Teatr Kainów
Drzwi zatrzaskują się z takim huko-zgrzytem, który możliwy jest bodajże tylko w więzieniu. Myśl naiwna i nieco melodramatyczna, ale przychodzi do głowy, kiedy zostajemy odcięci od jedynej możliwej drogi opuszczenia Sceny na Kleczkowskiej.
Laptopy, kamery, smartfony, a nawet pendrive’y, zdeponowane (terminologia osoby za to odpowiedzialnej), czekają na nas w małych metalowych szafkach. Gdzieś tam za kilkoma drzwiami, za licznymi metalowymi kratami i ścianami z czerwonej cegły, starannie zabezpieczonymi drutem kolczastym. Siedzimy – należy przyznać w zaskakująco licznym gronie – gdzieś z zakamarkach Zakładu Karnego Nr 1 we Wrocławiu, w samym brzuchu tego molocha, i mamy nadzieję, że nie zacznie nas trawić. A jeżeli już, to lekko i bezpiecznie. Żebyśmy poczuli klimat tego miejsca. Taka, jak to się teraz nazywa, mroczna turystyka. Jestem święcie przekonany, że gdyby nie ograniczenia na wnoszenie urządzeń elektronicznych, liczne selfie i focie natychmiast zasiliłyby liczne konta na Inście i Fejsie.
Żartuję sobie w tym momencie. Ale nie bez powodu i nie bez celu. Żartuję, bo żartowali widzowie, sypiąc obficie ripostami pokroju: „a pan nas potem wypuści?”. Spoiler: wypuścił. Przy okazji też popisał się poczuciem humoru, wyrażając zdziwienie, że tak wcześnie opuszczamy ten „kurort”. Przecież dowcip to całkiem normalna reakcja w podobnych nietypowych sytuacjach. Oswajamy w ten sposób przestrzeń, która przecież jest dla nas obca i niedostępna. I to też stanowi ważną cześć tego doświadczenia, którym jest najnowszy spektakl Fundacji Jubilo Kain oglądany w miejscu swojego powstania.
Tymczasem mężczyzna w eleganckim stroju zapisuje kawałkiem kredy na wspomnianych drzwiach: „Kainie, gdzie jest brat twój, Abel?”. Pełen powagi i majestatu spełnia w przedstawieniu rolę narratora. Przypomina jednego z protegowanych Wolanda z Mistrza i Małgorzaty. Jest w nim coś przewrotnego i mrocznego. Szczególnie, gdy siedzi przy małym stoliku, niemalże jedynym elemencie wyjątkowo minimalistycznej scenografii, i sam ze sobą gra w tryktraka. Nie jest więc einsteinowskim Bogiem, bo lubi rzucić kośćmi, raczej goethowską „częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni”. Sam zaś przytoczony przez niego biblijny cytat (Rdz 4,9) wskazuje na myśl przewodnią pięćdziesięciominutowego przedstawienia. Tylko że z jednym bardzo ważnym zastrzeżeniem. Musi zostać, i tak też się stanie, uzupełnione o symetryczne pytanie: „Ablu, gdzie jest brat twój, Kain?”. Bowiem w świecie wykreowanym przez reżysera Diego Pileggi wraz z Dawidem, Dominikiem, Jankiem, Krystianem, Marcinem, Mateuszem i Pawłem jest jak najbardziej uzasadnione. Narzuca się wręcz z nieodpartą i bolesną oczywistością.
Kain próbuje zreinterpretować dobrze znaną z kart Pisma opowieść w duchu foucaultowskiej przeciw-historii, kiedy głos zostaje oddany tym, którzy, jak się zapewnia, byli go „słusznie” pozbawieni. W tym wypadku wysłuchamy wersji Kaina. Odmiennej od tej obowiązującej. Znacznie bardziej niejednoznacznej, a nawet obrazoburczej, bo posuwającej się do otwartego oskarżenia Boga o współudział w zbrodni. Przecież dokonała się za jego wiedzą, a przez to, ze względu na przepisywaną mu wszechmoc, za jego w sumie zgodą. Bo nie przyjął ofiary. Wykluczył. Poniżył. Skłonił do rywalizacji o własną miłość i protekcję. Należy przyznać, iż nie są to bezpodstawne zarzuty. Nie zagłębiając się w zawiłe spory teologiczne, wystarczy powiedzieć, że słusznie sygnalizują przepaść, moim skromnym zdaniem nie do przebycia, między Starym a Nowym Testamentem. W tym pierwszym Stwórca co i rusz sponiewierał główną zasadę etyki kantowskiej. Każdy mógł stać się dla niego środkiem. I to prowadzącym do dość wątpliwych celów. Jedną z pierwszych tragicznych ofiar podobnego zachowania padł właśnie Kain.
Jednak o ile zgodziłbym się z możliwością takiego odczytania fragmentu Księgi Rodzaju, niepokojącym i moralnie dwuznacznym wydaje mi się podążanie twórców za promowanym przez niego dualizmem. Już w pierwszej scenie z powtarzających się niczym modlitewne mantry szeptów układamy sobie filozoficzno-antropologiczny punkt wyjścia spektaklu. Z uniwersalizującym, iście marksistowskim rozmachem każe dopatrywać się w dziejach ludzkości nieustannej i krwawej walki dwóch plemion, dwóch niemalże osobnych gatunków, których stygmatyzująca odrębność ufundowana została w założycielskim micie o pierwszej w owych dziejach zbrodni. Jedni są uprzywilejowanymi wybrańcami Najwyższego. Inni, ci gorsi, są przykładem występku i żywym straszakiem dla tych pierwszych. Wynikać to miałoby z ich natury. Dlatego też noszą na sobie rozpoznawalne piętno grzechu.
Rzecz jasna twórcy projektu pod tytułem „Odkluczanie”, „w którym uczestniczą mężczyźni osadzeni na oddziałach typu zamkniętego i półotwartego”, swoim dziełem jednoznacznie oprotestowują taki stan rzeczy. I słusznie. Tylko czy ów stan rzeczy został zaprezentowany w – jeżeli nie całej, bo o to zawsze trudno – to przynajmniej znaczącej swej komplikacji? Moim zdaniem, nie do końca. Bo chociaż spektaklowy Mefistofeles, ten, który, zapożyczając słowa Boga, najpierw upomina się o Abla, a potem o Kaina, uprzedza widzów, że żadnemu z bohaterów nie wypada wierzyć na słowo, siłą rzeczy ulegamy wpływom kreowanej przez nich wizji. Częściowo też dlatego, że tak skutecznie zostaje pominięty głos ofiar. Przez co rzeczywiście można odnieść wrażenie, że na Kleczkowskiej swój wyrok odbywają sami niewinni. Ale przecież, pomijając rzeczywiste błędy systemu penitencjarnego, tak nie jest. Tym bardziej nie jest tak, że złodziejem stajesz się tylko dlatego, że wszyscy w tobie złodzieja widzą. Stygmatyzacja bywa okrutną formą przemocy symbolicznej, ale z pewnością nie jest jedyną przyczyną łamania prawa. Niejeden Abel okazał się Kainem i niejeden Kain Ablem. Metafora dwóch narodów: wybranego i nie-wybranego, jest więc niebezpieczna, bo, najprościej mówiąc, tyleż odkrywa i wyjaśnia, co przesłania i ukrywa. Jeszcze niebezpieczniejsze bywa podbudowywanie etosu „niesprawiedliwie oskarżonych”. Ale to wszystko są nie tyle zarzuty, co przemyślenia, za które warto spektaklowi podziękować.
W każdym razie dla Jubilo Kain jest niewątpliwie wielkim krokiem do przodu. Konsekwentnym i oryginalnym rozwinięciem języka teatralnego, który znamy z nagradzanego, uznanego przez krytykę i publiczność Odzwierciedlenia. Twórcy wciąż czerpią z bardzo mocnej fizycznej obecności swoich aktorów, jednym spojrzeniem wbijających widza w krzesło, oraz zręcznie ogrywają tę trudną do pozbycia się obawę, tę majaczącą z tyłu głowy myśl, że ktoś z nich będzie w stanie przekroczyć granicę dozwolonego. Tym razem jednak dramaturgia całości jest znacznie bardziej spójna, przemyślana i bogatsza w detale. Montaż kolejnych scen nie pozostawia drażniących szwów, a zwiększony zespół pozwala nie tylko na plastycznie dopracowane sceny pojedynku bohaterów-posągów, ale też na utworzenie scenicznego chóru, symultaniczność działań i grupowe choreografie. To wszystko, odpowiednio podkreślone przez światło i klimatyczną fonosferę, rzeczywiście działa. Na tyle, że opuszczając budynek, do którego, mam taką nadzieję, powrócę jedynie przy okazji innego projektu Jubilo, przyznaję rację plakatowi z wizerunkiem Jana Pawła II. Słowa papieża Polaka, które kieruje wobec stałych tutejszych „mieszkańców” brzmią: „Jesteście skazani, ale nie potępieni”. Bo potępieni nie robią teatru. Takiego teatru.
20-03-2019
galeria zdjęć Kain, reż. Diego Pileggi, Fundacja Jubilo ZOBACZ WIĘCEJ
Fundacja Jubilo
Kain
reżyseria: Diego Pileggi
scenografia: Katarzyna Pieniawska
dramaturgia: Agnieszka Bresler
kostiumy: Katarzyna Gierczyk
światła: Jachu
obsada: Dawid, Dominik, Krystian, Janek, Marcin, Mateusz, Paweł
premiera: 12.03.2019