AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Gustaw sporo kosztuje

Fot. Natalia Kabanow  

Jolanta Kowalska: Miał pan wcześniej jakieś doświadczenia aktorskie z Dziadami

Bartosz Porczyk: Nie, tylko szkolne. Nie były to najlepsze doświadczenia, bo ileż czasu poświęca się na lekcjach na Dziady? Omawiało się jakieś wycinki, monologi, bez głębszych analiz. Niewiele z tego można było zrozumieć. Zresztą, co nastolatek ma szansę pojąć z takiej kobyły? Chodzi jakiś koleś, mówi o jakiejś miłości, wali głową w ścianę – nie za bardzo to do mnie trafiało. Jeśli więc wspominam tę szkolną lekturę Dziadów, to przychodzi mi na myśl głównie ta lekcyjna nuda.

Gdy przed rokiem zadzwonił do mnie Michał Zadara i poprosił, żebym ten tekst przeczytał, bo ma dla mnie zadanie, to czytałem go chyba przez trzy dni. Przy tej lekturze oblewał mnie zimny pot, wydawało mi się, że to jest nie do nauczenia! Nie do zagrania!

W jaki sposób udało się panu w końcu ogarnąć pamięciowo tę rolę?

Gdy już nie wystarczało miejsca w głowie, brałem kartki i zapisywałem ten tekst. Ponieważ jednak wkrótce zaczynało mi brakować również kartek , więc zacząłem je zapisywać w jedną stronę, potem w drugą, a potem po skosie. W ten sposób powstała swoista siatka tekstu. Gdy pamięć była przeciążona, to przynajmniej ręka pracowała, wbijając mi do głowy kolejne wersy.

Czy już na pierwszej próbie ustalił pan z reżyserem, kim jest ta postać?

To nie było takie proste. Przez pierwszy miesiąc prób trwało tylko czytanie. Czytanie, czytanie i jeszcze raz czytanie. Za każdym razem kiedy nie wiedzieliśmy, o czym mówią nasi bohaterowie, wracaliśmy do stolika i znów czytaliśmy. W pewnym momencie mieliśmy nawet tego dosyć, bo chciało się już wejść na scenę i coś zagrać. Ale jak zagrać coś, czego się jeszcze do końca nie rozumie? Każdy monolog był rozkładany na czynniki pierwsze, analizowaliśmy każde zdanie. W przypadku Gustawa ten tekst nie jest taki prosty, bo on zaczyna jakiś temat, potem przez trzy strony mówi o zupełnie innych sprawach, żeby na końcu wypowiedzi spuentować pierwsze zdanie. To właśnie było największym wyzwaniem, żeby jakoś sobie uporządkować tę treść i opanować ją pamięciowo.

A wiersz – był wyzwaniem?

Oczywiście, na nim się wszystko opiera.

Co było ważniejsze: akcenty logiczne czy struktury formalne wiersza?

Respektowaliśmy średniówki i pauzy, ale przecież każdy z nas przekłada ten tekst również na siebie. Bywało więc, że by wydobyć sens, robiło się jednak pauzę w innym miejscu, niż to, które dyktował rytm wiersza. Ale to on był podstawą pracy, od niego wychodziliśmy.

A w którym momencie narodziła się postać? Kiedy zrozumiał pan, kim jest Gustaw?

Nie zrozumiałem jeszcze. Myślę, że to jest work in progress, w każdym spektaklu odkrywam coś nowego. W dniu premiery ktoś mnie zapytał: „No i jak się ma Gustaw? Jest już rola?” Odpowiedziałem: „Nie wiem. Nie wiem, czy Gustaw już istnieje". Na scenie kłóci się Bartek z Bartkiem, Bartek z Gustawem i na odwrót. Który będzie silniejszy? Który wytrzyma do końca? Są momenty, w których muszę brać dodatkowy oddech, bo brakuje mi tchu, jakbym się topił – zwłaszcza w scenach wizyjnych. Nie mam więc jeszcze poczucia zrobionej roli. Choć oczywiście w ogólnym zarysie da się coś o nim powiedzieć: z pewnością jest neurotykiem, trochę szaleńcem. Mimo, że umarły, wydaje się najbardziej żywą postacią. Być może dlatego, że kocha. Ta miłość pcha go z powrotem w kierunku życia.

Ten kilkugodzinny maraton Gustawa na scenie wydaje się jednym wielkim seansem szaleństwa. Stara się pan ten miłosny obłęd jakoś zracjonalizować?

W tym szaleństwie jest metoda. I wskazówki, jak żyć. Podzieliliśmy IV część na bloki. Sam Gustaw je zresztą nazywa: godzina miłości, godzina rozpaczy i godzina przestrogi. Chodziło o to, by każda z nich była inna. Godzina miłości jest najbardziej żarliwa, momentami musicalowa. Okazało się przy okazji, że Mickiewicz wpisał w ten tekst dużo muzyki. To przecież nie jest tak, że Porczyk chciał sobie zaśpiewać, bo akurat to umie robić. W didaskaliach jest powiedziane wyraźnie: „Gustaw śpiewa”. Sam byłem zaskoczony, gdy to przeczytałem, bo w Lawie Konwickiego czy Dziadach Swinarskiego, których zapis oglądałem, tej muzyki nie było. Tymczasem ten śpiew jest głosem miłości, Gustaw właśnie w ten sposób daje wyraz swemu uczuciu.

To, co pewnie wszystkich mocno zaskoczyło w pana interpretacji Gustawa, to jego autoironia, by nie powiedzieć – autoparodia?

Ona też jest wpisana w tekst. To przecież nie jest tak, że Gustaw przeżywa to wszystko przed nami po raz pierwszy. Z wiersza Upiór, który następuje po II części, wynika, że on co roku wychodzi z mogiły i idzie do ludzi z przestrogą. Gdy Gustaw przychodzi do Księdza i mówi, że jest trupem, ten mu nie wierzy. Wtedy Gustaw odgrywa przed nim cały rytuał Trzech Godzin. To jest przecież rodzaj teatru. Dlatego nie przeżywa tego tak, jak by robił to po raz pierwszy, lecz mylą mu się daty, poranki, dni i osoby.

Jednak to, że odgrywa ten teatr, nie umniejsza cierpienia?

Oczywiście, przecież za każdym razem, gdy to odgrywa, otwiera się w nim rana, z serca płynie krew.

Czy szukał pan jakiejś ciągłości pomiędzy wcieleniami swojego bohatera w kolejnych częściach Dziadów?

Tę ciągłość precyzyjnie określił sam Mickiewicz w tekście. Jest w nim logika, której na pierwszy rzut oka być może nie dostrzegamy. Przecież Gustaw w IV części mówi: „Napadł, odarł mię całkiem skrzydlaty złoczyńca (…) odebrał wszystkie skarby świata”. A pierwsza część kończy się właśnie wtedy, gdy Gustaw jest w lesie i spotyka Czarnego Myśliwego. W tym miejscu rękopis się urywa – nie wiemy, co się miało stać dalej. Może właśnie to, o czym mówi Księdzu. Te części są więc w jakiś sposób ze sobą powiązane.

A pojedynek między rozumem i wiarą, jaki toczy się w rozmowie Gustawa z Księdzem, był ważnym tematem?

Tak, bo Gustaw przez cały czas usiłuje mu powiedzieć, że jest duchem, cieniem z zaświatów, co tamten zbywa lekceważeniem.

Czy Gustaw nosi w sobie jakieś ślady pana wcześniejszych ról? To w końcu współczesny chłopak.

Na początku pracy robiłem błąd, usiłując szukać jakiejś romantycznej formy dla tej roli. To byłoby jednak nie do zniesienia. Nie można dzisiaj grać tego tekstu w romantycznej manierze. To, co do nas przemawia, to ironia i bunt, dlatego widzieliśmy w Gustawie wcielenie młodzieńczego zrywu, jakiejś niezgody na świat.

W mojej roli są ślady wspaniałych inspiracji, jakie otrzymałem od Michała Zadary, ale jest też to, czego zdążyłem się nauczyć od innych reżyserów, z którymi współpracowałem: od Janka Klaty, Łukasza Twarkowskiego, Natalii Korczakowskiej. To wszystko z pewnością jakoś wpłynęło na to, że nie spanikowałem i nie uciekłem przed tą rolą, choć byłem tego bliski.

W wymiarze osobistym – to kosztowna rola?

Na pewno wymaga mnóstwo energii i koncentracji. To nie jest tak, że w dniu, w którym to gram, mogę sobie na wszystko pozwolić. Nie mogę eksploatować się fizycznie, muszę oszczędzać głos, w przeciwnym razie wieczorem nie dałbym sobie rady z Gustawem. Przed spektaklem muszę wypić dużo wody, bo potem trzeba się sporo nabiegać i napocić. Jest to więc rola, która sporo kosztuje. Mimo to bardzo ją lubię.

24-02-2014

Bartosz Porczyk - aktor teatralny i filmowy. Absolwent Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. W latach 2004-2006 związany był z wrocławskim Teatrem Muzycznym Capitol. Od 2006 roku pracuje w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Już
    Już 2014-02-24   21:29:15
    Cytuj

    Chciałoby się powiedzieć: eureka!