Jak hartuje się teatr
Małgorzata Szydłowska w reżyserskim debiucie przypomina losy nowohuckiego teatru Nurt – żeby oddać sprawiedliwość jego twórcom.
![](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/67ac62ccccab0ecc5c35e20b_nurt%20kwadrat.jpg)
fot. Dawid Ścigalski
Małgorzata Szydłowska w reżyserskim debiucie przypomina losy nowohuckiego teatru Nurt – żeby oddać sprawiedliwość jego twórcom, z którymi politycy, urzędnicy, ale też artyści obeszli się arcyniesprawiedliwie. Ale też po to, żeby się w tej historii przejrzeć. Bo zarówno scena Łaźni Nowej, położona kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie Jan Kurczab reżyserował spektakle, jak i historia teatru zakładanego przez Bartosza i Małgorzatę Szydłowskich na krakowskim Kazimierzu jest istotnym kontekstem dla tego przedstawienia.
Robotniczy Nurt w Nowej Hucie działał w latach 1951–1955. Pokazał dzielnicowej widowni, a czasem i gościom z samiusieńkiego Krakowa m.in. Wodewil nowohucki (przerobioną wersję popularnego Wodewilu warszawskiego), Martwe dusze Gogola, ale też Poemat pedagogiczny Antona Makarenki, radzieckiego pedagoga i pisarza, ideologa, twórcy modelu „wychowania komunistycznego”. Oparty na oddolnym ruchu, Nurt był fenomenem, więc w państwie, które miało obsesję kontroli, nie miał prawa swobodnie istnieć. Zwłaszcza odkąd stał się w miejskiej przestrzeni nadto widoczny. Nurt zatem najpierw więc upaństwowiono, dokoptowując do zespołu profesjonalnych aktorów, później, kiedy zbudowano w Hucie Teatr Ludowy, zlikwidowano (mimo obietnic tylko jedna z aktorek robotniczej sceny znalazła zatrudnienie w instytucji prowadzonej przez Krystynę Skuszankę), a z czasem nawet upamiętniająca Nurt scena straciła swoją nazwę. Spłonął też barak, w którym mieściła się siedziba teatru – dziś w jego miejscu jest boisko.
Nie pozostało więc niemal nic, poza ulotnymi śladami w znikającej pamięci. I archiwaliami, z książką twórcy teatru, Jana Kurczaba, na czele – dostępną dla tych, którzy znajdą dość siły i determinacji, żeby się do niej dogrzebać w bibliotecznych magazynach lub antykwariatach. Warto zadać sobie ten trud, bo jego Nurt. Opowieść o pewnym teatrze to wyjątkowe świadectwo – po kilkunastu pierwszych stronach przestajemy zwracać uwagę na znaki czasu odciśnięte w języku i zauważamy to, co jest istotą tej opowieści, czyli wyjątkową, gnającą narratora i autora zarazem determinację, prowadzącą go w kierunku teatralnej sceny we wciąż budowanej, wyłaniającej się z mroku, błota i chaosu Hucie. Warto przywołać tę lekturę, bo Jerzy Światłoń, który w spektaklu Szydłowskiej gra Kurczaba, występuje tak naprawdę w podwójnej roli – jest też Białym Krukiem, owym liczącym 575 stron tomem, namacalnym świadectwem istnienia Nurtu (choć zachowały się też dużo skromniejsze w rozmiarze wspomnienia aktorki Aleksandry Mianowskiej, stanowiące ciekawy kontrapunkt dla perspektywy Kurczaba).
Trudno zliczyć, ile podejść do Nurtu zaliczył Kurczab, z wykształcenia chemik, z pasji pisarz, animator kultury, społecznik i reżyser – zdobywając i chwilę później tracąc swoje zespoły, szukając stałej siedziby w robotniczych hotelach, świetlicach, stołówkach, próbując zarazić pasją dla teatru ludzi, którzy nigdy wcześniej żadnego przedstawienia nie widzieli, ledwie, jeśli w ogóle, potrafili czytać i którym sporą część doby pochłaniała ciężka, fizyczna praca. Jeśli dodać do tego silną krótkowzroczność Kurczaba, częstą konieczność pokonywania drogi między centrum Krakowa, gdzie mieszkał, a Hutą na piechotę i jego dramatyczną wojenną i powojenną przeszłość – jako ukrywający się Żyd często poruszał się na krawędzi życia i śmierci, zginęła spora część jego rodziny, a on sam po wojnie dwukrotnie usłyszał wyrok śmierci – dostajemy wyjątkowego bohatera, napędzanego nieprawdopodobną siłą o tajemniczych, mrocznych źródłach. Teatralnego Judyma, który ucieka w wycieńczającą misję budowania życia kulturalnego na robotniczym osiedlu przed ścigającymi go demonami.
Trudno nie zauważyć, jakie pułapki kryje w sobie taka opowieść – łatwo skręcić tu w ślepą uliczkę kończącą się perspektywą zbyt łatwej, upraszczającej niuanse laurki. Twórczynie – autorka tekstu Elżbieta Łapczyńska i Szydłowska – są tego zagrożenia świadome – sceniczny Nurt nie stawia Kurczabowi pomnika, przeciwnie, łapie bohatera za słówka, wytykając mu fatalnie brzmiące z dzisiejszej perspektywy sformułowania („ja nie bardzo wierzę w możliwość gwałtu na dorosłej kobiecie” – cytuje sam siebie w książce). Jest raczej gestem zaznaczenia połączeń między współczesną historią Łaźni a doświadczeniami teatru, który działał przed laty tuż obok.
To wykopalisko w organizmie Huty odbywa się nie tyle w poszukiwaniu znaków dawno minionego czasu, co wspólnych korzeni. Tym bardziej że momentów, w których obie opowieści mogą się w sobie nawzajem przeglądać jest sporo: to m.in. współpraca z aktorami-amatorami, doświadczenie budowania teatru od podstaw czy boje z decydentami próbującymi unicestwić lub na siłę wpisać w istniejący porządek inicjatywę, która mu się wymyka. Jeśli chodzi o scenę prowadzoną przez Szydłowskich, najmocniejszym takim doświadczeniem były oskarżenia krakowskiego radnego PiS o niegospodarność i nepotyzm – oczyszczenie z zarzutów zajęło im cztery lata. Scena w Nurcie, w której Bartosz Szydłowski wychodzi na scenę w roli partyjnego dygnitarza wizytującego teatr w asyście aktorek z szanowanych krakowskich instytucji, pogardliwie komentującego poziom prowadzonych w Hucie artystycznych poszukiwań i pouczającego jego twórcę, jest symbolicznym odwetem za tamtą traumę. Szydłowska też pojawia się w spektaklu – to jej głosem sceniczny Nurt jest wpisywany w dodatkowe ramy, socjologiczne, krytyczne, literackie, jakby w geście chroniącym tę opowieść przed osunięciem się w wizję nazbyt idealistyczną.
Sposobem na ucieczkę od pomnika jest też silnie, od pierwszych scen zaznaczona opozycja między Kurczabem (Jerzy Światłoń) a jego aktorami, duchami pamięci stawiającymi opór wobec powrotu do historii Nurtu i próbującymi odzyskać podmiotowość. Z niepokorną Basią (Barbara Jonak) na czele – aktorką, która udaje amatorkę, Żydówką ukrywającą łączącą ją z Kurczabem tożsamość, dystansem broniącą się przed wejściem w wytoczone w nowohuckim błocie koleiny prowadzące znów w stronę baraku Nurtu.
Nieprzypadkowo Szydłowska powołuje przy okazji pracy nad swoim debiutem wyjątkowy zespół – współtworzą go zarówno aktorzy-amatorzy wyłonieni w castingu, jak i profesjonaliści, z którymi Łaźnia zaczynała swoją przygodę na krakowskim Kazimierzu (Tomasz Augustynowicz, Hanna Bieluszko, Barbara Jonak, Jerzy Światłoń), obecny także we wcześniejszych spektaklach Łaźni Dominik Stroka, na co dzień związany z Domem Utopii Tomasz Talerzak, czy współpracujący z Szydłowskimi od lat kompozytor i instrumentalista Dominik Strycharski – tu jako Długi, bard i didżej zarazem napędzający nowoczesnym, elektronicznym brzmieniem sceniczną opowieść.
Na scenie amatorzy spotykają się więc z profesjonalistami i przez cały spektakl trwa gra w zacieranie granic – bo z jednej strony łatwo byłoby powiedzieć, że ci pierwsi tworzą Chór Murów w robociarskich czerwonych kombinezonach, ale jego elementem jest przecież i zawodowiec – wprawdzie nie aktor, ale muzyk. Z drugiej, to właśnie z Chóru wywodzą się dwie wyniosłe, towarzyszące partyjniakowi-Szydłowskiemu aktorki. Z trzeciej – wśród aktorów tworzących zespół Kurczaba nie wszyscy są profesjonalistami, jest tu i Talerzak, znakomity w roli partyjnego aktywisty, którego coraz to bardziej pochłania teatr, czy Agnieszka Fliśnik, której dziadek był jednym z budowniczych Huty, w tym Teatru Ludowego – w roli Zosi. Z czwartej wreszcie – zawodowcy (Bieluszko, Augustynowicz i Stroka) muszą tu wejść w role amatorów, co sprawia im ewidentną frajdę w powtarzanej w nieskończoność pod dyktando Kurczaba scenie z Martwych dusz. Podobnie – jak w wypadku granej przez Bieluszko Gigi – wynoszenie aktorskiej maniery poza ramy spektaklu.
No i wreszcie Światłoń w roli Kurczaba – z początku wydaje się idealistą, wizjonerem, którego perspektywa zawęża się do sceny w Hucie i marzenia o zarażeniu tamtejszych robotników wizją teatru tak dalece, że cały świat (i cała pamięć o tym świecie) zamyka mu się w tej perspektywie. Z drugiej, to on właśnie okaże się prawdziwym realistą w zderzeniu z bezdusznym urzędniczo-politycznym aparatem – jako pierwszy zda sobie sprawę, że wizyta dygnitarza na próbie oznacza koniec Nurtu. Światłoń w tej roli potrafi między wierszami wydobyć to, co mogło być jednym ze źródeł determinacji Kurczaba – nieugiętą wiarę, że im trudniejsza rzeczywistość, tym bardziej kurczowo trzeba trzymać się sztuki, tej religii ateistów, która jako jedyna może przynieść ocalenie.
Szydłowska projektując swój Nurt, łączy role reżyserki i scenografki – buduje przestrzeń, w której opowieść o robotniczym teatrze staje się nam fizycznie wręcz bliska. Największa część sceny znajduje się między rzędami krzeseł i przez sporą część spektaklu aktorów mamy na wyciągnięcie ręki. Ta przestrzeń to robotnicza stołówka czy może raczej współczesna wariacja na jej temat, w której teatralny potencjał dopiero ma szansę się spełnić. Ale jest też – po jednej stronie – scena teatralna, na której aktorzy Kurczaba wprawiają się w rolach z Gogola, i po drugiej, nad konsoletą Długiego – antresola, na której siada Basia, wahając się, czy zejść w błota Huty, a obok niej krakowska widownia, która z pobłażliwością podbitą pogardą komentuje spektakl robotników-amatorów. Taki podział prowokuje nieustanną zmianę między bliskością a dystansem, zabawę perspektywą, w której spojrzenie z góry/z dołu/czy na wprost wyznacza układ sił sytuujący Nurt na mapie Krakowa, ale też stosunki w samym zespole. Razem z multimediami Dawida Kozłowskiego, muzyką Strycharskiego, kostiumami Muru, scenografia buduje dla opowieści nowoczesną ramę, która nie pozwala zapomnieć o kontekście czasu i miejsca, w którym opowieść o Nurcie została osadzona. A ten kontekst jest na tyle szeroki, że mieszczą się w nim nie tylko Łaźniowe boje z politykami i urzędnikami, ale i inne napięcia pomiędzy władzą a artystami. A także gorzka prawda, że ich pozycja w tych potyczkach bywa osłabiona nie tylko dlatego, że władza ma narzędzia pozwalające egzekwować swoje decyzje, ale też ze względu na to, że i wśród ludzi sztuki ambicje, osobiste interesy i poczucie wyższości często przesłaniają potrzebę środowiskowej solidarności.
12-02-2025
Teatr Łaźnia Nowa
Nurt
na podstawie książki Nurt. Opowieść o pewnym teatrze Jana Kurczaba
Scenariusz i reżyseria: Małgorzata Szydłowska
Scenariusz: Elżbieta Łapczyńska
Muzyka: Dominik Strycharski
Multimedia: Dawid Kozłowski
Inspicjent: Adrian Kolos
Występują: Tomasz Augustynowicz, Hanna Bieluszko, Agnieszka Fliśnik, Barbara JonakDominik Stroka, Dominik Stycharski, Małgorzata Szydłowska (z offu), Bartosz Szydłowski, Jerzy Światłoń, Tomasz Talerzak
Chór Murów: Mateusz Dzida, Iwona Karcz-Wojnarowska, Maksymilian Król, Jakub Kusy, Mariacristina Mallardo, Paulina Strzoda
Premiera: 7 listopada 2024
Nurt, reż. Małgorzata Szydłowska, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie
Małgorzata Szydłowska w reżyserskim debiucie przypomina losy nowohuckiego teatru Nurt – żeby oddać sprawiedliwość jego twórcom.
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
![Logo of Teatr Łaźnia Nowa](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/678ea62dcfa095c715be3992_210_172x106.avif)
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.