AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Świetne ciało, święte ciało

Mudijettu - rytuał, maski i ogień, fot. Mateusz Bral Photography  

BRAVE. Dzielny i odważny. Festiwal teatralny walczący pod hasłem „przeciwko wypędzeniom z kultury”. Od lat dziesięciu artystyczna perełka i słusznie snobistyczna duma Wrocławia. Bo tylko tu bywa pierwsza, albo i ostatnia „okazja, by ujrzeć”. Tylko tu można błyskawicznie odbyć podróż do najbardziej niezwykłych miejsc i kultur. I najszlachetniejsza z możliwych idea: cały dochód z biletów wspomaga osierocone dzieci Tybetu. Dzieci to także bohaterowie z roku na rok rosnącego w siłę, towarzyszącego festiwalowi projektu Brave Kids: zjeżdżają z całego świata, mieszkają przez kilka tygodni u polskich rodzin i wszystkie razem przygotowują wielki teatralny performans.

Jubileusz zobowiązuje. Tegoroczną edycję Brave poszerzono o tygodniowy przegląd znakomitych filmów, a na „Kidsy” zaproszono ponad setkę dzieci. Energia, jaką wprowadziły na dużą scenę Teatru Polskiego, mogłaby zasilić sporej wielkości miasto. Może, jak marzy Grzegorz Bral, dyrektor festiwalu, przy okazji Europejskiej Stolicy Kultury powstanie z tego Olimpiada Dzieci? Bral to utopista, marzyciel, ale i mistrz PR-u w jednym. Gdzie diabeł nie może, tam Brala posyła. Ten perfekcyjnie deleguje robotę dalej, jego genialny producent Marek Mieleszko wzywa na pomoc wszelkie znane i nieznane bóstwa i demony, i voilà! Znów materializuje się coś, co praktycznie nie powinno mieć szans zaistnienia.

Tak jak w tym roku. Zaproszenie kilku  komercyjnych współczesnych gwiazd „z Internetu”  wydawało się nie do połączenia z etnicznymi grupami i prawdziwymi religijnymi rytuałami. A do tego jeszcze polski Teatr 21, całkowicie złożony z aktorów z zespołem Downa. I nadrzędne hasło: Święte Ciało! Zanosiło się na burzę…

Zagrzmiało po raz pierwszy, gdy Brave rozpoczęło ciało nie tyle może święte, co świetne. Ziya Azazi, zapowiadany szumnie jako kontynuator sufickiej tradycji wirujących derwiszów, pokazał najwyższej klasy taniec współczesny, mocno i wyraźnie zanurzony w rytuale i transie. Urodzony w tureckiej Antiochii, już od 20 lat mieszka i pracuje w Wiedniu, tworzy własne taneczno-teatralne projekty. W dobie powszechnego egipsko-tureckiego wczasowania pewnie większość osób z festiwalowej widowni nie raz już widziała „prawdziwych” derwiszów, którzy nie tylko ściągną po kolei kilkanaście spódniczek i pokręcą niestrudzenie na głowie, ale przy okazji jeszcze i pożonglują, i ogień połkną jak trzeba. Tymczasem Azazi rzeczywiście uczynił ze swego posągowego ciała wirującą świątynię dla Ducha. I zabrał nas w podróż niespodziewanie głęboką i poruszającą. Równocześnie było to doświadczenie niezwykle sensualne, aż gęste od cielesności.

Oczywiście w kuluarach szeptem powtarzano pytanie dnia: „Super, ale co to ma wspólnego z „prawdziwym” Brave’em? Szepty nabrały mocy po występie francuskiej gwiazdy tańca współczesnego, Melanie Lomoff, od lat związanej z zespołem Alaina Platela. Jej Trzy studia ciała. Inspirowane ludzkimi figurami z tryptyków Francisa Bacona autentycznie, fizycznie bolały. Spektakl wybitny, unikalny, autorski. Ale czemu tutaj? Powiedziałam sobie, że choćby po to, żebym nie musiała za jego zobaczenie płacić ze sto euro gdzieś w Paryżu czy Szanghaju.

Najazd gwiazd kulturalnego popu dopełnił autentyczny co prawda kapłan wudu, ale od lat mieszkający w Paryżu, pochodzący z Beninu tancerz i choreograf Koffi Kôkô. I tu, niespodziewanie, po raz pierwszy powiało prawdziwym, starym Brave’em. Bo w chwili, gdy performer wysmarował ciało białym proszkiem i oddał je we władanie Duchom czy oriszom, które zaczęły przez to ciało mówić ruchem, miną, gestem, stało się coś, co zapowiadano w programie. Ciało śpiewało, a bębny tańczyły. Wiele osób, z którymi potem rozmawiałam, dało się porwać w tę przestrzeń, odpłynęło. Inni nie mogli uwierzyć: był w transie, był naczyniem, przekaźnikiem, czy tylko tak ładnie udawał? A czy to naprawdę istotne? Każdy dostał albo wziął sobie tyle, na ile był gotowy i ile potrzebował.

Z mojego dziesięcioletniego doświadczenia wiernego widza Brave’u wiem, że zostaje na długo w pamięci wcale nie to, co najbardziej spektakularne czy oklaskiwane. Klaskałam dzielnym chłopcom z zachodniej Sumatry, którzy niezmordowanie wykonywali swoje etniczne czastuszki i skomplikowane układy, wygrywając muzykę na szerokich spodniach, skacząc nieziemsko wysoko, a na koniec jeszcze podskakując na potłuczonych talerzach. Pełen szacunek. Klaskałam parze niezwykłych tancerek hinduskich, światowej sławy mistrzyni Ramie Vaidyanathan i jej zjawiskowej córce (której imię niestety nie znalazło się w programie). Autentyczny zachwyt. Z wizytą do kilka minionych wcieleń zabrała mnie na swoim koncercie świętych rag Rupinder Bedi z Delhi, a dzięki uczestnictwu w jej świetnym warsztacie nareszcie rozumiem choć trochę muzykę Indii.

Z mojego dziesięcioletniego doświadczenia wiernego widza Brave’u wiem, że zostaje na długo w pamięci wcale nie to, co najbardziej spektakularne czy oklaskiwane.Ale już dziś wiem, że wbrew własnemu „podoba-nie podoba” na długie lata zostanie ze mną trudny, niezrozumiały, skomplikowany, momentami wręcz nużący rytuał świątynny Mudijettu z Kerali, jedna z najstarszych tradycji teatralnych Indii. Nad Odrą, pod gołym niebem, wśród bezlitosnych komarów, przy wysiadającym oświetleniu, przed kompletnie niemającą pojęcia, co się dzieje, widownią, goście z południowych Indii grali, tańczyli i śpiewali dla bogini Bhadrakali tak, jakby od tego zależeć miało powodzenie nie tylko ich wioski, ale i całego Wrocławia.

„Przeciw wypędzeniom z kultury”. Tak silnie i wyraźnie to piękne przesłanie Brave’u zabrzmiało w tej edycji tylko raz. Za sprawą Teatru 21 z Warszawy. Dzięki tytanicznej pracy reżyserki Justyny Sobczyk ludzie z zespołem Downa i autyzmem mają możliwość tworzenia unikalnego w swej prawdzie i pięknie teatru. Nie sztuka bowiem dać niepełnosprawnym głos i doprowadzić do występu. Sztuką jest zrobić to tak, by umożliwić im prawdziwy akt Tworzenia. Mam nadzieję, że wrócą. Na Brave. Do Wrocławia. Do kultury (choć przecież nigdzie nie odchodzili!).
   
Na zakończenie było mocne uderzenie. Dostałam płonącą pochodnią po głowie. Centralnie w czubek. Nic nie poczułam. Włosy się nawet nie nadpaliły. Dwie godziny i dziesięć minut trwał niezwykły, wężowy rytuał Sarpam Thullal z indyjskiej Kerali. Oglądanie prawdziwego, żywego rytuału z teatralnego fotela jest samo w sobie doświadczeniem dziwnym. Uwiera. Ciało chce się poruszać w archaicznym rytmie, wygrywanym na przedziwnych instrumentach. Chce odlecieć. Umysł nie może się wyłączyć z dopytywania „o co chodzi, co to znaczy, co się dzieje?” i z poszukiwania sensów w wizualnych znakach. Sarpam Thullal uważa się za najstarszą praktykę religijną na świecie. Poświęcony Bóstwom Wężowym (Nagayakshi i Nagarajavu) rytuał bywa odprawiany nie częściej, niż raz na sześć lat w intencji osób pragnących potomstwa. We Wrocławiu w uświęconą przez kapłana przestrzeń na scenie w pewnej chwili weszło kilka prywatnych osób z darami dla bogini. Tego, co się działo, nie ma sensu opisywać, bo istotą rytuału jest uczestnictwo, nie voyeryzm. Tym razem chyba nikt nie miał jednak wątpliwości, że w kulminacyjnym momencie dwie tancerki niszczące swoimi ciałami i włosami misternie usypaną ogromną mandalę, były w najgłębszym z możliwych transów… Jak tu bić potem brawo?

Jubileuszowy Brave przez owe dosyć ekstremalne programowe eksperymenty na pewno będzie długo wspominany. Z radością usłyszałam jednak oświadczenie Grzegorza Brala, że za rok Brave wróci na swoje brave’owe łono i pokaże nam griotów, afrykańskich mistrzów opowiadania i strażników historii.
Drobna a ważna prośba do organizatorów: świetnie przygotowany program był niestety w wielu miejscach zupełnie nieczytelny. Maleńki żółty druk na czarnym tle to wyzwanie nawet dla sokolego oka. A… i miło by było, gdyby akredytowani przy festiwalu dziennikarze nie byli przez prowadzącą ten sektor festiwalu nową agencję PR usadzani w ostatnim rzędzie drugiego balkonu. Czasem warto dać mediom szansę. Albo kupić lornetki.

Najważniejsze jednak, że ponad sto dwadzieścia tysięcy złotych zasiliło konto Rokpa International, która pomaga osieroconym dzieciom w Tybecie. Te pieniądze mają też duchowy wymiar.

6-08-2014

10. Brave Festival, Wrocław, 4-17 lipca 2014.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: