzy, odziani we współczesne kostiumy, mówiący tekst odarty z niegdysiejszo-rosyjskich „okoliczności założonych”, zachowujący się „po dzisiejszemu”, nie byli w stanie wyciągnąć z genialnie ułożonych przez Gogola splotów akcji całego ich komizmu i całej ich ohydy. Trzeba jednak od razu dodać, że byli dobrze prowadzeni, bardzo się starali i czasami nawet nieźle im wychodziło. Rakowski nie mogąc wspomóc aktorów kostiumem, charakteryzacją i satyrą na rosyjską (a zarazem jakże uniwersalną) służalczość raba wobec pana, ustawił większość scen w stylu farsowym. A że aktorów miał dobrych, wyszło nieźle, jak np. w błyskawicznie rozegranej scenie udanych i niemal już „skonsumowanych” zalotów Chlestakowa wpierw do córki (Marcelina Kieres), a potem do żony Horodniczego (Agnieszka Dzięcielska), kiedy to panie niemalże na pierwszy sygnał „szychy ze stolicy” ściągały w try miga majtki – bez żadnych fochów i oporów – a potem (najpierw po wejściu matki, później po wejściu męża) w panice, po kryjomu je na siebie nakładały. Również scena mnożenia przechwałek i upicia się Chlestakowa na oczach powiatowych notabli była rozegrana w dobrym tempie i dość precyzyjnie. Śmiem przypuszczać, że w miarę grania tego spektaklu poszczególne „trybiki” rytmu aktorskich zachowań będą się coraz lepiej zazębiać i gdzieś koło dwudziestej prezentacji kaliscy widzowie obejrzą istne perełki dobrze ustawionej farsowej partytury aktorskiej gry. Nie będzie to zapewne dorównywało biomechanicznemu mistrzostwu aktorek i aktorów Meyerholda, ale – jak na dzisiejsze polskie warunki – będzie naprawdę świetne. (Czy nie za świetne? – oto jest pytanie, które postaram się za chwilę dobrze uzasadnić).

Osobnych wzmianek wymagają jeszcze: bardzo udana dekoracja aktów od III do V – obszerny pokój jadalny domu Horodniczego, ozdobiony secesyjnymi malowidłami z motywem kwietno-roślinnym (czyli dzisiejszy mieszczański „fulwypass w stylu very, very”); cudownie prowincjonalno-swojski wygląd trojga petentów-„zwykłych ludzi”, którzy jako ostatni składają przed „rewizorem” swe supliki i dają mu „pożyczkę”; bardzo dobra gra młodziutkiej amatorki, Marceliny Kieres w roli córki szefa miasta; precyzyjne rozegranie ostatniej sceny, zakończonej skierowanym przez Horodniczego nie do scenicznych „współtowarzyszy niedoli”, lecz do widzów sakramentalnym pytaniem: „Z kogo się śmiejecie?”, które jednak w Kaliszu pozostało bez sakramentalnej odpowiedzi: „Z siebie się śmiejecie!”.

Rakowski nie mogąc wspomóc aktorów kostiumem, charakteryzacją i satyrą na rosyjską służalczość raba wobec pana, ustawił większość scen w stylu farsowym. W sumie oglądaliśmy na scenie nad Prosną kolejny dobrze skrojony spektakl, na którym premierowi widzowie bardzo dobrze się bawili, śmiejąc się – z przekonaniem i nader intensywnie. Z siebie? Myślę, że reżyser Rewizora bardzo by tego chciał, mimo że Horodniczy nie dopowiedział tej kluczowej kwestii i kaliski spektakl zakończył się, jak już zaznaczyłem, ciut nieśmiało – na słynnym pytaniu rzuconym w stronę widowni. Jednak Rakowski i cały zespół realizatorów sporo wysiłku włożyli w to, aby Gogolowska komedia wybrzmiała w Kaliszu bardzo współcześnie – teraz, w grudniu 2013 roku i długo potem i by widzowie zdawali sobie dokładnie sprawę, z kogo się śmieją. Początek przedstawienia rokował bardzo dobrze w tej kwestii, niestety, dalsze, zdecydowanie farsowe ustawienie kolejnych scen nieco zepsuło ten efekt. Mam jednak nadzieję, że kaliski Rewizor po „dotarciu się”, gdy uzyska pożądany tempo-rytm aktorskich działań, będzie ewoluował w stronę bezlitosnej, przesyconej goryczą kpiny i ujawni swe satyryczne żądło w pełnej ostrości. Chyba że stępi je nieustający chichot popremierowych widzów z dobrze rozegranych farsowych „numerków”.

Drogi, bardzo sprawny zespole Teatru im. Bogusławskiego! Wiele zależy teraz od Twego warsztatu, wyczucia stylu i dobrego gustu! Widzowie muszą na koniec dokładnie zdawać sobie sprawę, że śmiali się z siebie, a nie z „onych” – takich nawet dość swojskich, ale w sumie obcych i nieważnych, nawet jeśli niedalekich. Ich dobre samopoczucie musi być zagrożone, a zażenowanie powinno być nieprzytłumione szczerym rechotem ze świetnych, w ostrym tempie rozegranych, śmiesznych scen, kierujących ich uwagę ku „obyczajowym niedostatkom moralnym” i ludzkim, ach, jakże ludzkim słabostkom poszczególnych postaci, którym po ludzku musimy wybaczyć, a nie ku korupcji, zbydlęceniu władzy i totalnemu rozluźnieniu etycznych norm postępowania z bliźnimi-współobywatelami oraz (izwinitie, pożałujsta moj czierezwyczajnyj patos) współbraćmi i współsiostrami w ludzkiej niedoli.

A może jednak lepiej będzie dodać Horodniczemu tę kluczową kwestię i rozwiać na koniec wszelkie wątpliwości, pogarszając drogocenne dobre samopoczucie kaliskich widzów?

30-12-2013

galeria zdjęć Rewizor, reż. N. Rakowsk, fot. Michał Ramus Rewizor, reż. N. Rakowsk, fot. Michał Ramus Rewizor, reż. N. Rakowsk, fot. Michał Ramus Rewizor, reż. N. Rakowsk, fot. Michał Ramus ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu
Mikołaj Gogol
Rewizor
na podstawie przekładu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej
reżyseria, adaptacja tekstu i opracowanie muzyczne: Norbert Rakowski
scenografia: Janusz Mazurczak
kostiumy: Justyna Gwizd
obsada: Lech Wierzbowski, Agnieszka Dzięcielska, Marcelina Kieres, Joanna Sroka (gościnnie), Łukasz Konopka (gościnnie), Marcin Trzęsowski, Maciej Grzybowski, Zbigniew Antoniewicz, Michał Grzybowski, Dariusz Sosiński, Jacek Jackowicz, Wojciech Masacz, Remigiusz Jankowski, Bożena Remelska, Agnieszka Dulęba-Kasza, Michał Wierzbicki
premiera: 14.12.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany anna
    anna 2014-01-05   01:06:45
    Cytuj

    Wierzbicki to Michał a nie Piotr,a spektakl średni...