AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Nie ma się czego bać

fot. Grzegorz Golebiowski  

Magda Piekarska: Zdawała pani na lalki, czy na dramat?

Ewelina Ciszewska: Na oba kierunki, a że wcześniej byłam związana z teatrem ruchu, z pantomimą, myślenie o lalkach było naturalnym następstwem tego kroku, rodzajem twórczej ewolucji.

Pytanie jest podchwytliwe, bo wśród studentów i absolwentów wydziału lalkarskiego jest wielu takich, którzy traktowali i wciąż traktują te studia jako łatwiejszą do pokonania furtkę prowadzącą do teatru dramatycznego.

To nie mój przypadek. Na pierwszym etapie egzaminów na wydział aktorski odpadłam i nie powiem, poczułam się dotknięta, ale świadomość, że mam wciąż tę drugą, być może ciekawszą opcję, szybko pomogła mi się pozbierać. Lalki, kierunek, w którym już od dłuższego czasu lokowałam emocje, twórczą energię, ostatecznie zwyciężyły i studia rozpoczęłam bez kompleksów.

Jak trafiła pani do pantomimy?

Zawsze lubiłam występować, potrzebowałam różnych form zajęć, dających mi poczucie, że się rozwijam. W szkole biegałam na zajęcia plastyczne, teatralne, muzyczne, taneczne, byłam takim niespokojnym duchem. Po maturze jednak wybrałam historię sztuki i na drugim roku zobaczyłam ogłoszenie o warsztatach pantomimy. W ich programie była dopisana drobnym druczkiem informacja, że oferują też przygotowanie do szkoły teatralnej. Zaintrygowało mnie to, pomyślałam, że spróbuję. Drugi rok historii sztuki miał bardzo praktyczny wymiar, chodziliśmy po kościołach, muzeach, przesiadywaliśmy w archiwach budowlanych, co było oczywiście bardzo ciekawe, ale to był ten moment, kiedy zatęskniłam za sceną, teatrem, za samą sobą. Poszłam na warsztaty, znalazłam się w obsadzie spektaklu i tak zostałam przy pantomimie, w Teatrze Formy. To było dla mnie ważne odkrycie, że poprzez ciało mogę wyrażać siebie, że ciało może mi być pomocne, że mogę się za nie schować, ale też wejść z nim w dialog.

Historia sztuki poszła w odstawkę?

Nie. Skończyłam studia, powstała praca magisterska o rondzie na Krzykach, w której opisałam wszystkie stojące wokół niego kamienice. Zrobiłam sobie rok przerwy i dopiero jako 25-latka postanowiłam zdawać do szkoły. Miałam już pewną świadomość pracy z ciałem i sceniczne doświadczenia, ale wiedziałam, że potrzebuję więcej narzędzi. Takie pragmatyczne podejście wcale nie jest rzadkością. Do Akademii Sztuk Teatralnych przychodzą ludzie po różnych kursach, szkołach, już fajnie rozbudzeni, siebie świadomi, w poszukiwaniu jeszcze lepszego warsztatu. Choć oczywiście zdarza się i tak, że pojawiają się tam osoby na samym początku swojej drogi, wtedy przyjemność odkrywania jest po obu stronach jeszcze większa, bo stanowi wyzwanie dla pedagoga, żeby uruchomić w młodym człowieku istotę twórcy, artysty.

Jak pani wspomina szkołę?

Już na początku uruchomił się mój pragmatyzm, wiedziałam, że muszę wyciągnąć z niej jak najwięcej. Nie wiedziałam, w którą stronę lalki mnie rozwiną, ale czułam intuicyjnie, że to dobry grunt, sztuka wiecznie żywa. To był niezwykle kreatywny czas, byłam nastawiona na działanie, poznawanie rzemiosła. Nie miałam problemów z opanowaniem technik animacji, najważniejszy był punkt, do którego docierałam wyposażona w te narzędzia, kiedy musiałam sobie odpowiedzieć na pytanie, co chcę przez lalkę wyrazić. Na pierwszym roku mieliśmy zajęcia z elementarnych zadań aktorskich w planie lalkowym, prowadzone przez profesor Annę Twardowską. Pierwszy raz miałam w rękach lalkę bunraku, zaczęłam wymyślać dla niej rozmaite ścieżki, tworzyć przestrzeń i nagle zwątpiłam, przestraszyłam się, że nie umiem, nie jestem w stanie. Profesor Twardowska na to: „pani Ewelino, co to za artysta, który się boi?”. I te słowa mnie ukształtowały, wracają wciąż do mnie, a ja traktuję je z ufnością i wiarą, że powinnam ryzykować, podejmować kolejne próby.

Mogę więc powiedzieć, że ze szkoły wyniosłam przekonanie, że teatr to ryzyko i że nie ma nic złego, jeśli poszukujemy, nie wiedząc, dokąd nas twórczy proces doprowadzi. Dlatego cały czas się rozwijam, świadoma, że narzędzi w świecie sztuki jest nieskończenie wiele i że wiele zależy ode mnie, od mojej otwartości. Wychodząc ze szkoły, wiedziałam, że chcę się konfrontować z różnymi światami – perfomance’u, sztuki współczesnej – bo to mnie wysadza z utartych schematów i każe ustanowić się na nowo. Pociągało mnie i wciąż pociąga nowe, nieznane, kuszą ryzyko i poszukiwanie.

Po szkole nie trafiła pani na etat do żadnego teatru. To był świadomy wybór?

Świadomy, do dziś bardzo cenię sobie życie freelancerki. Taki gest wolności wypływający z potrzeby bycia niezależną: po szkole nie zaniosłam CV do żadnego teatru, nie udałam się na żadną rozmowę z dyrektorem. Ta moja potrzeba samostanowienia była na tyle silna, że takie rozwiązanie nawet nie przyszło mi do głowy. Nie żebym miała w sobie niechęć do pracy w instytucji – zawodowo zajmuję się też choreografią, przez co w teatrach stykam się z zespołowością, wspólnotowością, którą bardzo sobie cenię.

Nie chcę idealizować freelancingu – bywa trudno, zwłaszcza jak się ma dziecko, kredyty na głowie. Jest ryzyko, ale co to za artysta, który się boi? U mnie dość szybko pojawił się rodzaj małej stabilizacji – zaraz po szkole dostałam propozycję pracy na uczelni, więc pojawiło się to minimalne zabezpieczenie. I owszem, bywały momenty trudne, chwile finansowego zawieszenia, stagnacji, ale zawsze miałam w sobie takie wewnętrzne przekonanie, że koniec końców będzie dobrze. To u mnie kwestia wiary w ludzi, która zwykle procentowała, zazwyczaj w nieoczekiwanych momentach, kiedy nagle okazywało się, że kolejna rata kredytu może jednak mniej boleć.

Pracuje pani w teatrach, ale spora część pani twórczej aktywności to działanie na pograniczu teatru formy i sztuk wizualnych, które dla lalkarza nie wydaje się oczywistą perspektywą. To też kwestia artystycznego ryzyka?

Performance gwarantuje ryzyko, ale też często przekroczenie, którego podświadomie szukam. Wspólne poszukiwania z artystką Moniką Konieczną zaowocowały ciekawym dialogiem, którego najbardziej intrygującą odsłoną była Uczta romska na festiwalu Survival, która polegała na zaproszeniu Romów z wrocławskiej Dzielnicy Czterech Świątyń na biesiadę, przy której usługiwałyśmy my dwie w dziewiętnastowiecznych kostiumach wiktoriańskich pokojówek. Tu ryzyko było ogromne, bo wprawdzie Romowie przyjęli zaproszenie, ale nie wiedziałyśmy, czy przyjdą. To był dla nich trudny moment, wkrótce mieli się wyprowadzać z dzielnicy, więc nie wiedziałyśmy, czy ich nie dotkniemy, nie urazimy ich uczuć. Przecież kiedy usiądą do stołu, będziemy serwować im dania w asyście przyglądającej się publiczności. Na szczęście publiczność szybko się zintegrowała z naszymi gośćmi, my nadałyśmy akcji pewien rozbieg, ale potem potoczyła się w najlepszą z możliwych stron. Uczta trwała do północy i zamieniła się w dzielenie się kulturą.

Przygoda z Survivalem trwa do dziś, ostatnio namówiłam studentów obu kierunków, reżyserii i aktorstwa teatru lalek, do udziału w kolejnej edycji, gdzie zaangażowali się w baśń performatywną Mów do mnie realizowaną z Moniką Konieczną i Mariuszem Sibilą. Cieszę się, że się udało, bo to działanie pozwoliło im się wypowiedzieć, zintegrować z już ukształtowanymi artystami, pooddychać innym powietrzem.

Sztuki wizualne wiążę też z twórczą współpracą z Robertem Balińskim, moim partnerem, który jest absolwentem łódzkiej Filmówki i który od początku zmierzał w kierunku instalacji dźwiękowo-filmowych i wirtualnych galerii, w których przetworzony obraz staje się nośnikiem nowych znaczeń. W naszym Teatrze Sztuk eksperymentujemy, poszukujemy, współpracujemy z różnymi artystami, to dialog rozszerzony na cały kolektyw. Improwizowaliśmy z Larsem Daniellsonem, mieliśmy impro z Janem Nowickim, tańczyliśmy do dźwięków Anthimosa Apostolisa. Klimat tych „spotkań” zawsze zostawia poczucie przekroczenia i rozbudza apetyt na kolejne. Działania na gruncie perfomance’u prowadzą mnie na niezbadane tereny, co jest szalenie wyzwalające. na przykład improwizowałam do partytury Schaeffera według pomysłu i dźwięków Marcina Krzyżanowskiego i do wizuali Roberta. Premiera odbyła się w Rzymie podczas festiwalu filmowego. Ekstremalne wyzwanie, tym bardziej że zadanie i kartkę z partyturą dostałam na pięć minut przed wejściem na scenę. Studiowanie i przetworzenie tego kodu muzycznego: kółek, kresek, linii i trójkątów zajęło nam około 40 minut improwizacji. Mówię nam, bo zaprosiłam do tego publiczność. Zdarzenie było na tyle emocjonalne i intensywne, że nie wiem, jak znalazłam się w garderobie, nie pamiętam drogi powrotnej ze sceny.  

Jestem nastawiona na poznawanie. I nie chcę się zamykać w jednym kontekście performance’u, lalek czy formy filmowej, którą akurat wymusiła na nas pandemia. Mam w sobie potrzebę zderzania tych światów i świadomość, że mogę to robić – ciało kocha lalki, lalki kochają kamerę, kamera kocha lalki, ta symbioza może przynieść ciekawy grunt do badań i do łączenia tych światów.

Oglądała pani Słaby rok w reżyserii Martyny Majewskiej? Pytam o ten spektakl, bo to on wywołał dyskusję o wydziale lalkarskim. Jej efektem są zmiany, które pani wprowadza.

Oczywiście oglądałam i dobrze, że ten spektakl się zdarzył, bo uruchomił coś, co od dawna wisiało w powietrzu. Rozpoczęliśmy debatę o współczesnym lalkarstwie, której następstwem jest to, co dziś się dzieje w szkole. Na kierunku reżyserii testujemy nowe przedmioty – pojawia się lalka hybrydowa, czytanie performatywne, improwizacja, performance w sztuce, kultura ciała, reżyseria form animowanych. W ten sposób staramy się wyjść naprzeciw rzeczywistości. Skoro mamy pandemię, podczas której teatr jest obecny przede wszystkim w sieci, skoro powstają etiudy filmowe, dlaczego nie ugryźć tego pod kątem rzemiosła, nie nauczyć się robić spektakli online profesjonalnie. A żeby to się udało, trzeba uczyć montażu, funkcjonowania lalki przed kamerą, urządzić na uczelni mini studio filmowe. Wiadomo, teraz jest to utrudnione, bo zajęcia odbywają się przez okienka ekranu, ale studenci nabrali śmiałości, performują przed kamerą.

Debata wokół Słabego roku pokazała potrzebę zmiany na wydziale lalkarskim, formułowaną przede wszystkim przez studentów i niedawnych absolwentów. I wtedy pojawiła się pani – jako dziekanka. Ale jako osoba związana już wcześniej z uczelnią musiała pani zauważyć, że czegoś w programie kształcenia brakuje, co sprawia, że wydział lalkarski za współczesnym teatrem nie nadąża.

Wcześniej, jako studenci, tak dosadnie nie artykułowaliśmy naszych oczekiwań. Nasze potrzeby wyrażaliśmy w etiudach, działaniach twórczych, też tych pozaszkolnych. Eksplorowaliśmy świat po swojemu. Te kilkanaście lat wstecz świat wyglądał inaczej. Różnice zaczęłam dostrzegać po skończeniu studiów, wchodząc w różne eksperymenty z pogranicza form, w działania, które wymagały ode mnie innej gotowości, ale też już innego zaplecza intelektualnego i artystycznego. Na naszej uczelni panuje duża dowolność w kreowaniu, mamy oczywiście program, w którym mieszczą się wszystkie klasyczne formy lalkowe, ale to dopiero punkt wyjścia do laboratoryjnych poszukiwań, a środki kreacji są nieograniczone. Czy wydział nie nadążał za teatrem? Dla mnie w odpowiedzi na to pytanie szalenie ważny był głos młodych pokoleń, to, jak studenci i absolwenci mówili o swoich oczekiwaniach, potrzebach, bo to oni przecież za chwilę zaczną kreować teatr lalek. I to oni niedługo po skończeniu studiów wracają do lalek na swoich własnych zasadach.

Marek Zimakiewicz, nasz absolwent, w ramach projektu Paralele zaprosił do współpracy dwudziestu jeden lalkarzy. Punktem wyjścia dla ich krótkich filmików było ograniczenie, jakie niesie pandemia, zamknięcie w domach, izolacja, lęk przed światem. Okazuje się, że w mikroskali można zawrzeć opowieść o skali makro. Przez lalki mówimy przecież o nas samych, o naszej samotności, o potrzebach, namiętnościach, strachu. Twórcami Paraleli są w większości absolwenci naszej szkoły, ci, których uczyłam, kiedy dopiero co zaczynałam pracować jako pedagog. Powstała rzecz nowa, świeża, dobra warsztatowo. Jest więc we mnie przekonanie, że ten świat lalkowy cały czas ma dużo do zaoferowania, a szkoła daje narzędzia, do których po latach się wraca, widząc w tym wartość.

Wracając do pani pytania, technologie zawsze galopują tak szybko, że wyścig z nimi jest ryzykowny, nie zawsze za nimi nadążymy. Przez ostatnie dziesięć miesięcy byliśmy skupieni na ratowaniu uczelni i pewnie przez ten czas technologie wyprzedziły nas wielokrotnie. Ale ta potrzeba nadążania za światem, którą słyszymy w głosach przedstawicieli młodych pokoleń jest szalenie istotna. Dlatego staramy się wspólnie ze studentami znaleźć taki grunt, który pozwoli lalkę potraktować inaczej, jako eksperyment.

Nasz wydział już się zmienia, pojawiają się nowe przedmioty. Nawiązaliśmy współpracę z instytucjami – z Wro Art Center, IP Group, z teatrem Improkracja, Polsko-Japońską Szkołą Technik Komputerowych, z Fundacją Olgi Tokarczuk, z Polskim Ośrodkiem Międzynarodowego Instytutu Teatralnego, kontynuujemy współpracę z Instytutem Grotowskiego. Idziemy w kierunku nowych technologii, badamy ten grunt, sprawdzamy, co jest do wykorzystania.

To rewolucja czy ewolucja?

Raczej to drugie, staram się, żeby to był proces. Ale nie ukrywam, czekają nas kolejne zmiany, tym razem na kierunku aktorstwo teatru lalek. Chciałabym, żeby wrocławskie lalki kojarzyły się ze świeżością, nowoczesnością, z nowymi technologiami, ze sztuką. Tak właśnie myślę o dyplomie Wrocław. Escape Room w reżyserii Arkadiusza Buszko, spektaklu, który stał się wspólną platformą dla wielu dziedzin sztuki, zagranym przez naszych studentów, dla których scenografię przygotowali młodzi artyści z Akademii Sztuk Pięknych, a muzykę skomponowali ich koledzy z Muzycznej. We współpracy z Polsko-Japońską Akademią Technik Komputerowych powstały wizualizacje i cała ta synergia środków wyrazu zagrała tam naprawdę dobrze. Odbierając ten dyplom tuż przed świętami, poczułam, że jest to ten rodzaj myślenia, w kierunku którego chciałabym pchnąć nasz wydział. Lalki powinny czerpać paliwo ze sztuki współczesnej, to gwarantuje im rozwój, przy całym szacunku dla rzemiosła i tradycji. Warto jednak zadbać o dobre proporcje między tradycją a nowoczesnością, bo w sztuce nie chodzi o stagnację, ale o rozwój, o wrzenie. Mam nadzieję, że na naszym wydziale zacznie wrzeć, że po pandemii wrócimy nienasyceni, głodni kreacji i wszystko ruszy z kopyta.

Jako dziekanka przepracowała pani „w realu” niecały miesiąc, potem uczelnia przeniosła się na tryb online. Jakie to doświadczenie?

Ekstremalnie trudne. Objęłam funkcję w połowie lutego 2020 roku, a już 12 marca pakowaliśmy się, żeby wyjść ze szkoły. Zdążyliśmy jeszcze odebrać jeden dyplom, Golema Konrada Dworakowskiego, zorganizować dzień otwartych drzwi i zostaliśmy zamknięci. Poziom odpowiedzialności i oczekiwań był ogromny. Z jednej strony myśleliśmy o naszych studentach, którzy za moment opuszczą uczelnię, o tym, jak im pomóc, kiedy ich dyplomy zamiast na scenę, trafią do sieci. Jak je promować dziś, kiedy jesteśmy bombardowani nadprodukcją spektakli teatralnych online, tak, żeby trafić na podatny grunt, jakich środków użyć, żeby to nie była kolejna reklama kolejnego spektaklu.

Objęłam wydział, mając w głowie jedno słowo: „kreacja”, a w efekcie moja działalność w mijającym roku sprowadziła się do ratowania szkoły i studentów. Owszem, udało się we współpracy z prodziekanką Karoliną Maciejaszek stworzyć nowy program dla reżyserii, ale cała reszta okazała się równie trudnym wyzwaniem, począwszy od egzaminów magisterskich, przez dyplomy, sesję, egzaminy wstępne – wszystko trzeba było zorganizować i wymyślić na nowo. A to praca po godzinach całego sztabu ludzi z prodziekanką Anią Guzik na czele. Towarzyszył nam ogromy stres i lęk: czy poziom tych artystycznych wypowiedzi przełożony online okaże się odpowiedni, czy jakościowo nas to zaspokoi, w jaką stronę zmierza uczelnia, jak ją dalej poprowadzić, żeby utrzymać we wszystkich, wykładowcach i studentach, stan gotowości i przekonanie, że za chwilę wrócimy, żeby znów organizować kuźnię talentów.

Egzaminy wstępne prowadziliśmy hybrydowo, wybieraliśmy przyszłych studentów na podstawie spotkań na żywo, ale też nagrań przygotowanych przez kandydatów – tu pandemiczne ograniczenia przyniosły rozwiązania, które z pewnością jeszcze wykorzystamy. Wszyscy byliśmy w trudnej sytuacji. Pierwszaki na fali wielkiego entuzjazmu wchodziły do szkoły marzeń, która po dwóch tygodniach została zamknięta, bo pojawiły się przypadki koronawirusa. Studenci drugiego roku, którzy zwykle dostają warsztat praktycznych umiejętności, nie weszli w ogóle do szkoły, wszystkie zajęcia odbywali zdalnie, zmuszeni do tego, żeby zorganizować sobie własne laboratoria w domach, między kuchnią, pokojem a łazienką. Wreszcie trzeci rok, na półmetku, który ma za sobą naukę rzemiosła i chce ją wykorzystać w eksperymentach, ma przed sobą najważniejszy egzamin z planu lalkowego, podczas którego pokazuje wszystko, co umie i wie, jest rok przed dyplomem – tu lęki i niepokoje były chyba najsilniejsze. Organizowaliśmy spotkania z psychologiem, a żeby oderwać studentów od toku szkolnego – warsztaty pantomimy z Greggiem Goldstonem (łączyliśmy się z Nowym Jorkiem), warsztaty lalkowe z Uniwersytetem w Charkowie, czy warsztat „lalka przed kamerą” Agi Błaszczak. Wydaje mi się, że wiele dały też rozmowy z wykładowcami, bo zajęcia zajęciami, ale potrzeba kontaktu, wzajemnego wsparcia była tu priorytetem. Sama miałam moment zwątpienia. Prowadzę też zajęcia z pantomimy na Akademii Muzycznej i kiedy pomyślałam, że mam się z nimi zmieścić na powierzchni ekranu, w pierwszym odruchu wyłączyłam komputer. Pomyślałam, że to niemożliwe, że tak się nie da. Wzięłam jednak głęboki oddech, połączyłam się z grupą i kiedy zobaczyłam studentów: przebranych, gotowych do zajęć, moje zwątpienie uleciało. Podczas zajęć tak zaskoczyli mnie pomysłami, energią, etiudami wykreowanymi na przestrzeni metra kwadratowego, że nagle przeniosłam się w inny wymiar. To pokazuje, że wsparcie jest obustronne, my przekazujemy naszą energię, ale dostajemy ją też z drugiej strony.

Kiedy wracacie z wirtualu do realu?

W styczniu. I jesteśmy już w blokach startowych. Mamy plan na powrót – będziemy wracać rocznikami, zaczynając od trzeciego roku, który będzie miał trzy tygodnie intensywnej pracy, żeby doprowadzić egzaminy do końca. Tego procesu nie da się przeprowadzić zdalnie.

Wierzy pani w styczniowy termin?

Jasne, myślę, że to się stanie. Właśnie teraz, dzień po świątecznym weekendzie chodzę po korytarzach szkoły, porządkuję mój dziekański pokój z przekonaniem, że wrócimy. Musimy, mamy przecież misję do przeprowadzenia. Owszem, jesteśmy elastyczni, mamy potencjał adaptacji do różnych warunków, ale mimo wszystko wolałabym dłużej nie przeciągać tej sytuacji.

Teatr zmieni się po pandemii?

On wciąż się zmienia, ewoluuje, jest podatny na to, co się wydarza wokół. Dynamika tych zmian jest ogromna. Jako wydział na pewno wyciągniemy wnioski z pandemii. Zostaliśmy zamknięci i musieliśmy sobie poradzić – to też było cenne doświadczenie. Właśnie: było, tak bardzo cieszy mnie to, że zaczynam już mówić o nim w czasie przeszłym. To był czas laboratoryjnej roboty, wielkiego skupienia – oto jestem sama, mam swój tekst, swoje ciało, swoją formę, lalkę i będę je transformować, performować. Tworzę i to wszystko wydarza się w tych dziwnych, niesprzyjających okolicznościach. Oczywiście pandemia odsłania też nasze braki – tu, w kontekście nowych mediów, przydałyby nam się zajęcia z montażu, z animacji poklatkowej. Tym bardziej cieszy fakt, że nasi studenci doszli do finału konkursu w Teheranie ze swoją etiudą zrealizowaną właśnie w tej technice, co pokazuje, że potencjał twórczy został uruchomiony, że on już się odbija w sztuce teatralnej.

A jeśli chodzi o teatr, myślę, że zatęsknimy za klasyką, za opowieścią, poczuciem wspólnotowości, ale może także za hybrydą teatralną, bo nasze oczekiwania będą już wkrótce gdzie indziej, dużo dalej. Technologie pędzą, musimy gonić za nimi. I wciąż zadawać sobie pytania o istotę naszej pracy. Stąd pomysł na konferencję naukową, którą zatytułowałam „Lalka Nova”, bo wydaje mi się, że wszyscy potrzebujemy nowej definicji lalki, pytań o to, ile jest lalki w lalce, jaki potencjał ma lalka w teatrze, czym może być, czy może istnieć bez animatora, bez człowieka (tu cała robotyka, być może też VR), jak się tworzy nową historię lalek, na ile czerpie ona z tradycji i czy rzeczywiście garściami. I na jakim poziomie jest nasza dzisiejsza percepcja. Szeroki temat, bo można bez ograniczeń zastanawiać się, czy lalka może być na przykład dźwiękiem, światłem.

A dla pani czym jest ta nowa lalka?

Potencjałem materii do uruchomienia, czymś, co obiecuje transformację w jakimś nowym, nieznanym kierunku. To szalenie pociągające, że tak naprawdę nie wiemy, jak ją zdefiniować, i że nie da się jej zamknąć w wygodnej szufladce. Nie chcę sobie rościć praw do jej określenia, bo ze względu na jej ogromny potencjał trzeba to zrobić wspólnie, może w dialogu, (skrót) debacie, może kłótni. Lalka – pięć liter i cały kosmos. Współczesny teatr lalek wciąż szuka, eksperymentuje, zmienia się. Jestem ciekawa, w którą stronę zmierza i patrzę na to bez smutku, nie narzekam, że nie ma lub że za mało jest lalek w teatrze lalek. Jestem optymistką. Ostatnio obejrzałam online Koniec z Eddym Teatru Studio, wspaniały spektakl Anny Smolar i jestem pod ogromnym wrażeniem przerośniętych form-kostiumów użytych w cudownie mądry sposób (skrót). Absolutnie nasz świat. Skoro więc teatry wzajemnie się zasilają i ten pejzaż teatralny jest tak szeroki, jestem spokojna – przecież tych tradycyjnie pojętych lalek nigdy nie stracimy, są i pozostaną naszą siłą i bazą, na której możemy się oprzeć, poszukując nowych form, nowej narracji. I wydział lalkarski, mam nadzieję, daje takie możliwości poszukiwań i kreacji.

13-01-2021

Ewelina Ciszewska – aktorka, performerka, choreografka, reżyserka. Absolwentka Wydziału Lalkarskiego wrocławskiej PWST (dzisiejsza Akademia Sztuk Teatralnych) i historii sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim. Reżyseruje i opracowuje ruch sceniczny w teatrach lalkowych, realizuje we współpracy z innymi artystami działania w ramach festiwalu Survival, wraz z Robertem Balińskim prowadzi Teatr Sztuk. Wykładowczyni, a od lutego 2020 roku Dziekanka Wydziału Lalkarskiego Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu.


skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Maria i Piotr
    Maria i Piotr 2021-01-14   13:58:59
    Cytuj

    Bardzo profesjonalny wywiad!! Czuje się w nim art.umysł i duszę.Momentami aż.... zadziwia prawdą,innowacyjnością,nowoczesnością,formą wyrazu artysycznego i pedagogicznego.Pięknie wybrzmiała symbioza Twoja z Lalką....warsztatem i Studentami!! Pani Dziekan życzymy Wydziałowi Lalkarskiemu samych artystyczmych sukcesów. Gratulacje!!!