Zmęczona drag queen wysiaduje
Grzegorz Bral bierze się za dramat Tadeusza Różewicza. I na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu ginie pod stosami makulatury.
Tekst Stara kobieta wysiaduje inscenizuje twórca wrocławskiego Teatru Pieśń Kozła, wywodzący się ze scenicznej alternatywy reżyser formalnie przejrzystych interpretacji klasycznych tekstów, budowanych precyzyjnie z wykorzystaniem podstawowych teatralnych narzędzi. Tym razem Grzegorz Bral dostał do dyspozycji największy z dolnośląskich teatrów z całą jego bogatą maszynerią. I w zderzeniu z nią poległ, gubiąc to, co przez lata było podstawą tworzonego przez niego teatru – krystaliczną czystość przekazu.
Widmo trzeciej wojny światowej, obezwładniająca wizja ekologicznej katastrofy, świat, w którym przygniatają nas tony śmieci, a zasoby wodne dramatycznie się kurczą – to te spośród rezonujących współcześnie wątków, które we wcześniejszych realizacjach Starej kobiety najczęściej wysuwały się na pierwszy plan. Tym razem było inaczej – siódmego listopada, kiedy oglądałam spektakl Brala na Scenie im. Jerzego Grzegorzewskiego, byliśmy tuż po fali protestów, która przetoczyła się przez całą Polskę po tragicznej śmierci Izabeli z Pszczyny – nic dziwnego, że to słowa o przymusie, obowiązku rodzenia („kobieta winna mieć dziecko”) i monolog o kobiecym brzuchu, który powinien podlegać ochronie międzynarodowej, w przedstawieniu częściowo przerobiony na song w wykonaniu czterech aktorek, najsilniej rezonował z pozasceniczną rzeczywistością. To okno ze scenicznej kawiarni na świat tu i teraz uchylił jednak tylko na moment i chyba trochę przypadkowo pozateatralny kontekst – ambicje reżysera sięgają bowiem daleko poza wymiar scenicznego komentarza do bieżącej rzeczywistości. A rzeczywistość spektaklu, ze swoimi scenografią, kostiumem i warstwą muzyczną autorstwa Macieja Rychłego i Daniela Grupy odsyłającymi nas do świata retro, wręcz zachęca, żeby ten niewielki wyłom wziąć w nawias.
Trzeba przyznać, że tekst Różewicza jest ogromnym wyzwaniem – wielowątkowy, niejednoznaczny, odsyłający czytelnika na przemian w stronę rezonujących zaskakująco współcześnie kontekstów i wydarzeń osadzonych w nieco odleglejszej historii; tego, co egzystencjalne, uniwersalne, i tego, co doraźne. Tytułowa bohaterka (Bogdan Koca) ze swoją rozpaczliwą samotnością i żarłocznością, niemożliwym do zaspokojenia głodem życia w każdym jego wymiarze w pierwszej części niemal całkowicie anektuje dla siebie scenę, żeby w części drugiej ustąpić pola korowodowi postaci, bywalców kawiarni, z parą kelnerów (dobry duet Marcina Piejasia i Igora Kowalika) na czele; u Brala Stara zwyczajnie wtedy drzemie, z głową opartą na stoliku.
Kiedy w 1969 roku Jerzy Jarocki reżyserował prapremierowo ten tekst, stara kobieta (albo kobiety, bo w tej roli można było zobaczyć trzy aktorki, w tym Maję Komorowską, wedle relacji twórców i krytyków huśtającą się widowiskowo na żyrandolu) wysiadywała wśród stosów śmieci, które wylewały się na scenę wrocławskiego Teatru Współczesnego. Pół wieku później, po dwudziestu kilku przygodach z tym dramatem, w których brali udział między innymi: Kazimierz Braun, Helmut Kajzar, Stanisław Różewicz, Marcin Liber, a całkiem niedawno Andrzej Barański w realizacji Teatru Telewizji z Ewą Dałkowską w roli tytułowej, Stara kobieta wraca do Wrocławia. Tym razem rozsiada się przy kawiarnianym stoliku zaaranżowanym na Scenie im. Jerzego Grzegorzewskiego, choć bardziej na miejscu byłaby ta Na Świebodzkim, skoro reżyser na dworcu właśnie odnalazł swój klucz do tej inscenizacji. Rozsiada się w ciężkim i bogatym kostiumie zaprojektowanym przez Elżbietę Terlikowską i w osobie Bogdana Kocy, któremu w tej roli najbliżej byłoby do jednej z mocno posuniętych już w latach drag queen z pamiętnego spektaklu Gardenia Alaina Platela i Franka van Laecke (prezentowanego kilka lat temu na festiwalu Dialog). Byłoby, gdyby reżyser go do tego stolika nie przyspawał – na moment, w którym sceniczna postać oderwie się od blatu, przyjdzie widzom czekać prawie dwie godziny. Tak samo długo poczekamy na chwilę, w której Stara zrzuci maskę, wyjdzie z roli, porzuci kostium, a wraz z nim efektowną, choć na dłuższy dystans nieco uwierającą manierę, w której widz z wystarczająco długim teatralnym stażem odnajdzie nie tylko granie wyrazistą konwencją stylu drag queen, ale i wyczuwalne echo obecności wielkiej teatralnej legendy – Igora Przegrodzkiego. Niestety, nastąpi to dopiero w finale, wraz z pytaniem: „Więc to już wszystko?”, wyjętym z późniejszego o dwadzieścia jeden lat od dramatu wiersza Różewicza Czas na mnie. Oto na krótki moment scena spektaklu staje się sceną życia, zejście w kulisy niesie ze sobą zapowiedź innego, bardziej ostatecznego końca, a przez to, co wykreowane aż do granic przerysowania, przebija egzystencjalny dramat.
Niemalże unieruchomiona, z krótkimi przerwami na przechadzki po scenie i ciskanie po niej zmiętym w kulkę papierem, jest też Katarzyna Janekowicz w roli… Tadeusza Różewicza, dzięki której na scenę trafiają nie tylko dialogi i monologi, ale również didaskalia i która powołuje do życia cały sceniczny świat. To z kolei, w połączeniu z informacją, że Bral podjął się inscenizacji Starej kobiety w całej jej rozciągłości, bez skrótów, przywołuje inną słynną inscenizację – Dziadów w reżyserii Michała Zadary, gdzie również didaskalia doczekały się scenicznej obecności.
Te dwa zabiegi nie niosą jednak ze sobą znaczących konsekwencji, nie odsłaniają nowych sensów, a szkoda, bo wydawałoby się, że w sytuacji, w której kryteria podziału płci przestają być czytelne i jednoznaczne, a tożsamość scenicznej postaci sytuuje się na granicy pomiędzy nimi, dostarczy ich całą masę. Niestety, tak się nie dzieje. Koca, który po powrocie z Australii, gdzie poza teatralną zrobił także znaczącą filmową karierę, po nieudanej dyrekcji w jeleniogórskim teatrze, został na nowo odkryty właśnie przez Brala i dzięki rolom w spektaklach Pieśni Kozła zaczął odbudowywać zawodową pozycję – w Starej kobiecie magnetyzuje publiczność w pierwszych kilku scenach. Potem jednak jego kreacja traci impet, odsłania ograniczony repertuar narzędzi, na których aktor ją opiera –zbyt rzadko przez tę efektowną na pierwszy rzut oka maskę przeziera rozpacz, samotność, zbyt często – poza i maniera, której aktor kurczowo się trzyma. Z kolei zabieg z didaskaliami szybko okazuje się nużący, co udałoby się przełamać, gdyby w inscenizacji pojawiło się więcej rozwiązań idących jaskrawie wbrew tym przypisom, gdyby sceniczny świat buntował się przeciwko autorowi-demiurgowi (autorce-demiurżce?). To się, owszem, zdarza, jednak incydentalnie i nie spotyka się z wyraźną reakcją. Pozostaje nam więc akompaniament uderzeń w klawisze i wysłuchiwanie kolejnych opisów. A pytanie, dlaczego Różewicz w tej adaptacji okazał się być kobietą, pozostaje otwarte.
Cała opowieść wydaje się być osadzona w jakiejś bliżej nieokreślonej przeszłości – być może w 1968 roku, kiedy Różewicz postawił ostatnią kropkę w tekście Starej kobiety, możliwe jednak, że jeszcze wcześniej, w tużpowojennej rzeczywistości. Wskazują na to aranżacja przestrzeni na dworcową kawiarnię bardzo w stylu retro, ale też rodzaj rekwizytów, wśród których istotną rolę grają stare gazety i książki – te pierwsze o ogromnych szpaltach pożółkłego papieru, te drugie, jak Kodeks karny trzymany jak tarcza przez jednego z bohaterów, oprawne w płótno z kunsztownie tłoczonymi literami. To papier jest też tym podstawowym śmieciowym surowcem wdmuchiwanym i wwożonym co i rusz na scenę w części drugiej. To w papier są pakowane mąka i cukier. To jego skrawki zaścielają stół w scenie będącej parafrazą ostatniej wieczerzy – i to one jak hostie trafiają do ust uczestników tej uczty. To z gazet, jak przed laty, bohaterowie czerpią wiedzę o świecie – o twórcy koktajlu hormonowego, Rumunie (albo Włochu) Pitulescu, o zagęszczającej się sytuacji, o braku wody, ekologicznej katastrofie i widmie trzeciej wojny światowej. To z książek, zużytych, sczytanych do cna, nikomu już niepotrzebnych, zwieszają się z sufitu dziwaczne konstrukcje niby kandelabry w scenie finałowej. U Brala książka, gazeta z całą zapisaną na jej kartach wiedzą trafia na śmietnik, stając się nic niewartym świstkiem papieru. Nie rozwiązuje problemów, nie jest w stanie ukoić bólu, ulżyć w samotności, przełamać egoizmu, nasycić. Kolejne strony zapisywane kompulsywnie przez Różewicza tylko powiększają obszar wysypiska. Czy to próbuje nam powiedzieć reżyser – jak bardzo, boleśnie zawodne bywają słowa? Jak wobec natłoku informacji człowiek jest bezradny, nie potrafiąc wyłowić tego, co w nich istotne? W jakim stopniu wreszcie ów chaos buduje barierę, nie pozwalając dostrzegać całkowicie realnych zagrożeń?
Kłopot w tym, że nie do końca wiadomo – Bral nie znajduje tu czytelnego inscenizacyjnego klucza, za to mnoży kolejne tropy i pomysły, które często prowadzą donikąd, nie otwierają żadnych nowych drzwi. Bierze do ręki kolejne zabawki i porzuca je. Oto Stara jest mężczyzną w przebraniu kobiety, oto Różewicz w osobie młodej aktorki klepie w klawiaturę, oto Pan (Jakub Giel) po fryzjerskich zabiegach Cyryla (Igor Kowalik) zamienia się w Hitlera z koloratką na szyi – to wszystko w połączeniu z obrazem świata sprzed dekad, gazetami, na których druk wypłowiał, kawiarnianymi stolikami, walizkami i prochowcami sprawia, że te intrygujące rozwiązania nie niosą ze sobą ładunku treści i nawzajem się znoszą, wytracając początkowy potencjał. To, co pozostaje, to stosy papieru, z których resztki druku dawno wypłowiały – dlatego tak trudno odczytać z nich sens.
10-11-2021
Teatr Polski we Wrocławiu
Tadeusz Różewicz
Stara kobieta wysiaduje
reżyseria: Grzegorz Bral
scenografia i kostiumy: Elżbieta Terlikowska
muzyka: Maciej Rychły i Daniel Grupa
światła: Bogdan Koca, Dariusz Bartołd
obsada: Bogdan Koca (gościnnie), Beata Śliwińska, Zofia Jastrzębska (gościnnie), Anna Haba, Katarzyna Janekowicz, Marcin Piejaś, Igor Kowalik, Marcin Rogoziński, Jakub Giel, Krzysztof Kuliński, Krzysztof Franieczek, Bartosz Buława
muzycy: muzycy: Dominik Gawroński, Grzegorz Pastuszka, Jan Chojnacki, Daniel Grupa
premiera: 9.10.2021
galeria zdjęć Stara kobieta wysiaduje, reż. Grzegorz Bral, Teatr Polski we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ