AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Centrum kultury niezależnej

Rozmowa z Adamem Sajnukiem, dyrektorem Teatru WARSawy.
 

Rozmowa z Adamem Sajnukiem, dyrektorem Teatru WARSawy

Jakub Kasprzak: Jutro macie premierę, prawda?

Adam Sajnuk: Tak, jutro premiera Hollywoodu w reżyserii Michała Siegoczyńskiego. To jest spektakl przygotowywany od dłuższego czasu, próby zaczęły się w listopadzie, a  mamy połowę lutego. Był otwarty pokaz pracy organizowany pod koniec grudnia po to, żeby wyczuć publikę. Takie pokazy na półmetku to u nas coraz popularniejsza praktyka. A teraz już premiera.

Wyglądasz na spokojnego, a wiem, że na głowie masz nie tylko premierę, ale i ciągnące się problemy z lokalem, w którym znajduje się siedziba teatru. Doniesienia medialne przypominają dreszczowiec, w którym ciągle przybliża się termin waszej eksmisji z dawnej siedziby kina Wars.

Doniesienia medialne ciągle się zmieniają, bo ciągle dostajemy nowe informacje. Co innego wiedzieliśmy wiosną zeszłego roku, co innego wiemy teraz.

Wasz problem polega na tym, że miasto nie może dogadać się z właścicielem budynku, który wynajmujecie...

Foyer teatru należy do miasta, ale sala teatralna jest już własnością prywatnego dewelopera. Miasto chciało pozyskać tę działkę, miało dojść do wymiany na inną, znajdującą się w pobliżu Placu Bankowego, ale sprawa pozostaje niezałatwiona na poziomie rady miasta, która nie pochyliła się nad losem tego budynku i od maja spycha dyskusję o tym miejscu z harmonogramu obrad. Mocno podkreślam, że decyzja jest w rękach nie pani prezydent, nie Biura Kultury, a tylko rady miasta, która jest jedynym organem mogącym przegłosować zamianę z prywatnym deweloperem jednej działki na inną. Takie jest po prostu prawo. Pani prezydent od początku była przychylna tej zamianie i wynegocjowała jej warunki. Zostało przegłosowanie tego procesu w radzie miasta. I to się nie udało. Zabrakło jakichś pojedynczych głosów. Mam nieoficjalne informacje, ale mówię o nich wprost – w grę wchodzą prywatne interesy kilku radnych.

Nie jest tak, że po aferze reprywatyzacyjnej wszystko, co dotyczy gruntów w Warszawie stało się śliskim tematem?

Umowa była korzystna dla miasta – taki komunikat słyszeliśmy od pani prezydent i dawnego wiceprezydenta Jóźwiaka. Chcę powiedzieć jedno: to jest transparentna transakcja, w której nikt nie chce odebrać budynku kina Wars Warszawie, ale właśnie zwrócić go miastu. Jeżeli mówimy w kontekście afery reprywatyzacyjnej o jakiejś ogromnej liczbie miejsc, które należały do Warszawy i zostały utracone, to tutaj sytuacja jest odwrotna. Ale póki co, nie dostaliśmy żadnego oficjalnego stanowiska od rady miasta. W tamtym głosowaniu zabrakło dosłownie trzech lub czterech głosów. Miałem nawet nazwiska osób, które się wyłamały. Jednocześnie, kilka miesięcy wcześniej odbyło się głosowanie nad tym, czy siedziba dawnego kina Wars ma być miejscem kultury. Proszę sobie wyobrazić, że jeden radny się wstrzymał, a wszyscy pozostali, ze wszystkich formacji, głosowali „za”. Czyli prawie jednogłośnie mówi się, że w tym miejscu ma być instytucja kultury, ale jednocześnie nie chce się sfinalizować zamiany działek z deweloperem. Pojawiła się informacja, że radni woleliby tę działkę odkupić, ale właściciel nie chce się na to zgodzić, bo nie na to się umawiał z miastem podczas tych kilku lat negocjacji.

A jaka jest w tym sporze rola Teatru?

My nie jesteśmy stroną. Ja ten budynek tylko wynajmuję, częściowo od miasta i częściowo od dewelopera. Jeżeli strony się nie dogadają, to ostatecznie stanie tutaj kolejna restauracja albo sklep. Staramy się informować opinię publiczną za pomocą różnego rodzaju działań. 22 grudnia urządziliśmy koncert, w którym non-profit wystąpiło kilkudziesięciu artystów wspierających teatr, w tym kilka głośnych nazwisk. Był z nami pan dyrektor Thun-Janowski, był właściciel budynku, radni oczywiście byli zaproszeni, ale nie przyszli. No i był tłum ludzi, którzy chcieli się dobrze bawić i zamanifestować swoje wsparcie dla nas. Szkoda, że tak się to układa, bo chodzi o los historycznego budynku, który stał nieużywany przez blisko dwanaście lat. Cztery lata temu weszliśmy do niego, wyremontowaliśmy jego wnętrza i przyzwyczailiśmy ludzi do przychodzenia tutaj. Powstała nowa wyspa sztuki w centrum Starego Miasta, które jest kulturalną pustynią. To chyba jedyna taka starówka w Europie. Nie ma tutaj nic, tylko bufet dla zamożnych turystów. Jest jedna placówka edukacyjna, Stołeczne Centrum Edukacji Kulturalnej. Latem pojawia się na chwilę jazz na starówce i tyle. Stara Prochownia, którą przez lata zarządzałem, jest teraz muzeum pustych sal. Stoi i nic się w niej nie dzieje. Dlatego myślę, że o to miejsce, o Teatr WARSawy, trzeba powalczyć. Zwłaszcza, że wiele takich miejsc już padło. Mówię między innymi o Kinie Femina. Wars jest na liście zabytków i póki co nie można mu nic zrobić, ale wypisanie go z takiej listy, jak pokazuje praktyka ostatnich lat, może nastąpić błyskawicznie. Kino Skarpa również było na tej liście i ostatecznie niczego to nie dało.

Co daje miejsce na liście zabytków?

Chwilowo nie można nas wyburzyć, trudniej jest też przerobić na supermarket, restaurację czy oddział banku. Ale to nie jest żadna gwarancja. Właściciel budynku jest nam przychylny. Od czterech lat trzyma nas tutaj na preferencyjnych warunkach, traktując nas inaczej niż traktowałby partnera biznesowego, zachowując się jak mecenas i wspierając nas tak, jak należy wspierać kulturę. I cały czas liczy na zamianę na inną działkę, ale powoli kończy mu się cierpliwość. Kiedyś musi zacząć zarabiać na swojej inwestycji. Na razie mamy siedzibę zapewnioną do końca przyszłego sezonu. My z kolei deklarujemy wsparcie w walce z radnymi i kontakcie z mediami. Stale piszemy pisma do Przewodniczącej Rady Miasta, pani Grupińskiej, do Przewodniczącego Klubu PO, pana Szostakowskiego, do pani radnej Zakrzewskiej, z prośbą o to, by się tą sprawą wreszcie zajęto.

Widać, że zależy wam na współpracy z władzami.

Chcemy udowodnić, że miasto może współpracować z niezależnym teatrem, który działa jako organizacja pozarządowa, ma swoją siedzibę i wspiera inne grupy. U nas gra Montownia, osobna fundacja prowadzi działalność dla dzieci. Zapraszamy tu bezdomne organizacje, które mają pomysły. Zawsze to deklarowałem. Tak sobie wyobrażam to miejsce. Nie ma drugiej takiej przestrzeni w Warszawie. Oczywiście główną częścią działalności teatru pozostają nasze produkcje, ale jednak chciałbym, żeby ten budynek stał się warszawskim Centrum Kultury Niezależnej. Właściwie już jest takim miejscem, do którego można przyjść na spektakl, na czytania performatywne, na koncert, na projekcję filmu. Nie ma w Warszawie teatru impresaryjnego funkcjonującego na podobnej zasadzie. Był Teatr Mały, ale przepadł. Są Warszawskie Spotkania Teatralne, ale to jest festiwal, a nie całoroczna inicjatywa. Dlatego chciałbym, żeby do WARSawy przyjeżdżały teatry spoza stolicy, żeby Warszawiacy mogli obejrzeć tutaj spektakle z Wałbrzycha, Opola czy Koszalina.

Działacie jako stowarzyszenie, ale, w kontraście do wielu innych niezależnych grup teatralnych, rozrośliście się do rozmiarów sporej instytucji, mylę się?

Rzeczywiście, jak na organizację pozarządową jesteśmy całkiem pokaźni. Mamy coś koło dziesięciu etatowych pracowników tworzących całą administrację teatru, do tego drugie tyle osób stale z nami współpracujących, to znaczy: akustyków, montażystów, oświetleniowców. Zespół aktorski i artystyczny, czyli pracujący u nas reżyserzy, scenografowie, kompozytorzy, to już kilkudziesięciu ludzi. Obecnie mamy dwanaście eksploatowanych tytułów, nowe premiery dajemy średnio co dwa miesiące, w sezonie gramy około sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt spektakli w sali mieszczącej, w zależności od ustawienia, od stu pięćdziesięciu do trzystu pięćdziesięciu widzów. Jesteśmy domem dla wielu artystów, którzy mają tu możliwość nie tylko realizacji, ale i zarobienia na życie.

Pracują u was i wolontariusze, prawda?

Tak, cudowna sprawa, młoda energia...

Licealiści?

Głównie, a także studenci. To jest ogromne wsparcie dla teatru. Rekrutują się spośród widzów, przychodzą także z ogłoszeń. W zamian za ich pracę wpuszczamy ich za darmo na wszystkie nasze spektakle, dajemy im zaświadczenia... Chcemy, żeby oni też mieli z tego jakąś korzyść. Ale nie ma co ukrywać, że ci ludzie nam bardzo, bardzo pomagają. Bez nich musielibyśmy zatrudnić kolejne cztery lub pięć osób, a teatru po prostu na to w tej chwili nie stać.

Zespół aktorski nie jest etatowy?

Nie. Jestem przeciwny idei etatowego zespołu w teatrze. Uważam, że marnuje się w ten sposób dużo pieniędzy, przeważnie publicznych. Etaty w publicznych teatrach nie są potrzebne w takich ilościach. Można efektywnie organizować pracę teatru w oparciu o wolnych strzelców i jest to w praktyce tańsze. To jest dobry system, potwierdza to wielu aktorów funkcjonujących w ten sposób na rynku. Czas zespołów z prawdziwego zdarzenia minął, teraz środowisko działa w oparciu o przenikanie się kultury instytucjonalnej i niezależnej, wysokiej sztuki i deklaratywnej komercji, rynku filmów, reklam i seriali. Wydaje mi się, że ten miszmasz jest pewnym znakiem naszych czasów i ta próba utrzymywania zespołów jest anachronizmem. Oczywiście musi być Teatr Narodowy, pewnie musi być Teatr Polski, ale czy każdy teatr miejski musi działać w oparciu o formułę zespołu? Woda w wielu teatrach stoi... ale to jest dygresja. Tutaj moją polityką jest zapraszanie ludzi do projektów, tworzenie zespołu otwartego, otwierania go w nieskończoność. Niektórzy pracują u nas wielokrotnie, niektórzy pojawiają się raz i znikają. Wciąż szukamy nowej krwi, zapraszamy artystów spoza Warszawy. Widzę, jak wielki jest głód ludzi do pracy w tym miejscu. Powodów jest kilka. Nie wypada się chwalić, ale o jednym z nich mogę powiedzieć bez kokieterii. Tu jest pełna wolność artystyczna. Kiedy zapraszam reżysera, to on wybiera tekst i on wybiera zespół. A ja nie przychodzę na próby i nie ingeruję w jego robotę. Pełna wolność. Jedynym kryterium jest późniejsza frekwencja. Intuicja podpowiada, że tak powinno być wszędzie. Wiem, że gdzieś musi być miejsce na teatr eksperymentalny, ale w teatrze niezależnym eksperymentem może być maksymalnie co trzeci projekt. Mówiąc „eksperyment”, mam na myśli projekt w ogóle nienastawiony na publiczność. Gdybyśmy robili tak co drugi raz albo za każdym razem, to bardzo szybko musielibyśmy spakować manatki. Takie są realia. Z drugiej strony to nie oznacza, że produkcja rzeczy bardziej komercyjnej ma od razu być robieniem chały. Mam wrażenie, że można robić ambitne, zabawne komedie, a co jakiś czas wyreżyserować coś takiego, jak na przykład moją Ofiarę. Ten spektakl miał świetną krytykę i wywalczył sobie pewną grupę widzów, ale nie było to przedstawienie nastawione na komercyjny sukces i przyciąganie tłumów. Takie są losy teatru niezależnego i tak to u nas wyglądało od początku. Jesteśmy teatrem środka – lubię to określenie.

Wpływy z biletów to większa część budżetu?

To duża część budżetu teatru. Raz na jakiś czas zdarzają się nam komercyjne wynajmy sali, no i jest dotacja.

Dotacja, czyli konkursy grantowe?

Tak, bierzemy udział w konkursach, z których pozyskujemy fundusze na realizację premier, na eksploatację spektakli. Są takie spektakle, jak Kompleks Portnoya, które nie potrzebują wsparcia, bo zawsze mają 100% frekwencji i same na siebie zarabiają, i jeszcze zostawiają pieniądze w kasie teatru. Ale są także przedstawienia bardziej rozbudowane i wymagające więcej od widzów. Nie przychodzą na nie tłumy i jeśli mają być grane, trzeba je wspierać. Póki co nie ma niestety możliwości, żeby organizacja pozarządowa otrzymała pieniądze na utrzymanie budynku, a na to idą ogromne sumy w skali roku. Nie chcę podawać kwoty, ale jest ona znaczna. Czynsz, prąd, ogrzewanie, konserwacja, etaty... Jakoś się to udawało przez te cztery lata dopinać, mogę nawet powiedzieć, że z roku na rok jest coraz łatwiej, bo mamy coraz więcej widowni na spektaklach. Marzę oczywiście o tym, żeby ten budynek dostał swój niezależny budżet wystarczający na jego utrzymanie. To by oznaczało więcej premier i kilka remontów, które są niezbędne. Wszystko, co jest w tym budynku, jest własnością Stowarzyszenia Teatru Konsekwentnego: oświetlenie, nagłośnienie, scena, widownia, nawet muszle w toaletach... Gdybyśmy wzięli co nasze i stąd wyszli, zostawilibyśmy za sobą pustostan. Przez te cztery lata oszczędzaliśmy, gdzie się dało. Zaraz robimy remont garderób. Na to też musieliśmy odłożyć. Tak się rozwijamy.

Stowarzyszenie ma już dziewiętnaście lat. Dzisiaj rezydujecie w profesjonalnym teatrze. A co było na początku?

A kto to pamięta? I kto by chciał o tym czytać?

Jestem ciekaw. Dziewiętnaście lat temu chodziłem do teatru za rękę z mamą.

Zazdroszczę. Ja jestem niestety trochę starszy.

Po raz pierwszy usłyszałem o was chyba wtedy, kiedy graliście Zaklęte rewiry w Teatrze Studio. Który to mógł być rok, 2011?

Tak, to już nasza późna historia. Szczerze mówiąc, nie przepadam za wspominkami. Losy teatru niezależnego są dynamiczne i pełne zwrotów akcji. Sama historia siedzib jest już dosyć skomplikowana. Najpierw było Mazowieckie Centrum Kultury, potem Teatr Staromiejski, potem przez chwilę Teatr Nowy Adama Hanuszkiewicza, potem Teatr Stara Prochownia, Teatr Koneser na Pradze, a teraz jest dawne Kino Wars.

Wiele z tych miejsc już nie istnieje lub nie funkcjonuje. Zostawiacie za sobą ruiny.

Właśnie. To jest droga, którą przebyliśmy i ja już mam dosyć zmian. Gdybym miał kolejny raz zaczynać od początku, powiedziałbym „nie, dziękuję bardzo”. Każda przeprowadzka to konieczność odzyskiwania publiczności, przyzwyczajanie jej do nowego miejsca, remonty... Za każdym razem wymagało to od nas ogromnego wysiłku. Gigantyczną pracę wykonaliśmy w Starej Prochowni, w której graliśmy nawet po dwadzieścia pięć spektakli w miesiącu dla pełnych sal. Prochownia była normalnym, rozpoznawalnym na mapie Warszawy teatrem. I za sprawą paru urzędników miejskich, nie chce mi się z litości wymieniać ich po nazwiskach, to miejsce stoi teraz puste. Za każdym razem, jak tamtędy przechodzę, ściska mnie w gardle.

Ale teatr to także ludzie.

Przez te wszystkie lata pojawiło się ich bardzo wielu. Ważnymi osobami byli Łukasz Kos i Marek Kalita... Nie sposób wymienić wszystkich.

W zespole są jakieś osoby, które towarzyszą ci od początku?

Nie, tylko ja się ostałem. Postrzegam to jako wartość. Jedni ludzie odchodzą, drudzy przychodzą, dzięki temu zespół żyje, każdy wnosi coś od siebie. W obsadzie Hollywoodu jest trójka aktorów, z których nikt wcześniej z nami nie współpracował, ale dla Michała Siegoczyńskiego jest to druga po Taśmie rzecz, którą reżyseruje u nas. Jesteśmy kotłem zdarzeń, tak było od początku i to jest ok. Przez moment, przez pierwsze trzy, cztery lata była stała grupa założycieli: ja, Agnieszka Czekierda, Marcin Kołaczkowski. Potem zaczęli przychodzić nowi. Zawsze powtarzam jedną rzecz: przy prowadzeniu niezależnego teatru, gdy często sprawdza się ta definicja, że teatr niezależny, to teatr, na którym nikomu nie zależy, trzeba ciągle na nowo podejmować decyzję o jego istnieniu – nie raz, dawno w 1998 roku, ale ciągle, z roku na rok. Trzeba pytać samego siebie, czy nadal mam siły, czy mam chęci, czy mam możliwości? To naprawdę jest życie na krawędzi, przez cały czas. Nie wiadomo, czy będą pieniądze, czy będzie siedziba. Dlatego staram się cały czas patrzeć do przodu, nie wracać myślami do przeszłości. Na podsumowanie jeszcze przyjdzie czas.

10-03-2017

Adam Sajnuk – założyciel, aktor i reżyser Teatru Konsekwentnego, obecnie dyrektor artystyczny Teatru WARSawy.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: