Nieszczęśliwe związki
Teatr Collegium Nobilium, Mewa, reż. Katarzyna Minkowska

fot. Bartek Warzecha
Dramaty Czechowa są jak równania matematyczne – twierdził Andrzej Wanat. W Mewie w pierwszych kwestiach zawiera się teza dramatu, dalej rozwijana na różne sposoby. W przekładzie Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej początek dialogu brzmi tak:
MIEDWIEDIENKO
Czemu pani zawsze w czerni?
MASZA
To żałoba po moim życiu. Jestem nieszczęśliwa.
Potem następuje dalsza wymiana zdań między prowincjonalnym nauczycielem a kobietą, którą kocha bez wzajemności. Ale w Mewie nie tylko Masza jest nieszczęśliwa. Pozostali bohaterowie też mogliby podpisać się pod tym, co mówi. Masza nie kocha Miedwiedienki, ale kocha Trieplewa, który z kolei kocha Ninę, choć miłością urażonego dziecka, kocha też swoją matkę Arkadinę, zakochaną z kolei w Trigorinie. Nina i Trigorin ulegną wzajemnej fascynacji, ale ich związek nie przetrwa próby czasu. Są również inne postaci nieszczęśliwe i też noszące wewnętrzną żałobę. Mamy tu zatem istny korowód kochających, ale niekochanych.
W spektaklu dyplomowym studentów Akademii Teatralnej nie usłyszymy wspomnianego dialogu na początku. Wróci on później. Katarzyna Minkowska rozpoczyna przedstawienie od innego fragmentu. Od próby scenicznej rozgrywanej między Niną (Maria Kresa) i Trieplewem (Kuba Dyniewicz). Dlaczego? Ponieważ Mewa jest dla niej w pierwszej kolejności utworem o teatrze. Pytaniem, o jego dzisiejszy kształt i przyszłość. Ale też pytaniem o miejsce w nim adeptów sztuki teatralnej, którzy za kilka miesięcy opuszczą mury uczelni. Autotematyczna perspektywa będzie zatem w tej realizacji stale obecna, będzie powracać, co ma też konsekwencje w sposobie prowadzenia ról przez aktorów, balansujących na granicy dwóch porządków: rzeczywistości stworzonej przez Czechowa oraz sfery prywatnej tak, że doświadczenia osobiste i wspólne silnie przenikają wizję scenicznego świata.
Wróćmy do dramatu Czechowa. Sztuka Trieplewa, której tekst zgodnie ze wskazówkami autora wygłasza Nina, opowiada o duszy wszechświata i utrzymana jest w konwencji dramatu symbolicznego w manierze Maeterlincka. Trieplew poszukuje nowych form w teatrze, obecnie istniejące traktując jako skostniałe i przebrzmiałe. To autor niepokorny, buntownik, bezczelnie obchodzący się z istniejącymi konwencjami. Ale trzeba też powiedzieć, że jego nieznośnie egzaltowane dzieło ma cechy grafomanii. Czechow nadaje mu parodystyczny rys.
A jak ta scena wygląda u Minkowskiej? Trieplew udziela Ninie wskazówek, jak ma prowadzić rolę. Jednoczenie nagrywa aktorkę, a jej twarz, najdrobniejsze grymasy, łzy pojawiający się na policzkach i pot na czole możemy obserwować na ekranie umieszczonym ponad sceną. Słowa w pewnym momencie okazują się zbyteczne, wręcz przeszkadzają. Młody artysta wymaga więc od wykonawczyni, żeby zagrała ciszę, większą ciszę i… jeszcze większą ciszę. Nina ma wątpliwości, ale się upewnia i najlepiej jak tylko potrafi, stosuje wskazówki reżysera. Trieplew tłumaczy, że to jest performans, work in progress, gdzie liczy się nie tyle efekt końcowy, co proces twórczy.
Minkowska podejrzliwie przygląda się temu eksperymentowi, odsłania fałsz i manipulację, której dopuszcza się początkujący artysta. Zabieg pokazywania twarzy Niny w tak dużym zbliżeniu ma w sobie cechy ekshibicjonistycznego przymusu zaglądania do intymnej sfery aktorki. Obnażona twarz, która przekazuje tak wiele emocji, staje się paradoksalnie mocniejszym efektem niż nagie ciało. Publiczność przygląda się jej bez skrępowania, gapi się bezceremonialnie, przyjmując warunki zaproponowane przez reżysera. Minkowska stawia w tym miejscu pytanie o granice sztuki i jej niebezpiecznych związków z życiem, o ingerencję teatru w prywatną przestrzeń wykonawców.
Jeśli eksperyment Trieplewa jest nieudany, to czego oczekuje publiczność? Arkadina (Julia Banasiewicz) nieufnie obserwuje poczynania syna, z drwiącym powątpiewaniem i lekceważeniem ogląda wyczyn Niny. Towarzystwo prosi, żeby pokazała próbkę swego aktorstwa. Arkadina najpierw udaje skrępowanie, kryguje się, w końcu daje popis pretensjonalnego gwiazdorstwa: przesadne gesty, tekst wygłaszany na najwyższym rejestrze. Wzbudza aplauz zebranych i niesmak Trieplewa.
W ślad za Czechowem reżyserka zderza ze sobą dwa modele artystycznych wyborów i znajduje dla nich współczesne ekwiwalenty. Każdemu z nich przygląda się podejrzliwie, bez satysfakcji. Trieplew chce pozostać poza mainstreamem, szuka alternatywnych rozwiązań twórczych, Arkadina tkwi w celebryckim światku blichtru, którym jej syn gardzi, brzydzi się go. Jednak oboje są do siebie podobni jak krople wody, skoncentrowani na własnych karierach, stawiając je ponad uczuciami. Ich samotna rozmowa na pustej scenie, będąca kontrapunktem spektaklu, przypomina pełen napięcia taniec, dający wyraz trudnej miłości matki do syna i syna do matki. To uczucie przyciąga ich i odpycha, łączy i dzieli, prowokuje lawinę wzajemnych oskarżeń, po których ciężko się podnieść. Minkowska znów zmienia akcenty. W jej ujęciu Trieplew tak naprawdę najbardziej kocha matkę, Nina zajmuje dalsze miejsce w tej układance, co ma też konsekwencje dla wyborów dokonywanych przez nich potem. Banasiewicz i Dyniewicz odsłaniają najdalsze rewiry traumatycznej relacji Arkadiny i Trieplewa. Aktorzy świetnie prowadzą tę scenę.
Między nimi stoi Trigorin. Trieplew ma powody, żeby go nie cierpieć. Arkadina stawia mu przecież za wzór literata z przerośniętym mniemaniem o sobie i taniego amanta, który ukradł mu matkę, a teraz zabiera Ninę. Trigorin (Kacper Męcka) bezbłędnie gra rolę bufona i narcyza. Kobiety do niego lgną, dostarczając paliwa zasilającego jego ego. Nina nadaje się do tej roli idealnie. Tak, jak dała się manipulować Trepliewowi, tak teraz wpada w objęcia Trigorina, szukając u niego tego, czego nie może dać jej neurotyczny artysta. Minkowska bardzo wyraźnie odwołuje się tu do szekspirowskiego schematu wpisanego przez Czechowa w dramat: Trieplew – Hamlet, Arkadina – Gertruda, Nina – Ofelia, Trigorin – Klaudiusz.
Mewa to rzecz o miłości niemożliwej, niespełnionej, nierealnej. Masza (Magadalena Parda) i Miedwiedienko (Tomasz Obiński) są na siebie skazani, choć ten związek oparty na zawiedzionych nadziejach będzie okupiony cierpieniem dla każdej ze stron. Już ich zewnętrzne wizerunki sugerują, że Masza i Miedwiedienko kompletnie do siebie nie pasują, jakby pochodzili z różnych planet. On, będący w spektaklu artystą malarzem, jest wysoki, chudy, nieco zgarbiony, ma za długie ręce. Wrażliwy, zagubiony, dobry, ale nudny człowiek. Masza nawet na niego nie spojrzy. Jest zamknięta w sobie, nieprzystępna, przypominającą wiejący chłodem kamień, choć w środku krucha i delikatna. Miedwiedienko stara się wejść do jej świata, ale Masza nie chce go wpuścić. Parda i Obiński tworzą znakomity duet, powściągliwy w słowach, ale perfekcyjnie rozgrywający swą relację w pauzach i milczeniu.
Minkowska zdaje sobie sprawę, jakimi prawami rządzi się dyplom aktorski. Każdy ze studentów chce pokazać się od najlepszej strony. Reżyserka przesuwa akcenty w tekście, również po to, żeby wszyscy otrzymali materiał do zbudowania ról. W tym celu, jak podejrzewam, ustawia trójkąt Polina (Maja Kalbarczyk), Dorn (Aleksander Buchowiecki), Sorin (Maksymilian Cichy). W spektaklu dyplomowym Polina jest żoną Sorina i kochanką Dorna, który jednak nie jest gotowy na stały związek. Z kolei Sorin to wieczny hipochondryk, nikt by z nim nie wytrzymał. Scena, kiedy przeczuwając rychłą śmierć, wzywa wszystkich, żeby rozdysponować swój majątek, wydaje się wyjęta z wodewilu. Minkowska w ślad za Czechowem zręcznie równoważy nastroje. Polina dopełnia galerii nieszczęśliwych postaci. Miota się między Sorinem, do którego nic nie czuje, tkwiąc od dawna w wypalonym związku i Dornem – niedojrzałym mężczyzną, wiecznym chłopcem. Historia tej relacji ma zresztą dość nieoczekiwany finał.
Życie dyplomów jest krótkie. Szkoda. Niektóre z nich zasługują na to, żeby przedłużyć ich sceniczną egzystencję poprzez włączenie do repertuaru jednego z teatrów i rejestrację telewizyjną. Mewa Minkowskiej z pewnością się do tego nadaje. I gwarantuje komplety na widowni. Mamy bowiem do czynienia z fascynującą, dojrzałą pracę młodego zespołu. Przynosi ona rezultat w postaci spektaklu skoncentrowanego na człowieku i wnikającego w jego naturę. Przeglądamy się w postaciach, odnajdujemy w nich siebie i własne historie. To jest realizacja, choć może zabrzmi to szumnie, która porusza i przynosi oczyszczenie. Publiczność chce oglądać taki teatr, a nie neurotyczne eksperymenty w stylu Trieplewa lub efekciarskie popisy celebrytów w rodzaju Arkadiny.
Dramaty Czechowa są jak równania matematyczne. Minkowska rozwiązuje zadanie po swojemu, tylko sobie znaną metodą tak, jak błyskotliwy i wymykający się schematom uczeń. Czy poprawia autora Mewy? Aktorzy u Minkowskiej nie mówią kwestiami z dramatu. No może czasami. Ale nadal jest to świat Czechowa, który nie jest najlepszy z możliwych, a raczej wydaje się jego dalekim odbiciem. I nadal oglądamy jego bohaterów, którzy albo tkwią w złudnej nadziei na odmianę swego losu, albo już dawno się z nim pogodzili. Tyle, że obdarza postaci współczesną wrażliwością i wkłada im w usta język, którym dziś posługują się grający je młodzi i bardzo zdolni aktorzy.
<p class="text-align-right">19-03-2025</p>
Teatr Collegium Nobilium
Mewa
Na motywach dramatu Antona Czechowa
Przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska
Reżyseria: Katarzyna Minkowska
Dramaturgia: Marta Lewandowska, Joanna Połeć
Choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
Scenografia i kostiumy: Łukasz Mleczak
Muzyka: Kuba Dyniewicz, Wojciech Frycz
Światło: Monika Stolarska
Asystentka światła: Adrianna Marciniak
Obsada: Julia Banasiewicz, Aleksander Buchowiecki, Maksymilian Cichy, Kuba Dyniewicz, Maja Kalbarczyk, Maria Kresa, Kacper Męcka, Tomasz Obiński, Magdalena Parda
Premiera: 20 grudnia 2024 rok
Spektakl dyplomowy studentów i studentek IV roku Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Kierunek: aktorstwo, specjalność: aktorstwo dramatyczne
Teatr Collegium Nobilium, Mewa, reż. Katarzyna Minkowska
Oglądasz zdjęcie 4 z 5