AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Stosunek prawny – stosunek banalny

 

Ewolucja, która poczyniła tak wielkie postępy w rozmnażaniu komórek i przekształcaniu ich w coraz bardziej złożone organizmy, niestety szerokim łukiem ominęła problem kompatybilności dwóch płci człowieka.

Jedynie w wyniku jakiegoś kolosalnego błędu w konstrukcji wszechświata skazani jesteśmy na posługiwanie się tymi samymi językami i łączenie w pary, których szansa na przetrwanie jest bliska zeru. Mężczyźni to uganiające się za spódniczkami istoty o znacznie ograniczonych zdolnościach interpersonalnych, kobiety zaś – złośliwe jędze oczekujące hołdu dla własnej urody, wdzięku i nieustającej młodości. No tak, do wiary w to, że kobiety pochodzą z Wenus, a mężczyźni z Marsa, nie trzeba dziś już nikogo przekonywać.

Z tych oraz jeszcze z kilku podobnie brzmiących banałów Szymon Turkiewicz we współpracy z Magdaleną Engelmajer postanowił utkać wątpliwej trwałości podstawę dla swojej komedii Stosunki prawne. Jej bezimienni bohaterowie, czyli po prostu On i Ona, próbują znaleźć wyjście z beznadziejnej dla obydwu stron sytuacji bycia w związku. Mężczyzna, jako ten bardziej uległy i zachowawczy, prezentuje niemodną już postawę szukania porozumienia. Wyzwolona kobieta odrzuca tego typu przestarzałe metody na rzecz uregulowania wszystkich spornych kwestii za pomocą prawa i pisemnych umów. Wniosek z takiego starcia jest oczywisty: to się nie może udać.

W inscenizacji dramatu przygotowanej przez Marię Seweryn w skromnej przestrzeni Och-Teatru czuć to poczucie absurdu sytuacji. Całość zaczyna się od sekwencji głosów opowiadających krótko o swoich problemach z partnerem. Siedząc w ciemności, słyszymy je dobiegające z zakulisowych głośników. Po chwili wiązka światła pada na stojący na podeście sceny biurowy fotel. Wokół niego rozgrywać się będzie przedziwny seans z pogranicza psychoterapii i konsultacji adwokackiej. Widoczne po bokach podestu lustra – z prawej strony tradycyjne ścienne, z lewej w postaci dwóch zastawek pokrytych czarną, odbijającą światło folią, tworzą przestrzeń sprzyjającą zgłębianiu własnych myśli i uczuć. Jakby zmuszały bohaterów do przyjrzenia się samym sobie.

Status ich spotkania pozostaje lekko niedookreślony. Elegancko ubrana kobieta przychodzi do mężczyzny w garniturze, który jest po trosze jej psychoterapeutą, po trosze prawnikiem. Przyznaje się zresztą, że posiada dyplomy w obydwu tych profesjach, jest więc w stanie prowadzić rozmowę jako analityk z jednej strony szukający przyczyny kryzysu, z drugiej argumentów za unieważnieniem małżeństwa. Zadaje kolejne pytania, a usłyszane odpowiedzi wielokrotnie wprawiają go w zdumienie. Ma bowiem do czynienia z niezwykle pewną siebie i zdecydowaną kobietą, która uznaje jedynie zasady prawa i logiki, nie widząc w związku ze swoim mężem miejsca na żadne uczucia czy emocje. Jakby tego było mało, pomiędzy sceny ich rozmowy autorzy dramatu wplatają jeszcze reminiscencje z domowych kłótni małżonków. Nie do końca wiadomo, czy są one elementem terapii, której uczestnicy wcielają się w jej bohaterów, czy też jedynie swego rodzaju przypisem dla publiczności, mającym uatrakcyjnić całą historię. Maria Seweryn próbuje je trochę dookreślić (padające wówczas na scenę czerwone światło sugeruje, że mamy do czynienia z wydarzeniami z innego porządku czasowego), jednak ich obecność bliższa jest raczej strukturze telewizyjnego serialu niż spektaklu teatralnego.

Z drugiej strony nie przeszkadza to w rozpoznaniu przez publiczność poszczególnych sytuacji. Wybuchający co jakiś czas śmiech na widowni jest najlepszym dowodem na to, że ukazywane problemy i codzienne konflikty nikomu nie są obce. Chyba jedynie wątki zdrady i badania wykrywaczem kłamstw przyjęte zostały powściągliwie – jakby poziom utożsamienia z bohaterami spektaklu wszedł tu zbyt głęboko i znalazł się na niebezpiecznie grząskim terenie. Z tej niewygody szybko wyciąga jednak publiczność postać Onej, której nienaturalne poglądy na związki międzyludzkie muszą wywoływać kolejny śmiech. Nikt bowiem nie ma wątpliwości, że stosowanie norm prawnych w sprawach angażujących uczucia nie ma żadnego sensu i musi skończyć się klęską.

Pomysł bohaterki Turkiewicza jest tyleż karkołomny, co nierealny. Kobieta pragnąca rozwieść się z mężem, który nie zaspokaja jej potrzeb seksualnych, traktuje małżeństwo jak kontrakt, mający obydwu stronom zapewnić szczęście i satysfakcję przy minimalnym wystąpieniu zdarzeń konfliktowych i zakłócających spokój. Ponieważ ich przyczyną są przede wszystkim silne emocje, takie jak namiętność czy zazdrość, sugeruje całkowicie wykreślić je z partnerskiego słownika. Uzyskana w ten sposób wizja związku w jej oczach staje się sielanką, choć tak naprawdę szybko zamienia się w karykaturę samej siebie. Próbuje jej to uzmysłowić mężczyzna – prawnik, psychoterapeuta, mąż – jednak bezskutecznie. Mimo małżeńskiego kryzysu, jaki przechodzi, kobieta do końca jest przekonana o swojej racji. Słowo „miłość”, które On wymawia w akcie ostatniej próby otrzeźwienia jej, zdaje się brzmieć jak wyrażenie z archaicznego, może nawet martwego języka. Ona rozumie już tylko prawniczy bełkot.

Stosunki prawne opierają się na bardzo powierzchownej i stereotypowej wizji relacji międzyludzkich.Niespełna godzinny spektakl Marii Seweryn ogląda się na swój sposób przyjemnie. To zasługa przede wszystkim aktorów: Barbary Kurzaj i Michała Zielińskiego, którzy robią, co mogą, aby nadać jakiś sens całemu przedsięwzięciu. Obydwoje tworzą charakterystyczne, choć mocno przerysowane postaci, którym jednak ta ich wyrazistość dodaje atrakcyjności. Ona Kurzaj to przebojowa kobieta sukcesu, nosząca się z klasyczną elegancją i prężnie dążąca do każdego celu, który sama sobie wyznaczy. On Zielińskiego jest bardziej różnorodny. Jako prawnik-terapeuta jest nieco spięty, trochę jakby obawiał się swojej klientki, stara się jednak nad tym zapanować i stać się dla niej równorzędnym adwersarzem. Z kolei w roli męża rośnie jego niepewność i nerwowość, racjonalizm żony przeraża go do tego stopnia, że chwilami zamienia się z zastraszonego chłopca o wielkich oczach. Obydwie jego kreacje łatwo jednak uznać za aspekty tej samej osobowości, różniące się jedynie natężeniem. Zarówno On, jak i Ona swoją intensywną obecnością wypełniają skromną przestrzeń sceniczną, co sprawdza się dodatkowo przy minimalistycznej scenografii spektaklu. Dopełniają ją ich donośne głosy oraz, początkowo bardzo rażąca, hiperpoprawność językowa. Obie te cechy podkreślają sztuczność pary bohaterów i tym samym niejako eliminują ich z grona rzeczywistych postaci, z którymi widz mógłby się bezwarunkowo utożsamić.

Sceniczną energię Kurzaj i Zielińskiego Maria Seweryn ściśle podporządkowała rytmom. Początkowo spektakl toczy się bardzo dynamicznie, kolejne kwestie padają z dużą płynnością, są właściwie jak strzały z armat stojącej naprzeciw siebie floty. Króluje w nich siła i populistyczna atrakcyjność (część z tych wystrzałów jest tak naprawdę skierowana do widzów, bowiem tak zabiega się w tym układzie o jak największe poparcie). Ten agitacyjny nastrój zmienia się, kiedy kobieta po powrocie z łazienki podsłuchuje nagrane na dyktafon pierwsze wrażenia mężczyzny ze spotkania z nią. Jest to moment opuszczenia luf i przystąpienia do otwartej, bardziej szczerej i zdecydowanie spokojniejszej rozmowy. Ta zmiana jest na tyle znacząca, że padające tutaj kwestie tracą swoją siłę uderzenia. Niestety w ten sposób obnażona zostaje ich banalność – bo są to słowa, które od lat powtarzają ludzie tkwiący w nieudanych związkach na niemal każdej szerokości geograficznej.

Na tym właśnie polega główny problem tekstu Turkiewicza i Engelmajer – jego autorzy mówią językiem truizmów i frazesów. Mam tu na myśli nie tyle wykorzystywane słownictwo, ile raczej opisywaną przez nie rzeczywistość. Stosunki prawne opierają się na bardzo powierzchownej i stereotypowej wizji relacji międzyludzkich, która sprawdza się może na Kabaretowej Scenie Dwójki, ale w teatrze razi uproszczeniami. Oczywiście nie sposób traktować jej dosłownie, sztuka nie ma bowiem ambicji psychologicznych. Autor świadomie odrealnia postaci kobiety – chodzącego kodeksu prawnego – jej ograniczonego małżonka i terapeuty, każe im odgrywać retrospekcyjne sceny małżeńskich potyczek, a także przebierać się za mitologiczne postaci Zeusa i Temidy. Wszystko to jednak pozostaje na poziomie niezobowiązującej zabawy stereotypami, której jedynym celem jest wywołanie tzw. uśmiechu pod nosem. Kto wie, może niektórym to rzeczywiście wystarczy. Mnie z pewnością nie.

Z drugiej strony Stosunki prawne dotykają istotnej kwestii przemian, jakim uległy dzisiejsze relacje kobiet i mężczyzn, szczególnie w małżeństwie. Pod koniec sierpnia tego roku w „Wysokich Obcasach” ukazał się wywiad Agnieszki Jucewicz z profesorem Bogdanem Wojciszkem, poświęcony psychologii związków uczuciowych. Jego znamienny tytuł: Miłość i związek. Nie szukaj drugiej połówki jabłka zwraca uwagę na problem mitu romantycznej i idealnej miłości, przez który odrzucamy każde inne uczucie nieodpowiadające temu niedoścignionemu pragnieniu. „Mit miłości romantycznej jest szkodliwy, bo jest nierealny – konflikty są nieuchronne w bliskich związkach” – stwierdza profesor Wojciszke. Jednocześnie zauważa przesunięcie priorytetów. Kiedyś zawarcie małżeństwa nie miało nic wspólnego z miłością czy namiętnością – było umową pomiędzy rodzinami chcącymi złączyć się na kolejne pokolenia. Uczucie pomiędzy małżonkami przychodziło z czasem, było wynikiem poznawania się i docierania. Ludzie chcieli być razem, ponieważ tak było łatwiej iść przez życie.

Dzisiaj związek jest raczej kaprysem wypływającym z uniesienia, a jego zadaniem jest uszczęśliwianie. Oczywiście można zadać pytanie, co w tym złego, skoro nareszcie zrzuciliśmy więzy zmuszające nas do wypełnienia woli ambitnych rodziców czy społeczeństwa i możemy sami decydować o swojej przyszłości – przynajmniej w tej kwestii. Sęk w tym, że problem w gruncie rzeczy nie zniknął, wręcz się nasilił. W tym ujęciu drugi człowiek staje się bowiem naszym własnym narzędziem służącym zmaksymalizowaniu szczęścia i osiągnięciu wewnętrznego spełnienia. Jeśli tylko zaczyna zawodzić lub zwyczajnie nie jest w stanie sprostać tym oczekiwaniom, staje się to od razu powodem do rozstania. Związki oparte na takim podejściu profesor Wojciszke nazywa kontraktami o hedonistycznym charakterze: „Ty mi sprawiasz przyjemność, ja tobie sprawiam przyjemność, dopóki sobie nawzajem świadczymy tę usługę, to bądźmy razem”.

Przywołuję ten wywiad, ponieważ bardzo celnie punktuje to, po czym w swoim dramacie Turkiewicz jedynie się ślizga. Psycholog obserwuje rzeczywistość i nazywa społeczny problem, dramatopisarz odnajduje w nim jedynie przestrzeń do zabawy. Nic zatem dziwnego, że sceniczna wersja jego sztuki w reżyserii Marii Seweryn tak bardzo różni się od oryginału. Autorzy spektaklu słusznie nie zaufali tekstowi i dokonali daleko idących skrótów. Zrezygnowali ze scen z greckimi bogami, a wiele słownych starć dwójki bohaterów znacznie ograniczyli. Z tego, co pozostało, wyłania się podręcznikowy obraz współczesnego kryzysu małżeńskiego, prowadzącego do rozwodu. Niestety, obraz dość schematyczny i przewidywalny. Mimo całej pracy włożonej w realizację spektaklu twórcom nie udało się tego uniknąć.

Zdecydowanie najsłabiej wypada pod tym względem finał. Mężczyźnie udaje się wreszcie jeśli nie przekonać kobietę do zmiany zdania, to przynajmniej zasiać w niej ziarno wątpliwości wobec jej utopijnego projektu. Jej małżeństwo przecież też się rozpadło i żadne umowy prawne nie były w stanie go uratować. I choć Stosunki prawne kończą się swego rodzaju apoteozą miłości oraz stwierdzeniem w stylu „Mimo wszystko trzeba próbować”, trudno uznać, że spektakl ma tak zwany pozytywny wydźwięk. Pozostaje bowiem uporczywa myśl, że skoro wszystkie związki skazane są na niepowodzenie, to jaki w ogóle jest sens ich zawierania? Pytanie to na tyle silne, że zwykłe „warto szukać dalej” okazuje się niewystarczające. Stąd właśnie bierze się rozczarowanie wymową całego spektaklu. Mogło być niepokojąco i aktualnie, a wyszło jedynie zabawnie i nieistotnie.

8-10-2014

galeria zdjęć Stosunki prawne, reż. Maria Seweryn, Och-Teatr w Warszawie Stosunki prawne, reż. Maria Seweryn, Och-Teatr w Warszawie Stosunki prawne, reż. Maria Seweryn, Och-Teatr w Warszawie Stosunki prawne, reż. Maria Seweryn, Och-Teatr w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Och-Teatr w Warszawie
Szymon Turkiewicz, współpraca: Magdalena Engelmajer
Stosunki prawne
reżyseria: Maria Seweryn
scenografia i kostiumy: Katarzyna Adamczyk
obsada: Barbara Kurzaj, Michał Zieliński
premiera: 20.09.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: