„Będzie burza?”
Uwaga, spoiler! Nie będzie. Będą błyski, grzmoty, raz nawet huknie potężnie, jednak tej prawdziwej, oczyszczającej nawałnicy Koło Sprawy Bożej nie przyniesie. Dramat Konrada Hetela wyreżyserowany w Teatrze Wybrzeże przez Radka Stępnia podejmuje temat polskiego romantyzmu, z którym współcześnie (jeszcze? już?) nie bardzo potrafimy sobie poradzić, załatwiamy go więc powierzchownymi, wytrychowymi hasłami. Tekst Hetela niczego w tej kwestii nie zmienia, śmiem twierdzić, że chwilami mocno ugruntowuje naskórkowe przekonania, pompuje politycznie przydatne mity i cementuje memiczne historyjki.
Przedstawienie oglądamy w Starej Aptece, której scenę Paweł Paciorek i Konrad Hetel zamienili w klaustrofobiczne poddasze: z częściowo pochylonym sufitem, niewielkim oknem w centralnym punkcie ściany zasłaniającej głębię sceny, z drewnianymi belami podtrzymującymi stropy, z mnóstwem przykurzonych skrzyń. W tej dusznej, ciemnawej przestrzeni z namaszczeniem zapala fajkę Juliusz Słowacki (Paweł Pogorzałek), któremu towarzyszyć zaczyna po chwili wybudzony ze snu, gramolący się z podłogi Seweryn Goszczyński (Robert Ciszewski). Z dość zdawkowej konwersacji obu dowiadujemy się, że zaniedbany strych mieści się w jednej z francuskich kamienic, którą polistopadowi emigranci obrali za miejsce tajemnego spotkania Koła Sprawy Bożej. To zaś rozpocznie się z chwilą przybycia reszty zaproszonych. Nudę oczekiwania i wieczorną duchotę umilają sobie Słowacki i Goszczyński rozmową, która dość szybko przybiera tony pasywno-agresywne. Ich źródłem są (a jakże!) egzaltowane sny o potędze Słowackiego, który nawet we wspomnieniu podróży musi popisywać się stawianiem pięknego kościoła. Z czterema niemal tuzinami kolumn.
Pierwsze sceny przedstawienia – z jednej strony dość statyczne, nawet monotonne, z drugiej jednak pulsujące oczekiwaniem na nieznane – budują dość specyficzną atmosferę, przyjemnie miksującą ironię i grozę. Bawią uszczypliwości i kąsania, którymi obrzucają się Słowacki i Goszczyński, ale jednak traktujemy je jako preludium do dalszych wydarzeń dusznej nocy, zapowiadających się – wierzymy – już nie tak beztrosko i zabawnie. Napięcie podkręca nagłe przybycie Celiny Mickiewiczowej (Karolina Kowalska), która wpada na kamieniczny strych w czerni i w naddatku lśniących, biżuteryjnych ozdóbek (stylizowane na stroje z epoki kostiumy zaprojektowała Aleksandra Harasimowicz). Nieprzewidywalna w swoich ruchach, nieustannie przemieszczająca się po niewielkim strychu Celina przywołuje na myśl nocnego owada, który krążąc między bohaterami, zwiastuje rychłe nieszczęście. „Będzie klątwa!” – grzmi bohaterka, a ów okrzyk, synchroniczny ze złowrogimi hukami zza przydymionej okiennej szyby, bezpowrotnie wpycha przedstawienie w ramy naznaczonej horrorowym sznytem komedii i ujawnia nadrzędny dla przedstawienia Stępnia wątek, czyli… zazdrość, którą pragnący sławy i chwały Słowacki żywi do Mickiewicza. Kolejna nocna gościni – Karolina Towiańska grana przez Joannę-Kreft Bakę – tylko ten obszar „znaczeń” (zawiść i zanurzoną w niej doszczętnie figurę Słowackiego) intensyfikuje. Gdzieś tam w dalekim tle majaczą wszystkie te „sprawy”, niepokoje i pragnienia, z powodu których doszło do nocnego spotkania: głębokie skonfliktowanie emigracyjnej wspólnoty, narodowowyzwoleńcze ambicje, marazm i pustka emigracyjnej egzystencji, bluźniercza niemal wiara w misyjność polskiego narodu. Żadna z tych potencjalnych narracji nie przekroczy jednak ram dowcipu. Ostatni goście nocnego zebrania – Mickiewicz w kreacji Michała Jarosa i Towiański grany przez Macieja Konopińskiego – nie wprowadzą w obręb scenicznego świata żadnego dekonstruującego pytania, żadnej wątpliwości, nie dokonają żadnych przesunięć czy transformacji. Co zaskakujące, noc spotkania Koła okazuje się być teatralnym odtworzeniem jednego z najbardziej enigmatycznych zdarzeń w historii Wielkiej Emigracji – „Aktu Chodźki”, czyli listu do cara Mikołaja I z roku 1844, w którym towiańczycy określali stosunek Polaków i Rosjan „w duchu chrześcijańskiej miłości”. Pismo wstrząsnęło częścią wspólnoty, gwałtownie przeciw niemu zaprotestował wówczas Słowacki. W gdańskim przedstawieniu treść owego listu zdaje się być wytworem megalomaństwa podsyconego chwilowym działaniem używki (zabawna przez krótki moment scena wspólnego „palenia zioła”), a stylizowany na karnawałową wersję Wielkiej Improwizacji monolog Towiańskiego odziera postać z jakiejkolwiek tajemnicy, pozostawiając figurę śmiesznego hochsztaplera w dziurawej skarpecie. Mnie to uproszczenie nie przekonuje i raczej jestem skłonna widzieć w nim interpretacyjną bezradność. Śmiejemy się z tego, co już przepracowaliśmy. Obśmiewamy z kolei to, czego wciąż się obawiamy, z czym sobie nie radzimy.
„Za sto, dwieście lat Polacy będą ludźmi wymyślonymi przeze mnie, rozumiesz to?” – wykrzykuje Mickiewicz. To jeden z kilku mocnych fragmentów gdańskiego przedstawienia, w których opowieść Hetela kieruje się w stronę fundamentów naszej zbiorowej wyobraźni i zahacza o idee odpowiedzialne za jej architekturę, o żywotność romantycznej mitologii, jej stworzycieli i dystrybutorów. Okrzyk Brata-Wieszcza jest częścią najbardziej dynamicznego fragmentu przedstawienia: sceny, w której rozjuszeni nieposłuszeństwem Słowackiego towiańczycy chcą ukrzyżować sceptycznego Jula. Można ten groteskowy fragment z poetami walczącymi o pierwszeństwo w męczeństwie interpretować jako obraz współczesnego przekładania romantycznej myśli na rzeczywistość społeczną, polityczną. Wielka szkoda, że wszystkie konteksty, obciążenia semantyczne tej sceny rozmywają się pod naporem „puszczających oko” zagajeń o „lektury nie dla idiotów” czy „drożyznę”.
„Rzekę pamiętacie, oczy Mistrza pamiętacie, a słów żeście zapomnieli?” – dziwi się Słowacki zdefektowanemu wspomnieniu Goszczyńskiego. Cóż – ja oczy Mistrza zapamiętałam, Maciej Konopiński stworzył świetną postać demonicznego cwaniaka. Z wielką przyjemnością ogląda się w gdańskim przedstawieniu Pawła Pogorzałka w świetnej roli Słowackiego. Bardzo dobrze wypadła pozostała część zespołu, nawet wykonawczynie pobieżnie rozpisanych ról Mickiewiczowej i Towiańskiej. Zwraca uwagę dopracowana plastyka przedstawienia – scenografia, reżyseria świateł, wyśmienite kostiumy. Bardzo dobrze dopełnia ten krajobraz muzyka Bartosza Dziadosza.
„Mistrz tyle razy powtarzał, że u nas sen przecież jak busola” – słyszymy w pierwszych fragmentach Koła Sprawy Bożej. Gdański sen (niespodziewany finał przedstawienia jako zabieg fabularny mocno w duchu przekornej wyobraźni Słowackiego uważam za udany) droczy się z nami i przez moment nas zwodzi, obiecując, robiąc nadzieję na jakieś wskazania czy propozycje do dyskusji. Bo gdańskie przedstawienie trochę chce być komedią, a trochę nie. I mimo kilku ciekawie pomyślanych momentów, mimo reżyserskich starań wytworzenia na scenie napięcia, dwuznaczności, ambiwalencji – nic z tego. Burzy nie będzie.
04-11-2022
Teatr Wybrzeże w Gdańsku
Konrad Hetel
Koło Sprawy Bożej
dramaturgia: Konrad Hetel
reżyseria: Radek Stępień
scenografia: Konrad Hetel, Paweł Paciorek
kostiumy: Aleksandra Harasimowicz
muzyka: Bartosz Dziadosz
światła: Klaudyna Schubert
obsada: Robert Ciszewski, Paweł Pogorzałek, Karolina Kowalska, Joanna Kreft-Baka, Michał Jaros, Maciej Konopiński
premiera: 14.10.2022
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.