Ekstraklasa, czyli komediopisanie
Niedawno dostałem książkę Pawła Mossakowskiego Amerykański wspólnik, czyli komedia romantyczna, która zawiera trzy komedie tegoż autora, a zaraz potem dotarła do mnie wiadomość, że Paweł dostał pierwszą nagrodę w konkursie, który znakomita dyrektorka Teatru Powszechnego w Łodzi, pani Ewa Pilawska, zorganizowała po raz siódmy.
Konkurs z godłem, czyli sprawiedliwy i gwarantujący anonimowość, a twórczość Pawła Mossakowskiego powinna zostać wszechstronnie opisana przez specjalistów, a nie przez zazdrosnego kolegę, czyli mnie.
Bo nie ma co ukrywać – komedia i farsa to są gatunki najwyższego ryzyka, a ci, którzy podejmują to wyzwanie (w tym roku znalazło się 125 odważnych osób), nie mają co liczyć na łatwe życie, nawet jeśli odnieśli spektakularny sukces.
Dlaczego?
Antoni Słonimski, jeden z nielicznych, którzy zdawali sobie sprawę ze złożoności tego wyzwania, drwił w jednym z przedwojennych felietonów z wypowiedzi Stefana Krzywoszewskiego, który po napisaniu dramatu historycznego oświadczył, że: „Teraz dla odpoczynku napiszę sobie komedię”. „Widocznie inaczej odpoczął, bo nie napisał” – komentował Słonimski.
Dobra komedia, znakomita farsa to wyzwania wyjątkowo trudne.
Skręcisz w lewo – przepaść prostactwa. Skręcisz w prawo – przepaść niezrozumienia. Pójdziesz prosto – ryzyko banału. Namnożysz atrakcji – źle. Opowiesz w sposób zbyt oczywisty – fatalnie.
Najwyższe wyrazy uznania zyskuje garstka. Jak w sporcie wyczynowym.
Nie bez powodu teatry całego świata sięgają po Czego nie widać, nie bez powodu przez lata wystawiają Mayday czy Goło i wesoło.
Naturalnie nie ma takiego tekstu, którego fatalna decyzja reżysera lub nadmierny głód aktorskiej akceptacji nie może wepchnąć na mieliznę straszliwej szmiry, ale pogarda wobec tego gatunku, a nawet rodzaj wyraźnej niechęci wśród osób zawodowo opisujących spektakle teatralne daje do myślenia.
Nawet jeśli odrzucimy wyjaśnienie najprostsze, a pewnie i najbardziej oczywiste, że recenzenci nie mają poczucia humoru, to jest jednak coś, co powstrzymuje krytyków przed czerpaniem zadowolenia ze śmiechu w teatrze.
Tak zwane nabzdyczenie? Lęk o własną pozycję zniszczoną faktem, że coś w ogóle może rozśmieszyć tak wytrawną i rozsmakowaną w sztuce wysokiej personę? No nie wiem. Brak narzędzi?
Opisanie, dlaczego śmieszy nas na przykład Ricky Gervais czy Monthy Pyton, wydaje się być nieco trudniejsze niż stwierdzenie, że w dziełach wieszcza mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza. Kto potrafi dogłębnie wyjaśnić, dlaczego tak piekielnie zabawny jest na przykład skecz o dezorientacji kota?
Sztuczna inteligencja może mieć poważne kłopoty.
Gdyby wierzyć Umberto Eco, wszystkiemu winne jest zniszczenie lub zagubienie drugiego tomu Poetyki Arystotelesa poświęconego komedii oraz silne przekonanie niektórych żarliwych chrześcijan, że Chrystus nigdy się nie uśmiechał.
Ostatnio doszło do tego jeszcze parę nowych hamulców, bo (całkowicie słusznie) nie wypada żartować z kilku dosyć produktywnych tematów, takich jak inność, ułomność czy kolor skóry.
Właściwie Paweł Mossakowski, jak i kilka pozostałych osób piszących polskie współczesne komedie, nie ma zbyt wielkiego pola do eksploatacji – rodzina, różnice społeczne, relacje międzyludzkie, zdarzenia pomyłkowe, mistyfikacje spowodowane żądzą wzbogacenia…
Z religią lepiej ostrożnie, z polityką też.
Seks i miłość naturalnie dają duże bogactwo wariantów ale – szczerze mówiąc – brak zakazów cenzuralnych i silny atak poprawności politycznej znacznie zubożają skalę manewrów.
A dodatkowo – brak wspólnoty śmiechu.
Dosyć symptomatyczne jest to, że humor, niegdyś rodzaj mówienia o problemach istotnych w sposób oswajający ich grozę, zbyt często zamienia się w rodzaj sarkazmu wobec adwersarzy i ma służyć głównie przekonaniu do swoich racji politycznych.
Niby dobrze, ale niedobrze.
Śmiech jest najzdrowszy, gdy nie rodzi się z niechęci czy nawet nienawiści, ale gdy godzi nas ze światem.
Wanda Jakubowska, w której zajęciach miałem szczęście uczestniczyć, opowiadała, że wszystkie żarty „oświęcimskie” typu: „Hans, mydło z trzeciej półki”, były już opowiadane w Oświęcimiu w czasie wojny. Może z wyjątkiem zaraz powojennego: „Majdanek, Oświęcim to się już nie wróci!”. O sobie Jakubowska mówiła: „Ja, stara stalinówka”, i patrzyła na świat jak na niespójny i w pełni nielogiczny, popsuty, ale pędzący do przodu mechanizm. I chichotała po cichu zdumiona, że udało się jej tak długo żyć. Tak przynajmniej ją wówczas odebrałem.
Poprzednie pokolenia miały chyba nieco inne spojrzenie niż te, które przyszły na świat po roku (powiedzmy umownie) dziewięćdziesiątym i wychowały się na komediach romantycznych, Gwiezdnych Wojnach i telewizji śniadaniowej. Niech mi przedstawiciele tych pokoleń darują – nie atakuję ich, ani nie mam żadnych pretensji. Są, tak samo jak my niegdyś, dziećmi swojego czasu. Co więcej, tak jak my, wchodząc w życie, nie wiedzieliśmy nic lub zaledwie odrobinę o przeszłości, która nas zrodziła, tak i oni z kolejnej warstwy przeszłości, która w międzyczasie narosła, rozumieją tyle, ile (bez obrazy) jest na przykład w spektaklu 1989.
I znów – spektakl jest znakomity, słusznie zbiera nagrody, ale marzy mi się farsa, komedia terapeutyczna, która byłaby dla tych niedawno narodzonych czymś w rodzaju tego, czym dla nas były Eroika lub Zezowate szczęście Munka. Te filmy to była lepsza diagnoza. Głębsza niż oficjalnie dozwolona wersja przeszłości.
Nie znam jego pracy nagrodzonej na „Komediopisaniu”, ale na przykład Siedem dni ale nie tydzień Mossakowskiego spełnia część moich marzeń o dobrej farsie przedstawiającej przemiany lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Czekam też z zainteresowaniem na publikację wszystkich nagrodzonych w tegorocznym konkursie utworów, bo – sadząc po jakości jednej z nagrodzonych prac, którą już miałem okazję przeczytać – poziom był bardzo wysoki i teatry powinny natychmiast przystąpić do ich realizacji.
Branżowe pisma powinny analizować i zachęcać do tworzenia rozmaitych wariantów scenicznych tych nowych tekstów, a zainteresowani krytycy wygłaszać swoje rozumiejące i wnikliwe opinie.
Niestety, zwykle kończy się jak w żarcie rysunkowym Szymona Kobylińskiego. Jedna dość zażywna świnka mówi do drugiej równie otyłej i zadowolonej: „Czy zauważyła koleżanka, że gatunek pereł ostatnio się pogorszył?”
Właśnie.
21-06-2023
Oglądasz zdjęcie 4 z 5