AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szlachetny recycling

Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
Fot. Natalia Kabanow  

Niespełniona tancerka i aktorka z problemem alkoholowym popełnia samobójstwo. Wiedeńscy przyjaciele organizują na jej cześć wieczór artystyczny połączony z wystawną kolacją. Zapraszają spotkanego przypadkiem pisarza, przyjaciela samobójczyni, którego nie widzieli dwadzieścia lat. Gwiazdą wieczoru ma być Aktor Teatru Narodowego. Goście przybywają w miarę punktualnie. Wielki aktor jednak się spóźnia. Dwie pierwsze godziny przedstawienia, aż do przerwy, trwa wyczekiwanie na najważniejszą osobę.

Szklana klatka, w której goście rozsiadają się raczej wygodnie, przedstawia pokój muzyczny. Wszyscy są znanymi lokalnie artystami. Gospodyni to śpiewaczka. Jej sarkastyczny małżonek jest kompozytorem. Pozostali to głównie literaci, choć jest też malarz surrealista. Narrator, czyli zaproszony pisarz, alter ego autora tekstu, obserwuje rozmówców z zewnątrz i nie szczędzi im kąśliwych uwag, choć komentuje bez jadu, a raczej z odrobiną współczucia.

Podczas tych dwóch godzin każdy z zaproszonych artystów ma okazję się skompromitować, co widzom skwapliwie sygnalizuje współczujący narrator-autor. Osobliwe targowisko próżności „wydrążonych” ludzi zostaje też nawiedzone przez ducha zmarłej. Zresztą bez większych konsekwencji. Akt twórczy poprzez samobójstwo też się kompromituje. Dopiero przerwa ucina narastające delirium beznadziei.

Po antrakcie wszyscy goście zasiadają za długim stołem do spóźnionej kolacji, jak podczas Ostatniej wieczerzy Leonarda da Vinci. Piją i jedzą. Centralne miejsce za stołem zajmuje Aktor Teatru Narodowego. Druga część przedstawienia to jego benefis. Aktor wylewa z siebie istne potoki banałów na temat własnej wielkości i wyjątkowości, zatapiając frazesami wszystkich pozostałych. Goście nie mają wyjścia. Muszą się upić. Tylko na krótką chwilę reaktywuje się pisarz-narrator. Wygłasza emocjonalną diatrybę przeciw wiedeńskim artystom, oskarżając ich o prostytuowanie sztuki i koniunkturalizm. Tymczasem wielki aktor dalej monologuje, a nawet filozofuje, co mu cynicznie wytyka narrator. Zaatakowany przez podpitą pisarkę, Aktor Teatru Narodowego wybucha zaskakującą eksplozją romantycznej ideologii i – w przeciwieństwie do reszty – staje się nagle postacią tragiczną. Kończy swój występ nutą melancholii. Gratuluje gospodyni znakomitego sandacza i szybko opuszcza przyjęcie. Po nim pozostali. Ostatni wychodzi narrator-autor. Gospodyni żegna go słowami: „Tylko nie pisz o tym”.  

To krótki synopsis przedstawienia, które na początku tego roku pokazał teatr Schauspielhaus w Grazu. Polski reżyser Krystian Lupa na swoje siedemdziesiąte urodziny sprezentował Austriakom adaptację głośnej i skandalizującej powieści Thomasa Bernharda Holzfällen. Eine Erregung. Dziś wielu krytyków zalicza ten stosunkowo niedługi tekst do arcydzieł XX wieku. W roku 1984, krótko po publikacji, książka została zakazana w Austrii. Holzfällen to powieść z kluczem. Bernhard, choć używa pseudonimów, ośmiesza w swoim dziele bezlitośnie wielu prominentnych artystów wiedeńskich, niekiedy bardzo z nim zaprzyjaźnionych. Austriacki kompozytor Gerhard Lampersberg rozpoznał siebie w postaci zapijaczonego, pozbawionego talentu gospodarza wieczoru i wytoczył autorowi proces o zniesławienie. Na czas rozprawy wszystkie wydrukowane egzemplarze książki zostały skonfiskowane. Wkrótce jednak Lampersberg pozew wycofał.

Austriaccy recenzenci bardzo przychylnie przyjęli adaptację polskiego reżysera. Podkreślali sprawne wydobycie z powieści wartości duchowych, chwalili złagodzenie i okrojenie odautorskich złośliwości, docenili poetycką kompozycję przedstawienia. Lupa od lat uchodzi za jednego z najwnikliwszych czytelników i interpretatorów tekstów Bernharda, zarówno sztuk, jak i prozy. Adaptacja Holzfällen ugruntowała tę opinię.

Dziewięć miesięcy po premierze w Grazu Krystian Lupa przeniósł inscenizację do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Austriacka scenografia, funkcjonalna i chwilami bardzo piękna, została dostosowana do nowej przestrzeni scenicznej. Zachowano też główne elementy struktury widowiska i narracji muzycznej. W tym niejako gotowym i z góry danym świecie zamieszkali jednak całkiem inni ludzie. W Polsce mało kto słyszał o wiedeńskich protoplastach postaci scenicznych. Natomiast gwałtowne ataki Aktora Teatru Narodowego na bezmyślnych urzędników unicestwiających wielką sztukę nabrały aktualności w kontekście ostatnich zawirowań wokół stanowiska dyrektora naczelnego Teatru Polskiego. Dyrektor Krzysztof Mieszkowski wystąpił nawet w przedstawieniu osobiście. W filmowych flashbackach jest księdzem i prowadzi artystów na cmentarz… 

Polska wersja przedstawienia, zatytułowana Wycinka, oparta została na znakomitym przekładzie niezawodnej Moniki Muskały. Sceniczna adaptacja to przykład mistrzowski sztuki reżyserskiej. Lupa skonstruował przedstawienie bardzo przewrotnie. Pierwsza część spektaklu, oczekiwanie na gościa honorowego, skomponowana została z wielką precyzją. Rozmowy, pełne ukrytych podtekstów i wzajemnych złośliwości, toczą się niespiesznie i na granicy słyszalności, jak w narkotycznym transie. Goście przebywają głównie za szklaną ścianą. Po podłodze czasem snują się dymy. Delikatna i bogata polifonia ludzkich głosów, wzbogacana wolnym pulsem muzyki z offu, bywa przerywana flashbackami w postaci projekcji filmowych oraz scenami retrospekcji – kilka razy maszyniści w transowym rytmie obracają scenę, żeby zmienić przestrzeń performatywną.

W polifonicznej symfonii żaden głos nie dominuje. Wszystkie wątki zlewają się i dopełniają w hipnotyczny strumień narracji dźwiękowej. Sceny w pokoju muzycznym za szklaną ścianą bywają też świetne plastycznie. Znakomite są także filmy wideo, nakręcone przez Karola Rakowskiego i Łukasza Twarkowskiego. Przez długie kwadranse trwałem w transowym zachwyceniu. Wybiły mnie z niego dopiero sceny retrospekcji. Z wolna zaczęły do mnie dochodzić błahe treści wypowiadanych na scenie słów. Nic mnie to wszystko nie obchodziło. Jakaś niespełniona pijaczka targnęła się na własne życie. Co z tego? Drażniły mnie i rozsierdzały artystowskie wydumki bohaterów spektaklu. A jednocześnie wciągał transowy klimat. Przestałem myśleć. Powierzyłem się muzyce i obrazom.

Piękny i rzetelny spektakl. Może nawet piękniejszy niż w Grazu.Finezyjny świat przedstawienia, wynaleziony w Grazu, polscy aktorzy zamieszkali po swojemu. Halina Rasiakówna stworzyła wybitną kreację w roli gospodyni wieczoru. Jej lekko przytłumiony, irytujący głos ciągle słyszę. Aktorce świetnie partnerował Wojciech Ziemiański jako mąż, wredny, apatyczny i nadużywający alkoholu. Niespełniony kompozytor siedzi przy pianinie i uderza z rzadka w klawisze, współtworząc narkotyczny nastrój wyczekiwania. On jeden upije się na przyjęciu do nieprzytomności. Ewa Skibińska zaproponowała z kolei bardzo własną, równie wstrząsającą, co przekonującą interpretację rozerotyzowanej pisarki w twórczym kryzysie. Michał Opaliński i Adam Szczyszczaj, czyli James i Joyce, dali natomiast krótkie popisy aktorstwa improwizowanego, szczególnie w jednym z filmowych apokryfów – jak Lupa zwykł nazywać sceny inspirowane materiałami spoza tekstu głównego. Nie wszyscy jednak zamieszkiwali równie przekonująco ten pieczołowicie skonstruowany przez reżysera świat.

Marcin Pempuś pozostawał na swój sposób niewidzialny i nieobecny w roli ostatniego z życiowych partnerów tragicznie zmarłej tancerki. Monolog Pempusia brzmiał sztucznie i mało autentycznie. Aktor nie potrafił pokonać własnej przeźroczystości. Jego nieobecność nie była kreacją artystyczną, ale raczej efektem bezradności. Także Marta Zięba w roli samobójczyni wypadła mało wiarygodnie i nieciekawie teatralnie. Wrocławska aktorka swoją sztuczną grą zdarła z książkowej postaci intrygującą tajemniczość i niedookreśloność. Była pozbawioną talentu alkoholiczką, do bólu pretensjonalną. Nawet o własnym samobójstwie nie potrafiła mówić w sposób interesujący. Zięba definitywnie pozbawiła głębszego sensu całą pierwszą część widowiska. Mało obecny był też narrator-pisarz w wykonaniu Piotra Skiby. Coś mówił pod nosem, nie zawsze wyraźnie. Częściej do siebie niż do widowni. Nawet kiedy na chwilę wstawał z uszatego fotela, poruszał się niepewnie, apatycznie, sprawiał wrażenie najmniej żywego ze wszystkich wydrążonych postaci scenicznych. Skiba wypowiadał swoje kwestie bez śladu poczucia humoru czy błysku inteligencji. Topornie jakoś, bez polotu. Trudno było skupić uwagę na jego słowach.

Druga część wrocławskiej Wycinki została zdominowana przez rewelacyjnego Jana Frycza. W brawurowo zagranej roli Aktora Teatru Narodowego Frycz przejął pełną kontrolę nad sceną i nad widownią. Zademonstrował rzadką dziś w teatrze odwagę i szczerość. Śmieszył i budził grozę, zachwycał i odstręczał. Najwięcej żartował z siebie samego, zachowując przy tym kamienną powagę. A w finale umiał wzbudzić do swej banalnej, acz tragikomicznej postaci prawdziwą sympatię. Lupa znakomicie wykorzystał talent tego wielkiego aktora, wzbogacając spektakl o nowe znaczenia. Aktor Teatru Narodowego przechwalał się bowiem, że tylko on z całego zespołu Teatru Narodowego gra dobrze w Dzikiej kaczce Ibsena i że tylko jego krytycy wychwalają za wybitną kreację. Bufonada puszącego się samochwała na scenie Teatru Polskiego nabrała zaskakującej prawdziwości – Frycz przewyższył sztuką aktorską wszystkich pozostałych. Wycinka przemieniła się w Dziką kaczkę bis…

Ale też Aktor Teatru Narodowego swoją brawurą i energią zdołał reaktywować przytępionych alkoholem i poczuciem bezsensu gości przyjęcia. Lokalna Virginia Woolf, strącona chwilowo z towarzyskiego piedestału, zaczęła się prężyć uwodzicielsko przed aktorem. Zawiązała się nawet delikatna erotyczna relacja. Wreszcie sprowokowany aktor wybuchnął orgiastycznym monologiem, atakując podpitą literatkę agresywnie i fallicznie jak podczas seksualnego szczytowania. Oboje wybitni artyści potrafili taką scenę zagrać uczciwie i z wielkim poczuciem smaku. Odwaga Jana Frycza i Ewy Skibińskiej skutecznie pogłębiła oddziaływanie finału przedstawienia. Przypadkowe nawiązania w tekście Bernharda do prób usunięcia dyrektora teatru, witane przez wrocławską publiczność wybuchami śmiechu i oklaskami, nie zdominowały złożonej wymowy Wycinki. Bolesna diagnoza społeczna austriackiego mizantropa wciąż wydaje się aktualna, wciąż doskwiera, a przynajmniej daje do myślenia.

Piękny i rzetelny spektakl. Może nawet piękniejszy niż w Grazu.

27-10-2014

galeria zdjęć Wycinka, reż. Krystian Lupa, Teatr Polski we Wrocławiu Wycinka, reż. Krystian Lupa, Teatr Polski we Wrocławiu Wycinka, reż. Krystian Lupa, Teatr Polski we Wrocławiu Wycinka, reż. Krystian Lupa, Teatr Polski we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Polski we Wrocławiu
Thomas Bernhard
Wycinka
na podstawie przekładu Moniki Muskały
adaptacja, reżyseria, scenografia i reżyseria światła: Krystian Lupa
kostiumy: Piotr Skiba
oprawa muzyczna: Bogumił Misala
wideo: Karol Rakowski i Łukasz Twarkowski
obsada: Piotr Skiba, Halina Rasiakówna, Wojciech Ziemiański, Marta Zięba, Jan Frycz, Ewa Skibińska, Bożena Baranowska, Andrzej Szeremeta, Adam Szczyszczaj, Michał Opaliński, Marcin Pempuś, Anna Ilczuk, Krzesisława Dubielówna
premiera: 23.10.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany Widz ma zawsze racje
    Widz ma zawsze racje 2014-10-29   19:23:11
    Cytuj

    Jeżeli Pan "teoretyk teatru" w jakże ujmujących i szlachetnych słowach opisał rolę Pani Marty Ziemby i Pana Piotra Skiby to niech na teorii poprzestanie i nie wypisuje kompletnych bzdur. Dawno nie spotkałem się z takim jadem. Obie role w 100% spełniły moje oczekiwania i były świetne. Pisanie o tym, że "nie spełniła książkowego wyobrażenia swoją sztuczną grą" jest żałosne. Mamrotanie pod nosem Pana Skiby było rewelacyjne i właśnie ono skupiało uwagę. O estetyce i wrażliwości "teoretyka teatru" świadczy jego strona internetowa pozycjonowana na pierwszym miejscu w wyszukiwarce po wpisaniu imienia i nazwiska "teoretyka teatru". Oceńcie ją Państwo sami http://www.kocur.art.pl/cv/cv.html

  • Użytkownik niezalogowany ej-że-ha
    ej-że-ha 2014-10-29   07:55:52
    Cytuj

    Udało?W Breslau?

  • Użytkownik niezalogowany ej- że
    ej- że 2014-10-28   00:55:50
    Cytuj

    No a skądże to ów Pan/Pani pt "ej" wie, gdzie recenzent był, a gdzie nie był...? Czy to moze zona receznzenta ten komentarz pisała? No, też nie musi kobita wiedziec wszystkiego w końcu... Grunt, ze się i w Grazu udało i w Breslau, prawda?

  • Użytkownik niezalogowany ej
    ej 2014-10-27   23:15:23
    Cytuj

    Pan Profesor w Grazu nigdy nie był... Nie widział tamtej Wycinki, wycina więc samego siebie jako rzetelnego recenzenta...