List do Wandy Zwinogrodzkiej
Droga Wando,
bardzo długo się nie widzieliśmy i od dawna nie rozmawialiśmy ze sobą, ale mam nadzieję, że dawna znajomość i koleżeństwo z okresu studiów usprawiedliwia ten nieoficjalny ton listu.
Przeczytałem Twoje wystąpienie na katowickiej konwencji PiS-u. Miało tytuł: Polityka kulturalna, czyli o umacnianiu więzi wspólnotowych [tekst wystąpienia dostępny tutaj - s. 109]. Rozpoczęłaś od rozważenia sensu zmiany w nomenklaturze dotyczącej jubileuszu Teatru Narodowego.
„Przed pół wiekiem, w roku 1965, czyli w pełnym rozkwicie PRL-u, rocznicę tę obchodzono bardzo uroczyście jako 200-lecie Teatru Narodowego. Teraz jest inaczej. MKiDN celebruje »250 lat teatru publicznego w Polsce«. Ta podmiana słów i – oczywiście – sensów jest operacją całkowicie świadomą i celową, czego nie kryją jej pomysłodawcy”.
A dlaczego mieliby kryć? Pomysłodawca tej zmiany, profesor Kosiński, tłumaczy w jubileuszowej eksplikacji, że termin „publiczny” uznał po prostu za bardziej „inkluzywny”.
Wydaje się, że z taką opinią trudno się nie zgodzić tym wszystkim, którzy, tak jak my, droga Wando, słuchali na Wydziale Wiedzy o Teatrze wykładów Anny Kuligowskiej i Teresy Kostkiewicz na temat polskiego Oświecenia. Przecież gdyby wówczas działało dzisiejsze prawo autorskie, to tamtego teatru by zwyczajnie nie było! Oparty był przecież niemal wyłącznie na pospiesznych i topornych przeróbkach sztuk Moliera i Destousches’a. Dokonywano ich na konkretne zamówienie polityczne kochanka carycy Katarzyny, który zasiadł na tronie polskim przy jawnym wsparciu rosyjskich bagnetów. Tematem sztuk było wyłącznie naśmiewanie się z wad społeczeństwa polskiego. Nigdy Szkło kontaktowe nie było tak zjadliwe wobec posłanki Pawłowicz, jak Bohomolec z Bielawskim wobec tych wszystkich swoich Sarmackich i Staruszkiewiczów. Tak więc: 19 listopada 1765 roku otworzył swe podwoje teatr ówczesnych lemingów, którzy mówili po francusku, ubierali się po francusku i marzyli o tym, żeby być Francuzami, a nie Polakami. Tak by ich przynajmniej opisała „Gazeta Polska”, gdyby wtedy wychodziła.
I Ty, Wando, bardzo dobrze to wiesz.
Ponieważ słuchałaś również wykładów Marty Fik, nie powinno Cię dziwić, że w pełnym rozkwicie PRL-u wybijano tak uroczyście „narodowy” charakter sceny na Placu Teatralnym.
Jesień 1965 roku to był już czas, kiedy Gomułka coraz bardziej zdecydowanie zaczynał grać kartą narodową, a różne nurty w PZPR coraz wyraźniej zmierzały w stronę „nacjonal-bolszewizmu”. Już za chwilę pod auspicjami Mieczysława Moczara i Kazimierza Rusinka (wiceministra kultury, który patronował obchodom Teatru Narodowego) miała się rozpocząć kampania przeciw „encyklopedystom”, czyli tym „wykształciuchom”, którzy stworzyli „niesłuszne” hasła w Wielkiej Encyklopedii PWN. A w perspektywie był już marzec ‘68, kiedy to w imię „narodu” z wykształciuchami załatwiono się ostatecznie.
Te przeinaczenia, pominięcia i fałszywe interpretacje, jakie proponujesz, mają, jak rozumiem, stanowić podstawę nowej „polityki kulturalnej”, której celem będzie „umacnianie więzi wspólnotowych”.
Mówiłaś w Katowicach: „Wspólnota polityczna powstaje na gruncie czytelnie zdefiniowanej tożsamości – w nowożytnej Europie przeważnie na gruncie tożsamości narodowej”.
Ponieważ tak ja i ja słuchałaś, Wando, wykładów Stefana Mellera, wiesz doskonale, że tożsamość w nowożytnej Europie określała się przeważnie nie na gruncie tożsamości narodowej, która – w naszym dzisiejszym rozumieniu – jest wynalazkiem stosunkowo niedawnym. Nie będę Ci przytaczał księdza Orzechowskiego „gente Ruthenus, natione Polonus”, ani tłumaczył fenomenów „narodu szlacheckiego” I Rzeczpospolitej czy patriotyzmu habsburskiego, bo Ty to wszystko doskonale znasz. Ale zawieszasz tę wiedzę, żeby wezwać mnie do „bycia dumnym z tego, że jestem Polakiem”. Przepraszam – nie jestem. Tak jak nie odczuwam specjalnej dumy z tego, że jestem mężczyzną albo że jestem praworęczny. Bardzo mi przykro, ale nie potrafię po prostu być dumnym z czegoś, co nie jest moją zasługą, tylko takim, a nie innym losem na genetycznym kole fortuny.
Wando, skończyliśmy ten sam Wydział Wiedzy o Teatrze. Prócz profesorów wyżej już wymienionych uczyli nas: Zbigniew Raszewski, Jerzy Timoszewicz, Lech Sokół, Zbigniew Wilski, Józef Szczublewski. Każdy z nich był fascynującą indywidualnością, ale też wszyscy tworzyli swoistą wspólnotę światopoglądową wokół zbioru zasad, które wydawały mi się wówczas zresztą dość oczywiste i naturalne jak oddychanie.
Dopiero z punktu widzenie dzisiejszych podziałów („my stoimy tu, oni tam, gdzie ZOMO”) widać, ile w ich naukach było kosmopolitycznego liberalizmu, niebezpiecznej tolerancji wobec odmienności (która przecież jakże łatwo może stać się koniem trojańskim zagrażającym naszej z takim trudem uczytelnionej tożsamości narodowej), lekkomyślnej otwartości na nowe prądy (mogące wszak nieść w sobie zabójcze wręcz miazmaty).
Nasi profesorowie jedynie tłumaczyli świat, a Ty, Wando, chcesz go zmienić.
W Twoim nowym świecie nie będzie już głupoty, karierowiczostwa, nieuczciwości, partyjniactwa. Pracując przez lata w TVP dosyć się tego wszystkiego naoglądałaś i naprawdę doskonale rozumiem Twój bunt. Mam natomiast poważne wątpliwości co do zaproponowanej przez Ciebie „rewolucyjnej strategii”.
Wredne koterie zostaną zastąpione przez „wspólnotę polityczną powstałą na gruncie czytelnie zdefiniowanej wspólnoty narodowej”.
Więc pytanie: czy ja, Wando, mam szansę należeć do tej wspólnoty? Tożsamość moja narodowa czytelna i nie do ruszenia (choć, co uczciwie przyznałem wyżej, nie jest to dla mnie powód do jakiegoś wielkiego aj waj), matka ma z domu Gawarecka, a wuj – ksiądz dziekan zakroczymski; więc jak? Da radę?
A Gombrowicz w tej wspólnocie będzie? Czy tylko Weyssenhoff? Ja oczywiście rozumiem decyzję ministra edukacji w jedynym polskim rządzie, żeby Ferdydurke zastąpić Sobolem i panną, dziełem „wybornego stylisty”: „Las już zamroczył się w podcieniach i mocno pachnął żywicą sosen; wyrastał w gruncie nierównym, pogarbionym w szańce, przykopy i mamelony, za czym się jeszcze wyższym [nic nie poradzę – tak jest wydrukowane! – K.K.], a przygodni starożytnicy poznawali w tych wybujałościach gruntu »okopy szwedzkie«”. (Jak boga kocham – nie szukałem specjalnie, tak mi się otworzyło!) Więc jak mówię, rozumiem ministra Giertycha, bo niby dlaczego dzieci mają mieć łatwiej? Przecież nic tak nie krzepi ducha (narodowego), jak zimny wychów cieląt.
„Potrzeba odczuwania bezpieczeństwa w zbiorowości i uwolnienie się od [osobistej – K.K.] odpowiedzialności kryje w sobie – jak mi się zdaje – największy potencjał antyludzki”.
To słowa Haralda Welzera z książki Sprawcy. Dlaczego zwykli ludzie dokonali masowych mordów.
Długo się wahałem, czy je przytoczyć. Boję się, że nie uwierzysz mi, Wando, że nie chcę wcale porównywać Twojej partii do NSDAP i że uważam takie porównania za skrajnie idiotyczne, a Welzer jest po prostu nie do końca wprawdzie przypadkową, ale jednak – zwykłą wakacyjną lekturą.
Jest jednak w tej książce kilka tez tak sugestywnych i niepokojących, tak niebezpiecznie rymujących się z naszą współczesnością, że postanowiłem strzelić sobie samobója i zacytować. Wydaje mi się to pożyteczne i w kontekście mojego listu, i w sytuacji kościelno-narodowej ofensywy, jaka ma miejsce.
Oczywiście lwią cześć swoich rozważań Welzer poświęca masowym mordom na Żydach dokonywanym przez Einsatzgruppen i Sonderkommanda na Wschodzie, ale omawia też wojnę w Wietnamie, Ruandzie i Jugosławii. Przez cały czas stara się odpowiedzieć na pytanie, jak to się dzieje, że ludzie, którzy zamordowali właśnie 300-400 osób (taka była „dniówka” dla strzelca Sonderkommando) niezmiennie uważają się za normalnych i przyzwoitych. Co więcej, po 3-4-letnim krwawym epizodzie wracają do swoich małych ojczyzn, gdzie żyją spokojnie, wychowują dzieci, są społecznikami, aktywnymi uczestnikami wspólnot parafialnych, dobrymi sąsiadami, na których zawsze można polegać?
Przedzierając się przez tomy akt sądowych i relacji świadków Welzer dochodzi do wniosku, że wstrząsająco dobre samopoczucie niemieckich morderców (ale także chorwackich, serbskich, amerykańskich i każdych innych) wynika stąd, że usunęli przed dokonaniem mordu swe ofiary z „uniwersum powszechnych zobowiązań”, na którym opiera się moralność społeczeństwa, lub, jak Ty byś pewnie wolała, wspólnoty. Bo przecież wspólnota może być „gruba” lub „chuda”: może być wspólnotą wszystkich ludzi po prostu (wtedy przyjęcie uciekających przed ISIS Syryjczyków nie nastręcza problemów), wspólnotą obywateli jakiegoś państwa albo też – w ramach tego państwa – wspólnotą narodową powstałą na gruncie „czytelnie zdefiniowanej tożsamości”.
Welzer pisze dalej, że istniejące współcześnie „społeczne struktury instytucjonalne i operacyjne należy w zasadzie traktować jako zbiorniki potencjałów, które w zależności od zdefiniowanego celu mogą tworzyć zupełnie inną rzeczywistość”. Innymi słowy, nic w naszym świecie nie chroni nas przed okropną historyczną czkawką. Z klocków Lego naprawdę można zbudować obóz koncentracyjny.
Welzer twierdzi, że warunkiem koniecznym, aby ta „inna rzeczywistość” stała się mordercza, jest „zbudowanie wspólnoty w oparciu o radykalną definicję tych, którzy do niej nie należą”. Bo są Żydami, Bośniakami, „encyklopedystami” czy wyznawcami „cywilizacji śmierci”. Bo stoją tam, gdzie stało ZOMO. Bo mają niezbyt czytelnie określoną tożsamość. Bo mogą być nie w pełni zdrowi psychicznie, gdyż urodzili się dzięki in vitro i cierpią na „syndrom ocaleńca”. (Tych zresztą łatwo rozpoznać, gdyż, tak jak Żydzi, różnią się od nas, Polaków, fizycznie – mają bowiem niewidoczną bruzdę, której istnienie doświadczony i pobożny lekarz zawsze jednak wykaże).
„Los europejskich Żydów został przesądzony w momencie, gdy pewien urzędnik w 1933 roku w jednym z zarządzeń zdefiniował, kto jest »Aryjczykiem«, a kto nim nie jest. Od tej chwili można było w praktyce – zarówno w sensie normatywnym, jak i prawnym – wyegzekwować to, co przedtem istniało już w formie rasistowskich resentymentów i pragnień eliminacji czy zniszczenia pewnych grup ludzi, ale podlegało kontroli i korekcie mieszczańskiego prawa, nie mogło więc swobodnie się rozwinąć”.
To zaczęło się bardzo „niewinnie” i bardzo powoli przyspieszało.
„4 kwietnia niemiecki Związek Bokserski wykluczył ze swoich szeregów wszystkich bokserów żydowskich. 18 kwietnia Gauleiter Westfalii zarządził, że Żyd może opuścić więzienie tylko wtedy, kiedy obie osoby, które złożyły wniosek o jego zwolnienie i wpłaciły odpowiednią kaucję, zgłoszą gotowość zajęcia jego miejsca w więzieniu. 19 kwietnia zakazano używania języka jidysz na targach bydlęcych w Badenii. 24 kwietnia zakazano używania imion żydowskich do przeliterowywania w rozmowach telefonicznych”. I tak dalej, a wszystko w majestacie prawa. Nowego prawa sankcjonującego wykluczenie.
Sądzę, Wando, że to, co powiedziałaś w Katowicach na temat czytelnego określenia tożsamości narodowej, daje wystarczającą podstawę teoretyczną do przeprowadzenia w społeczeństwie podziału na tych „czytelnych” i „zagmatwanych”. Czy krokiem kolejnym będzie wykluczenie tych „zagmatwanych”? (Do tego zmierzała forsowana przez Twoją partię w 2007 roku ustawa lustracyjna, która umożliwiała rewolucję kadrową porównywalną jedynie z tą, jakiej dokonano po Marcu ‘68).
A jaki będzie krok następny?
Nie wiem, czy pamiętasz, Wando, jak jesienią 1980 roku zakładaliśmy razem NZS w szkole teatralnej. Była to jedyna (poza harcerstwem przez dwa lata) organizacja, do jakiej w życiu należałem. (Zresztą całkowicie pasywnie). Bo jakoś nie lubię należeć. Ani do organizacji, ani do wspólnot.
No jeszcze taka wspólnota, jak ówczesna „S”, całkowicie otwarta, gdzie „nie masz Greka ani Hebrajczyka” czy jakoś tak, owszem – ona mogła być.
Więc w tym właśnie nastroju ogólnej euforii zakładaliśmy NSZ na Miodowej. Mnie chodziło wówczas o wolność, która w moim wypadku streszczała się w końcu do wolności czytania wszystkiego, na co mam ochotę. Czy Tobie, Wando, już wtedy chodziło o „prawdziwą wolność”? Czy już wtedy Wybór Zofii Styrona, Malowany ptak Kosińskiego, Rondo Brandysa czy prace Jana Grossa były dla Ciebie podejrzane z punktu widzenia polityki kulturalnej mającej służyć „umacnianiu więzi wspólnotowych”?
Z przykrością, niesmakiem i smutkiem wyglądam jutrzenki nowego świata, który pomagasz tworzyć.
Twój dawny kolega
Krzysztof Kopka
19-08-2015
Oglądasz zdjęcie 4 z 5