Mrożek i inni

aAaAaA

Ukazała się biografia Sławomira Mrożka napisana przez panią Annę Nasiłowską. Biografia, moim zdaniem, solidna, wnikliwa i pełna bardzo inspirujących refleksji. Równocześnie omijająca niektóre sprawy prywatne, co w moim odczuciu jest decyzją słuszną, a co może wzbudzić apetyt przyszłych badaczy. Czy Mickiewicz współżył z matką swojej przyszłej żony? Na jaki rodzaj niemocy erotycznej cierpiał Słowacki? Kim była żona astronoma z fraszki Kochanowskiego? – tego typu pytania rozpalają kolejne pokolenia badaczy i dyskusje polonistyczne.

Nie wszyscy są zdania, że Mrożek zamieszkał w naszym panteonie, choć dla mnie, a sądzę, że i dla wielu osób, które mają bardziej ubiegłowieczne pesele, wydaje się to zaskakujące.

Mrożek był zawsze bardzo ważny. Piszę tę ocenę spod serca, ponieważ jako siedemnastolatek reżyserowałem w swoim liceum Kynologa w rozterce, jako dwudziestoparolatek przeżywałem premierę Tang” w Teatrze Współczesnym, jako pięćdziesięciolatek reżyserowałem Miłość na Krymie, a jeszcze później ośmieliłem się uczynić z Mrożka bohatera swojej sztuki Dowód na istnienie drugiego.

Pomniejszych spotkań, sporów i dyskusji nie zliczę, bo wyszłaby z tego duża antologia. Gest odrzucenia Mrożka (na przykład dlatego, że pisze pełnymi zdaniami) uważam za niespecjalnie rozsądny, a wielkiego talentu żaden Salieri nie potrafi mu chyba odmówić. Moje rozmowy z Mrożkiem wspominam jak smutne jednostronne występy, kwitowane przez niego jakimiś równoważnikami zdań w rodzaju „To też” albo „Owszem”.
 
I tyle.

Dowód na istnienie drugiego był przecież sposobem odreagowania mojej traumy i próbą rzucenia oskarżenia stawianego Mrożkowi, że nikt, nawet Gombrowicz, prawdopodobnie nie mógł się z nim dogadać. Mrożek, już bardzo schorowany i daleki od problemów świata doczesnego, prosił Jana Englerta, aby moja sztuka nie była wystawiana. Dyrektor Englert nie posłuchał, a Mrożek zmarł na rok przed premierą Dowodu...

Nie wydaje mi się , abym uczynił mu krzywdę.

Myślę, że był osobowością fantastycznie złożoną i skomplikowaną, a to, że zachowywał się jak Iwona Księżniczka Burgunda, potwierdzą wszyscy, którzy go znali. Dwuznaczność tekstu, który Mrożek napisał po śmierci Gombrowicza, dwuznaczność szczerości do bólu i jednocześnie wyznania najgorętszych uczuć to przecież jeden z najbardziej fascynujących dokumentów naszej literatury.

I teraz najważniejsze: bez Mrożka nie zrozumiemy dnia dzisiejszego.

Nie chodzi o to, że rozumienie wymaga poprawnie skonstruowanych zdań, choć warto zauważyć, że zbyt ofensywna dekonstrukcja języka może niszczyć szansę na wzajemne porozumienie. Czysta wymiana emocji to trochę za mało jak na teatr od zawsze łączący bardzo rozmaite formy komunikacji i więzi międzyludzkich. Dlatego w mojej ocenie Grotowski zawędrował wystarczająco daleko, może nawet za daleko.

Istotniejszy wydaje się fakt, że pewne myśli i oceny Mrożka nadal są ważne i nadal dotykają spraw bolesnych i zasługujących na refleksję. Zabawa nie jest tylko opowieścią o parobkach, którzy nie umieją się bawić, Emigranci to nie tylko marny los inteligenta i prostaka na emigracji, Ambasador to nie tyko kwestia relacji humanizmu i polityki bieżącej. Talent Mrożka polegał na wyjątkowej, nie zawsze przez współczesnych uświadamianej przenikliwości. Jego sarkazm, jego modele relacji międzyludzkich zaglądają głębiej niż nam się wydaje na początku lektury. Jego inwencja językowa, choć w zgodzie z ówczesnymi kanonami ascetyczna, jest potężna i esencjonalna.

„Artur: To jakieś mętne.
Edek: Ale postępowe”.

I tu dochodzimy do pytania niespecjalnie nadającego się na felieton, może bardziej na ustalenie i podpisanie w umowie koalicyjnej.

Czy i w jakim stopniu potrzebna nam jest przeszłość?

W nauce jest to dosyć proste.

Jeśli budujemy nowy samochód, potrzebna jest odziedziczona po Newtonie mechanika, ale jeśli chcemy wmontować do niego sprawny GPS, to już musimy sięgnąć do równań Einsteina. Geniusza, który wynalazł koło, też wypada pamiętać, a badania Faradaya i Maxwella nad elektrycznością pozwalają posłuchać w radiu samochodowym Now and Then Beatlesów odrestaurowane wspólnie przez sztuczną inteligencję i pozostałych przy życiu członków zespołu.

Jeśli jednak pragniemy prowadzić teatr i odnieść zawrotny sukces w postaci walącej tłumnie lub wychodzącej tłumnie (w tej kwestii też jest różnica zdań) publiczności, pytanie o to, co czerpać z przeszłości, staje się znacznie trudniejsze.

Uroczy komunikat z filmu Filipa Bajona: „Opera umarła dziś w nocy”, już na samym starcie był przecie wypowiedzią ironiczną. Teraz na przykład okazuje się, że Jean Philippe Rameau ze swoim przebojem z 1735 roku Les Indes galantes może liczyć na frenety w operze paryskiej i równie entuzjastyczne przyjęcie w Bydgoszczy. Reaktywacja Żyda w beczce czy Wesela Fonsia przyniosłyby zapewne zadowolenie zwolennikom drugiego wariantu sukcesu, ale kto wie?

Kolejne warstwy literatury dramatycznej są nam potrzebne, aby z nimi polemizować, aby je przetwarzać, aby z nich umiejętnie korzystać.

Gombrowicz i Mrożek, chcemy tego czy nie, położyli kolejną warstwę, powiedzieli ważne prawdy, zadali istotne pytania i są częścią zbiorowego namysłu nad naszą tożsamością narodową, namysłu idącego przez pokolenia.

Nie czytuję Króla Ducha do poduszki (jak znajomy mojego ojca, który za tę lekturę wylądował po wojnie w kryminale), ale uważam, że mądrością każdej zbiorowości jest dbać o swoje „święte księgi” i utrzymywać z nimi duchowy kontakt. I myślę, że twórczość Mrożka jest i powinna pozostać dla nas ważna. Powinna być uznana za kanoniczną.

„Tatusiu, co jest największym zagrożeniem dla Polski? Polacy”.

08-11-2023

Oglądasz zdjęcie 4 z 5