Widzieć, słyszeć i odczuwać
„Zinterpretować to zubożyć i wyczerpać rzeczywistość, powołując do istnienia widmowy świat «sensów»” – przekonywała Susan Sontag, w innej swojej słynnej wypowiedzi zrównując interpretację z aktem zemsty, której intelekt i intelektualiści dopuszczają się na sztuce i artystach. Nie zapominajmy jednak, że tak radykalna teza jest sama w sobie intelektualną prowokacją, o której intencjach i celach można by długo dyskutować. Amerykańska eseistka i krytyczka społeczna w żadnym razie nie zwalnia nas z obowiązku myślenia. Zachęca natomiast do nauczenia się „więcej widzieć, słyszeć i odczuwać”. Nie racjonalizować przeżywanych emocji i nie próbować ich wszystkich nazywać, ale poddać się totalności procesów wewnętrznych towarzyszących obcowaniu ze sztuką. Inaczej zamiast żywego doświadczenia zostanie nam zaledwie wyschnięty szkielet składający się z myśli, wyciąganych post factum wniosków oraz – a jakże! – całej kolekcji metek i etykiet.
Rzecz jasna, twórcy również mogą (a nawet powinni!) wspierać swoich odbiorców w odkrywaniu pozaintelektualnych wymiarów sztuki. Sontag, na przykład, radzi im wymykać się interpretatorom, „tworząc dzieła tak spójne i przejrzyste, o tak dużej sile oddziaływania i jednoznacznym przekazie, że można by je traktować jako to, czym rzeczywiście są”. Nie jest to wszakże jedyna skuteczna strategia. Inną znajdziemy na przeciwległym krańcu tego spektrum. Można bowiem tworzyć dzieła pełne wieloznaczności, wewnętrznie sprzeczne i paradoksalne, oryginalne i niepowtarzalne, wyłamujące się, a raczej otwarcie drwiące z naszych przyzwyczajeń odbiorczych. W sposób programowy czynili to dadaiści i surrealiści, śmiało sięgając po psychoanalityczne wycieczki do krainy nieświadomości, mistyfikacje, celowe mylenie tropów czy semantyczne zabawy dekonstruujące nasz codzienny język. Garściami czerpał z tego René Magritte, patron artystyczny najnowszej premiery w Teatrze Rozbark.
LATE LOVERS OF MOON SNOW oddaje hołd belgijskiemu malarzowi w najlepszy możliwy sposób, pokazując, że jego twórczość nadal inspiruje kolejne pokolenia artystów i stanowi dla nich ważny punkt odniesienia. Anna Piotrowska jest zafascynowana autorem Reprodukcji zakazanej i Syna człowieczego od lat. W 2007 roku sięgnęła po jego twórczość, tworząc spektakl Bóg 8 Dnia w założonym przez siebie teatrze mufmi. Następnie była Farfalla, wyreżyserowana dla Polskiego Teatru Tańca. Choć tych spektakli nie widziałem, jestem pewien, że już wtedy były one realizacją bardzo osobistych i wyrazistych wizji artystycznych. Piotrowska, jeśli mogę się ośmielić na takie uogólnienie, nie potrafi inaczej. Termin „autorski” idealnie pasuje do wszystkiego, co robi na scenie. Jako tancerka, reżyserka i choreografka, dzięki licznym eksperymentom i bogatemu doświadczeniu wypracowała swój własny język teatralny, oryginalną i rozpoznawalną poetykę, które w najnowszym bytomskim przedstawieniu znajdują jedno ze wzorowych swych ucieleśnień.
A więc Magritte, tylko że widziany oczami Piotrowskiej i opowiedziany przez nią „własnymi słowami”. LATE LOVERS... przypomina interaktywne – oraz, znowuż, autorskie – oprowadzenie po galerii sztuki, gdzie statyczne postacie belgijskiego malarza, które, jak w jednym z jego znanych obrazów, nawet spadając z nieba na ziemie, nie wykazują większych emocji, nagle opanowuje choreograficzna gorączka. Opanowuje je, trzymając aż do finału. Nie chodzi jednak o jakiś rodzaj ruchomych obrazków. To prawda, że w kolejnych scenach przewijają się motywy i rekwizyty kojarzone z Magrittem – słynne meloniki, lustra, zasłaniające twarz kwiaty – lecz całość utrzymana jest w charakterystycznym dla Piotrowskiej wyestetyzowanym minimalizmie. Czerń kostiumów spotyka się tu z kolorem ciał tancerzy i tancerek. Scena jest właściwie pusta. Jedynie po lewej w jej głębi znajduje się niewielki stół DJ-ski, nad którym zawisł nietypowej formy żyrandol z jarzeniówek. Stoisko pojawia się tu nie przez przypadek. Jaka to impreza bez dobrej muzyki? I tu należy wspomnieć, że LATE LOVERS... przygotowano specjalnie na dziesięciolecie Teatru Rozbark. Świętowanie tej okrągłej daty stanowi też ramę dla spektaklu, który zaczyna się od sceny odśpiewania znanej zwrotki „happy birthday” i nią się faktycznie kończy.
Pierwsza scena stanowi estetyczny kamerton dla całego spektaklu, cechując się dużą dawką dystansu i autoironii. Aktorzy i aktorki, ustawieni w kolejce, składają życzenia skierowane do widowni, ale zamiast ciepłych słów, słyszymy nagrania puszczane z offu, powtarzające kilka wyświechtanych formułek. Sytuacja jest groteskowa, a nawet makabreskowa. Od samego początku tworzony jest świat na pograniczu jawy i snu, szczerości i udawania, oryginałów i sobowtórów, harmonii i chaosu. Świat, jakim widzieli go surrealiści, czyli niekończący się spektakl absurdu i piękna. Mimo to nie ulega wątpliwości, że to nasz świat, a bohaterowie, którzy go zamieszkują, to my sami: schwytani w pajęczynę sprzeczności, prześladowani przez poczucie niespełnienia, które łagodzą krótkie chwile zapomnienia, banalni w swoich pretensjach do oryginalności, święci w słowach i grzeszni w uczynkach, upadający i ponownie podnoszący się na nogi.
W tej poetyckiej opowieści o bezimiennych postaciach relacje, ich natężenie i dynamika wychodzą na pierwszy plan. Zespół, który Piotrowska zebrała, rzeczywiście potrafi te relacje zatańczyć, a raczej ucieleśnić w ruchu. To wspaniali profesjonaliści z warsztatem i pasją oraz niesamowitą kondycją psychofizyczną, którą reżyserka poddaje próbie w tym półtoragodzinnym spektaklu, pod koniec nabierającym szalonej, transowej dynamiki. Kamil Bończyk, Aleksandra Kępińska, Sabina Letner, Julia Lewandowska, Ewa Noras, Daniel Zych doskonale zdają ten egzamin. Po LATE LOVERS... nie ulega wątpliwości, że sprostają każdemu wyzwaniu. Zachwycają również występujący gościnnie artyści z Teatru Ocelot, grupy będącej zjawiskiem na skalę europejską. Sceny taneczne sprawnie przeplatają się z ich popisowymi numerami akrobatyczno-artystycznymi.
Czuję wręcz mrowienie neuronów lustrzanych, z fascynacją podążając za tym, co dzieje się na scenie. Wiem, że w tym głęboko osobistym dziele Piotrowska zostawiła znaki i zagadki do rozszyfrowania, tropy prowadzące w głąb jej biografii i artystycznych poszukiwań. W pewnym momencie sama reżyserka zawładnęła naszą uwagą, wykonując wnikliwe, piękne w swej zwodniczej prostocie, intymne solo, niemal wyznanie. Niemniej jednak, wolę traktować LATE LOVERS... jako cenną okazję do podjęcia próby „widzenia, słyszenia i odczuwania” więcej. Dlatego pojawiająca się w pewnym momencie w spektaklu warstwa słowna, krótkie wieloznaczne sentencje przypominające niekiedy buddyjskie koany, wydają mi się raczej zbędnym dodatkiem. Zdecydowanie wolę zmysłowość, namacalność i plastykę ciał w ruchu i czujnym spoczynku. Drobne gesty, półuśmiechy, wyciągnięte dłonie, dotyk opuszkami palców skóry partnerki, synchroniczne podążanie za rytmami muzyki i dźwięki bosych stóp uderzających o podłogę... To, nad czym intelekt może chciałby dokonać zemsty, ale ponosi spektakularną klęskę.
03-07-2024
Teatr Rozbark w Bytomiu
Late Lovers of Moon Snow
koncepcja, reżyseria i choreografia: Anna Piotrowska
kreacja i wykonanie: Kamil Bończyk, Aleksandra Kępińska, Sabina Letner, Julia Lewandowska, Ewa Noras, Daniel Zych
współpraca artystyczna: Teatr Ocelot pod dyrekcją artystyczną Beaty Zając
obiekt świetlny & pejzaż dźwiękowy: Michał Mackiewicz – Lucid Lines
muzyka: Anna Piotrowska
reżyseria światła: Paweł Murlik
przestrzeń, scenografia i kostiumy: Anna Piotrowska & Ewa Noras, współpraca: Atelier Bronisława Cichy
premiera: 25.05.2024
galeria zdjęć Late Lovers of Moon Snow, reż. Anna Piotrowska, Teatr Rozbark w Bytomiu ZOBACZ WIĘCEJ
Cześć! Bardzo ciekawa refleksja na temat interpretacji i doświadczenia sztuki. Zgadzam się, że zbyt głęboka analiza często odbiera dziełu to, co najważniejsze – emocjonalną intensywność i spontaniczność odbioru. W sztuce, zwłaszcza tej, która operuje obrazem i ruchem, jak w przypadku spektaklu Piotrowskiej, kluczowe jest zanurzenie się w przeżycie bez prób jego rozkładania na czynniki pierwsze. To właśnie w tej nieuchwytnej magii tkwi siła teatru. Cieszę się, że „LATE LOVERS...” tak mocno angażuje zmysły, pozwalając widzowi być w pełni obecnym, odczuwać i reagować, a nie tylko analizować.
This haulage company in Karachi gives very satisfactory services, I recently benefited from it. When I got into dealing with them, I noticed their strict adherence to their business policy on service delivery, heard their quick and correct response through the phone, and touched their professionalism in the manner they handled my cargo. On how they handled the entire process, they were very particular with details and very fast. I highly endorse this to anyone in need of highly reliable haulage services.
Send your warmest wishes with our delightful Virtual birthday cards! Featuring whimsical illustrations and heartfelt messages, each card is a perfect way to show someone how much they mean to you on their special day. Make their birthday unforgettable with a thoughtful card!
Ready to junk my car? We make the process simple and rewarding.
I can actually feel my mirror neurons tingling candy clicker 2, following with fascination what is happening on stage. I know that in this deeply personal work, Piotrowska left signs and puzzles to be deciphered, clues leading deeper into her biography and artistic exploration.
https://www.certvalue.com/iso-certification-in-trinidad-and-tobago/ Certvalue is the top ISO Consultants in Trinidad and Tobago for providing ISO Certification in Trinidad and Tobago, Chaguanas, Mon Repos, Arima and other major Cities in Trinidad and Tobago with services of implementation.