Przebłysk przed egzekucją
Jolanta Kowalska: Niewielu jest w Polsce reżyserów tak wiernych Szekspirowi jak pani. Wrocławski Makbet jest już pani piątą realizacją szekspirowską. Na przestrzeni lat coś zmieniało się w pani stosunku do jego tekstów?
Agata Duda-Gracz: Szekspir jest dla mnie coraz groźniejszy. Im jestem starsza i im więcej mam za sobą premier, tym wyraźniej widzę, jakim był tytanem.
Wspinanie na pierwszą szekspirowską górę, jaką była realizacja Romea i Julii, kosztowało mniej wysiłku niż Makbet?
Z Makbetem jest inaczej. Aby się na niego porwać, trzeba być albo bardzo młodym, albo bardzo starym. Innymi słowy, albo trzeba go robić bez obciążającej świadomości, jaka to jest skala, albo mieć ogromne doświadczenie. Pomyślałam sobie, że jeśli będę czekała na moment, kiedy będę już gotowa, to nie będę miała siły, by się z tym zmierzyć.
Mówimy tylko o gotowości intelektualnej?
Nie tylko. Makbet to wyzwanie kondycyjne pod każdym względem. Dlatego chciałam zrobić ten tekst właśnie teraz – na półmetku. Myślę, że znajduję się w tej chwili w dobrym momencie życia zawodowego: mam siłę, energię, czuję się jeszcze bardzo młoda, a z drugiej strony pozbyłam się złudzeń i mam doświadczenie wynikające ze zrobienia 42 przedstawień. Mam się więc do czego odnieść. A poza tym zhardziałam. Nie chcę już niczego udowadniać, mogę sobie pozwolić na błąd. To prawo dali mi moi aktorzy. Ich zaufanie i oddanie sprawiło, że przestałam się bać. Pomyślałam więc, że nie chcę już czekać, bo może się okazać, że nie zdążę zrobić Makbeta.
Rozpoczynała pani od autorskich wariacji na tematy szekspirowskie. W spektaklach Romeo i Julia i Każdy musi kiedyś umrzeć Porcelanko według Troilusa i Kresydy stworzyła pani żywoty równoległe postaci przy założeniu, że udało im się przeżyć. W Makbecie jest pani wierna Szekspirowi?
W znacznym stopniu, ale nie do końca. Musiałam go przepuścić przez dwa filtry. Pierwszym były okoliczności powstania tekstu. Wiemy, że sztuka została napisana dla nowego króla, Jakuba Stuarta, następcy Elżbiety Wielkiej. Po śmierci królowej Szekspir zabiegał o względy nowego mecenasa, dlatego postać Banka, który był protoplastą Stuartów, wydaje się tak krystalicznie czysta i papierowa, a Makbet jako przodek Tudorów został przedstawiony jako wcielenie zła. Kolejny problem to fakt, że tekst jest osadzony w obyczajowości czasów Szekspira, a nie w realiach XI wieku, w którym rzeczywiście zdarzyła się ta historia. Dlatego można w nim znaleźć wiele anachronizmów, takich jak sytuacja, gdy odźwierny zamku Makbeta wyzywa pukającego do bramy przybysza od jezuitów. Musiałam oczyścić tekst z tych naleciałości XVI-wiecznych i z koniunkturalnych gestów, które miały Szekspirowi zyskać łaskę nowego protektora. Zależało mi też na tym, by odbudować wczesnośredniowieczny kontekst historii Makbeta, przez Szekspira potraktowany dość niezobowiązująco. Tymczasem właśnie ten oryginalny kontekst jest bardzo ciekawy, bo rzuca nowe światło na bohatera tekstu. Makbet nie był opętanym żądzą władzy tyranem, lecz jednym z najbardziej kochanych i najdłużej panujących królów. Swojego poprzednika, Duncana, zabił nie pod własnym dachem, lecz na polu bitwy, i była to zemsta za zabicie dziadka Lady Makbet. Oboje małżonkowie mieli więc powód, by go nienawidzić. Droga Makbeta do władzy nie była zresztą wyjątkowa, bo przez niemal 300 lat władcy Szkocji zdobywali tron, mordując swoich poprzedników. Tę bratobójczą wojnę rozpoczął Macdonwald, o czym Szekspir tylko napomyka. Ja wprowadziłam do spektaklu postać jego syna, ponieważ był to pierwszy katolicki tan szkocki. Makbet z kolei dlatego poszedł za Duncanem, ponieważ ten obstawał przy wierze przodków.
Bratobójcza wojna Szkotów, jaka toczy się w Makbecie, jest więc wojną religijną?
Tak, w XI wieku w Szkocja nie była jeszcze w pełni schrystianizowana. Miejscowe rody były podzielone, część z nich przechodziła na nową wiarę, ale wielu tanów uparcie trwało przy rodzimych wierzeniach. Nowa religia, nie uznająca prawa zemsty, kultu przodków i ziemi, z której się pochodzi, była czymś z gruntu obcym miejscowej tradycji. Chrześcijanie z kolei nie mogli zaakceptować magii krwi, prymatu honoru nad przebaczeniem, oddawania czci siłom natury czy wróżenia z wnętrzności zwierząt. Świat Makbeta jest światem klanów, podzielonych światopoglądowo i religijnie. Dlatego pracując nad postaciami spektaklu, staraliśmy się zrekonstruować ich etykę.
W pani spektaklu jest też znacznie więcej kobiet niż u Szekspira.
Zależało mi na tym, by odtworzyć klany, dlatego na scenie obok wojowników znalazły się również ich żony, dzieci i krewni. Co ciekawe, to są przedstawiciele rodów królewskich, oni wszyscy są pretendentami do tronu, bo zasiadali na nim ich przodkowie. Dlatego mord jako akt zemsty bądź narzędzie dochodzenia swoich praw jest zgodny z etyką tego świata. Jan Kott nazwał tę tragedię opowieścią unurzaną we krwi. Realizuję to na scenie w sposób dosłowny, bo miejscem akcji jest pole bitwy. Bitwa, stanowiąca tło dla pierwszej sceny dramatu, była straszliwą rzezią, czymś, co nazwalibyśmy dziś katastrofą humanitarną, tym tragiczniejszą, że walka miała charakter bratobójczy. Była to bitwa kończąca wojnę domową, po której Szkocja długo nie mogła się podnieść. Zginęła w niej prawie jedna trzecia ludności.
Kim są wiedźmy, które pojawiają się na tym pobojowisku?
U Szekspira były połączeniem parek – bogiń przeznaczenia, i ludowych zielarek, szeptuch. W Szkocji miały nieco inny charakter – pojawiały się na polach bitew jako mścicielki. U nas są to trzy „narzeczone wojny”, będące zarazem jej ofiarami: jedna z nich została zgwałcona, drugiej zabito dzieci, a trzecia straciła ojca, syna i brata, a więc tych mężczyzn, „bez których kobieta skazana jest na pastwę bohaterów”. Trauma, przez którą przeszły, sprawia, że ich słowa stanowią niepodważalną prawdę. Inaczej niż u Szekspira są u nas przez cały czas obecne na scenie jako ofiary i demony Makbeta. Hekate natomiast jest kimś, kto opowiada nam jego historię, bo Makbet to pieśń – archaiczny przekaz. Najstarsze wiadomości o nim były rozpowszechniane właśnie w takiej formie. Znaleźliśmy zresztą oryginalne teksty pieśni z tamtego czasu. Makbet najpierw był legendą, utrwaloną w tradycji śpiewanej, a dopiero potem stał się postacią historyczną i teatralną. Dlatego jakim wyśpiewa go Hekate, takim pozostanie w ludzkiej pamięci.
Relacje wewnątrzrodzinne też mają jakiś wpływ na zbrodnie dokonane przez Makbeta?
Te więzi mają wpływ na to, kto się z kim i przeciwko komu sprzymierza. Musieliśmy się wczuć w klanową mentalność tamtej epoki, bo gdybyśmy to chcieli czytać współcześnie, to moglibyśmy co najwyżej zrobić spektakl o mafii bądź dyktaturze. Dla nas ważna była świadomość moralnego wyboru, przed jakim stanęła cała Szkocja. Jest jeszcze jeden powód, dla którego rozbudowałam ludzkie tło w spektaklu. Szekspir, budując Makbeta, zredukował rysunek otaczających go postaci. Jeśli jednak jego ofiary będą zrównane z okolicznościami, w jakich znalazł się główny bohater, to Makbet nie będzie miał się z kim zmierzyć. Musimy w nich zobaczyć pełnokrwistych ludzi. Nie lubię zresztą robić spektakli o jednym bohaterze. U mnie zawsze główną rolę gra świat.
Miłość ma jakiś udział w zbrodniach Makbeta?
Dla mnie to jedyny tekst Szekspira, w którym pokazana jest prawdziwa miłość. Mam wrażenie, że on miłości nie lubił, i tu go rozumiem. Uważam, że to uczucie niestabilne i nieszczęściogenne. Ale w Makbecie miłość nie jest afektem pary gówniarzy, którzy się zobaczyli na imprezie i zwariowali. To jest dojrzałe uczucie dojrzałych ludzi. Z historii wiemy, że Lady Makbet miała syna Lulacha z pierwszego małżeństwa. Z tekstu Szekspira wynika, że ona miała dzieci (nie dowiadujemy się z kim), ale Makbet jest bezdzietny. W tamtym czasie bezpłodność oznaczała przekleństwo dla mężczyzny. Była karą. U nas w spektaklu kaleki Lulach jest przez cały czas obecny na scenie. Nazwaliśmy go żabą spektaklu, bo wpatruje się w publiczność i jako jedyny łamie „czwartą ścianę”, dając do zrozumienia widzom, że są świadkami. Otóż Lulach jest przez matkę trzymany na uboczu, by nie przypominał Makbetowi o jego bezpłodności. Oni się naprawdę kochali, przeszli razem przez wiele nieszczęść, ich uczucie wytrzymało niejedną próbę.
Ale stali się wspólnikami zbrodni. To nie jest coś, co niszczy?
Nie, myślę, że ich zniszczyło coś innego. Oni tej zbrodni po prostu nie unieśli. Nasz Makbet jest dramatem sumienia, każde z dwojga bohaterów ma świadomość zła, jakie popełnili, to nie są ludzie, działający w afekcie. Oni wiedzieli, co robią, a co więcej, uważali, że nie mogli postąpić inaczej.
Za tymi zbrodniami stały jakieś racje?
Tak. Przysługiwało im prawo do zemsty, ale nie był to decydujący motyw zbrodni. Zabójstwo Duncana i sięgnięcie po koronę dawało Makbetowi szansę zaprowadzenia porządku w kraju, ponieważ on sam nie pochodził z linii królewskiej. Chęć objęcia tronu nie była dla niego kwestią ambicji, lecz powinności. Ale Makbet jest równocześnie człowiekiem prawym, dlatego nie potrafił unieść tego, co zrobił. Największą karą, jaka go spotyka za popełnione winy, jest utrata żony i przyjaciela Banka. On był jego bratem krwi, a to święta rzecz u Szkotów, dlatego zabijając go, Makbet wyrządził największą krzywdę samemu sobie. Od tego zresztą momentu zaczyna wariować i odsuwa od siebie żonę.
Makbet w pani spektaklu przez większość czasu tkwi nieruchomy w prostokącie światła. Dlaczego?
Chcieliśmy, żeby był słońcem, centralnym punktem akcji. Wszystkie działania ciążą ku niemu. To nie on wchodzi w sceny, lecz na odwrót – to sceny przychodzą do niego. To wszystko się dzieje przecież na polu bitwy, ludzie dookoła są martwi. Również Makbet znajduje się na progu śmierci. To jest ten moment, o którym pisał Szekspir w Romeo i Julii: „Przed egzekucją skazańcom podobno zdarza się chwila euforii, dozorcy zwą taki moment ostatnim przebłyskiem”. W tym ostatnim przebłysku Makbet spotyka się ze swoimi ofiarami i oprawcami. Poznaje sens swojego życia.
Każdemu z pani przedstawień towarzyszyły jakieś inspiracje plastyczne. Jak było tym razem?
W tej realizacji główną inspiracją była dla mnie książka Kandinskiego Punkt, linia a płaszczyzna. W ten sposób został skonstruowany cały spektakl. Punkt to jest Makbet, linia to ludzie, z którymi wchodzi w relacje, a płaszczyzna to pole bitwy zasłane trupami. Starałam się ikonowo budować postacie, natomiast stosunki miedzy nimi przekładać na geometrię obrazu. Ortodoksyjnie się tego trzymaliśmy, cały ruch sceniczny jest zamknięty w figurach geometrycznych, każda scena jest rozrysowana w proporcjach. Cała przestrzeń jest jednym wielkim tłem-płaszczyzną, dlatego nie ma w niej żadnych ścian ani sprzętów.
Przed poznańską premierą spektaklu Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk wyznała pani, że w związku z sytuacją w kraju ma pani potrzebę, by się opowiedzieć. Makbet jest tego wyrazem?
Wszystko, co robimy, jest formą opowiedzenia się. Ja się nigdy nie opowiem po stronie takiej czy innej partii, natomiast w naturalny sposób opowiadam się po stronie człowieka i przynależnej mu wolności. Makbet jest spektaklem o wolności, o tym, że nie da się jej ludziom zabrać. Z pewnością jednak nie uprawiam polityki w teatrze, tak jak uważam, że nie powinno się tego robić w kościele. To są ziemie święte, tutaj trzeba mówić o sprawach fundamentalnych, a nie o rzeczach błahych.
Mamy szansę rozpoznać się w bohaterach pani spektaklu?
Myślę, że tak. Choćby dlatego, że zawsze będziemy bardziej myśleć rodziną niż ojczyzną, jak XI-wieczni Szkoci.
Nasza rzeczywistość może być polem równie silnych, tragicznych napięć?
Mam nadzieję, że nie.
Nie traktujemy wartości w sposób absolutny, tak jak Makbet.
I używamy wielkich słów w wulgarny, interesowny sposób. Nie ma takiej świętości, którą nie potrafilibyśmy sobie wytrzeć gęby. To jest to, co nas od tamtych ludzi bardzo odróżnia. Gdy tam mówi się o Bogu czy honorze, to te słowa bardzo wiele znaczą, za nie idzie się na śmierć. A dla nas to są wiecowe hasła, którymi rozgrzewa się tłumy na ulicach.
25-10-2017
Agata Duda-Gracz – absolwentka historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego i reżyserii dramatu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Debiutowała jako reżyserka spektaklem Kain George’a Byrona w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem (1998) oraz Abelard i Heloiza Rogera Vaillanda w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Pracowała jako reżyserka, scenografka i kostiumografka w teatrach w Kaliszu, Krakowie, Łodzi, Warszawie, Wrocławiu i Zakopanem. Wielokrotnie nagradzana otrzymała m.in.: nagrodę Ludwika za najlepszą scenografię w 2001 roku, w 2009 Złoty Laur za mistrzostwo w sztuce, Złotą Maskę w 2010 za najlepszą reżyserię i scenografię oraz w 2014 za najlepsze przedstawienie sezonu 2013/14. W 2016 otrzymała Nagrodę im. Aleksandra Bardiniego za całokształt pracy artystycznej, była też nominowana do Paszportu Polityki w dziedzinie Teatr.
Fanfan napisał(a):
You are not alone.I LOVE HER.