Kaprysy św. Inki
Renata Jasińska mówi aktorami na scenie za dużo, by można było dostrzec w najnowszej produkcji Teatru Arka – niesfornego, offowego teatrzyku – zamiar i łaknienie. Zamiar, aby doszczętnie oczarować widza. I łaknienie nasycenia godzinnej czasoprzestrzeni urodą przemyślanego ruchu, muzyki, gestu – także aktorów nieprofesjonalnych.
Hagiografie – gatunek w istocie rzeczy dość performatywny – epatują zazwyczaj opisami cudów i scenami męczeńskiej śmierci, co czyni je poczytnymi lub widowiskowymi. Cuda wiary to warunek metafizyczności, a piersi rwane szczypcami, przypalanie żywym ogniem, dekapitacje, darcie ciał żelaznym zgrzebłem, obdzieranie ze skóry – początek obfitej listy teatralizujących się atrakcji. Z przyczyn formalnych teatralny żywot Danuty Siedzikówny nie jest zatem hagiografią.
Nie jest także fabułą w bondowskim stylu. To raczej starannie nizane na splątane nici polskich losów strzępy anegdot o ojcu zesłanym w młodości na Sybir, maszerującym w armii Andersa, o konspirującej matce rozstrzelanej przez hitlerowców, wreszcie o pokornej służbie nastolatki – tu sanitariuszki w V Brygadzie Wileńskiej AK. Niewiele ze Złotej gałęzi czy choćby Popiołu i diamentu. Może jakieś ułamki Czasu honoru. Raczej skromne.
W dzisiejszych czasach skromność wydaje się mało atrakcyjnym towarem medialnym. Nawet zrealizowany w Teatrze TV spektakl Inka 46 Wojciecha Tomczyka wymagał podpórki efektów specjalnych. Spacer perorujących bohaterów pomiędzy rozstawionymi w studiu planszami dokumentów z IPN-u ożywiały plenerowe scenki rodzajowe. Od czasu do czasu szeleszczące papierem dialogi przerywała strzelanina patriotów z ubekami, katowskie sceny przesłuchań. Da się oglądać na YouTube – kostiumy i efekty przygotowali profesjonaliści.
W przypadku Inki Renaty Jasińskiej na scenie Arki oprócz autorskiej interpretacji męki i konania Siedzikówny oglądamy nieco histeryczny montaż fragmentów Archipelagu Gułag, Roku 1984, wiersze Krystyny Miłobędzkiej i Zofii Warzyńskiej. Ten mentalny sampling przełożony na fonię – rytmiczny jak kroki tanga – wsparł kolaż obrazów, zbyt banalnych, by naprawdę wzruszyć. Rozczarowanie widza bierze się nie stąd, że oglądamy stereotypy, lecz że nic tych stereotypów nie demaskuje.
Pierwsze wrażenie popsuło wywoływanie duchów sponsorów – często nieobecnych – i ciał sympatyków teatru – obecnych. Przesterowało to premierowy wieczór ku poetyce akademii ku czci. A przecież interakcja z widzem ma sens wtedy, gdy wchodzi on w przestrzeń spektaklu, nie ma zaś sensu wydobywanie go z fotela dla poklasku. Towarzyskie dusery – w moim przekonaniu – rozmywają mistykę, wzniecają celebrytyzm. Przepada zatem magiczny moment przejścia z tam do tu, z onego świata do tego – jak sobie jeszcze teatralną czasoprzestrzeń nazwiecie. Ginie teatr jako wehikuł czasu.
Uprzedzając opis teatralnej kreskówki historycznej o Ince – dostrzegam dwa podstawowe błędy w najnowszej robocie Jasińskiej. Pierwszy dotyczy totalnego przerostu, wręcz egzaltacji dykcją narodowo-patriotyczną. Żeby nie urazić autorki scenariusza i reżyserki, sparafrazuję po raz setny anegdotę poetycką Słowackiego o Bogu, dopytującym zza krzaka wiecujących Polaków. Nieważne, żeby o ojczyźnie głośno, ważne – jak. Krzyk i interpretacyjne konwulsje – choćby w szlachetnej intencji – zacierają sensy zamiast je uwydatniać. Coś jednak różni teatr od pochodu czy akademii, uznajmy, że np. zdolność do wyjątkowego skupienia uwagi.
Rzecz druga – nierozegranie wewnętrznych przestrzeni Arki. Teatr ten składa się z kilku dziwnych pomieszczeń. Półmrocznych sal, salek, schodów, schodków, pokracznych przejść, rupieciarni. Aż się prosiło, by tu – skoro i tak wędrują nimi widzowie w drodze ku scenie –
pokazać traumę losów Inki. Właśnie w takim śród-ziemnym – po Tolkienowsku myśląc – innym świecie. Sponiewieranym. Tymczasowym. Brzydkim. Przerażającym czerniami. Bezokiennym. Klaustrofobicznym. Niewygodnym. Tak przecież często postrzegamy nasze prywatne scenografie samotności i lęku.
Jasińska zamknęła zdarzenia w niewielkiej przestrzeni, zamierzając misterium o męce. Oglądamy więc sporo namaszczonych, dookolnych pochodów, ceremonialnego stawiania krzyży, biczowań, szyderstwa – brak kamienowania, choć – dla znawców – jest małe ukrzyżowanie. Z sufitu zwisają gipsowe głowy. Jak na obrazach de Chirico. Udręczeni bohaterowie podziemia drepczą w koło, przesuwają się niczym figurki szopki, padają, są wynoszeni przez oprawców. Jakoś manekinowo to wygląda. Jeszcze dziwne w kroju i barwie mundury żołnierzy wyklętych i niewyklętych, pieśni legionowe. I – to akurat plastycznie ładne – widma ofiar komunizmu, przenikające mrok sceny, z dłońmi ujmującymi pustkę po ważnych, acz niewidzialnych przedmiotach.
Trudno jednak wyrazić entuzjazm wobec interpretatorów głównych postaci. Nie zachwycają figury boleśnie stereotypowe, np. irytują sowizdrzalskie parady Ubeków (Radosław Strzelecki, Alexandre Marquezy): indoktrynacja, katowanie Inki, wóda, katowanie Inki, dobry i zły policjant, katowanie Inki, sowieckie czastuszki, znów katowanie Inki. Blada to rewelacja. Krzyk ponad krzykiem. Ten komunistyczny – groteskowy, więc zły, ten patriotyczny bolesny, więc szlachetny. Jak w komiksie Kapitan Kloss – tylko à rebours.
Zbyt mocne nakręcenie patriotycznej sprężyny udziwniło także ekspresję ciała boskiej w poprzednich spektaklach Agaty Obłąkowskiej-Woubishet. Jej Inka raczej szamoce się na scenie niż kogokolwiek postaciuje. Epizody ukazujące szaleństwo przenoszą cierpienie Inki do wymiaru – w najlepszym razie – kina gore, a przecież dokumentalne świadectwa historyczne o wydarzeniach w katowni UB nie przywołują figur tańca św. Wita w wykonaniu Siedzikówny. Także swoiste manzo z ubekami – znaczące ciało aktorki siniakami, więc bolesne – nie dławi gardła, nie wbija w fotele.
Jan Kot w roli Łupaszki przychodzi ze snu, śni na scenie melodramatycznie i znika we śnie. W tej malignie nie ma nic ponad recytację czy bal manekinów. Podobnie żołnierze niezłomni Radka Wojtasa, Marka Trocińskiego i Andrzeja Kusiaka. Więcej energii aktorskiej pamiętam z kultowego w PRL-u musicalu Dziś do ciebie przyjść nie mogę… Jakby lawa tekstów, zarzucająca zdarzenia na scenie solidną warstwą bogoojczyźnianych liczmanów, spętała wyobraźnię aktorów. Recytując swe ścieżki dźwiękowe, powtarzają mantry na poziomie tablic pamiątkowych.
Jedna ważna nauka po upadku wrocławskiego Teatru Polskiego: teatr współczesny, który nie idzie po estetycznej bandzie, jest – jak myślę – stratą czasu. Podobnie jak zanurzenie sztuki w doraźnym interesie politycznym czy sponsoringu. To dla publiczności skuteczny środek nasenny. Ja przez grzeczność nie przysnąłem.
21-10-2016
Integracyjny Teatr Arka, Wrocław
Inka
scenariusz i reżyseria: Renata Jasińska
pomysł scenografii: Renata Jasińska, Jakub Jan Robaszewski
lalki: Jakub Jan Robaszewski
muzyka: Kagyuma
kostiumy: Ewa Jobko
reżyseria świateł: Bartosz Pakos
choreografia: Bożena Klimczak, Agata Obłąkowska-Woubishet
konsultacja historyczna: Piotr Szubarczyk
premiera: 7.10.2016
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.