No i ch..!

aAaAaA
Fot. Karol Budrewicz

Trudno i ryzykownie w czasach Kaczyńskiego i Pawłowicz krytykować zasadę politycznej poprawności, a jednak… Od zawsze, również wtedy, gdy jeszcze nazywała się ona „byciem kulturalnym”, „ogładzonym”, „przyzwoitym”, „na poziomie” przyglądałem się jej podejrzliwie i niechętnie, jak wszystkim formom cenzury. I nie chodziło mi o to nawet, że „myśl wolna swobodnie wyrażać się winna” – bo winna, ale o to, że cenzura w końcu deformuje nasz obraz świata, sprawia nieuchronnie, że przestajemy wiedzieć, jak jest naprawdę. Bywa to ostatecznie groźne dla tych, którzy cenzurę wprowadzają. Komuniści naprawdę byli przekonani, że wygrają wybory w 1989 roku, a David Cameron wymyślił referendum brexitowe, żeby umocnić się przy władzy.

Żeby było jasne: sam, jak sądzę, nie nadużywam. Nie mnożę tych soczystych i tak dobrze w ustach leżących słówek, nie bronię konfederackich wolności do zarażania się covidem i przechodzenia na czerwonym świetle.

Ale czasami mi się palnie. Wymsknie. Bo się ulało. Bo pomaga. Pomaga naprawdę.

Tak twierdzi choćby, powołując się na liczne badania neurobiologiczne, Benjamin K. Bergen, kognitywista z Kalifornii, w swojej książce What the F…? Co przeklinanie mówi o naszym języku, umyśle i o nas samych? Okazuje się, że mówi sporo. Przede wszystkim to, że słowa działają. Gdy walniemy młotkiem we własny palec zamiast w gwoździa i wrzaśniemy „k….!” – ból zelżeje. Na to przynajmniej wskazuje monitorowanie wyładowań elektrycznych między synapsami naszego mózgu, ta podstawowa współczesna metoda badań procesów myślowych. Podstawowa, acz nie jedyna. W innym eksperymencie psychologicznym zastosowano pomiar bardzo tradycyjny. Doświadczenie polegało na tym, że badany miał wejść do pokoju, w którym już czekał na niego rozmówca, wziąć krzesło stojące przy drzwiach, dosiąść się i pogadać z tym drugim. Części badanych wyjaśniono przy tym z pewnym skrępowaniem, że „wie pan… ten facet tam, no… to jest gej”. Większość z nich ustawiła swe krzesło o dziesięć centymetrów dalej od rozmówcy niż wynosiła średnia. Mowa nienawiści przynosi realne i wymierne skutki, wiem.

Ból łagodzi i niesie ukojenie także chętnie używana fraza: „No i ch..!”. Rozwaliłem samochód, prowadząc pod wpływem – no i ch..! Złamałem rękę przez własną nieuwagę – no i ch..! Po raz kolejny wyśmiali mnie za głupi felieton – no i ch..!

Sądzę, że ostatnio fraza ta jest często używana wśród przeciwników szczepień covidowych. Nie dam się zaczipować i trafię pod respirator? No i ch..! Umrę? To samo! Profesor Simon opowiadał o antyszczepionkowcu, którego ledwo uratował i który, gdy już mógł złapać oddech, wycharczał mu prosto w twarz: „No i ch.., a ja się i tak nie zaszczepię!”.

Mędrcy łamią sobie głowy przy próbach wyjaśnienia fenomenu tej utraty instynktu samozachowawczego. Ponieważ nie dają rady, snują analogie: toż to to samo, co głosowanie białej biedoty, na przykład z Luizjany, na Trumpa, a więc przeciw Obama Care, przeciw ochronie przyrody, ostatecznie – przeciw sobie.

Połączenie własnego losu z losem ginącej natury powinno być w tym najbiedniejszym ze stanów oczywiste dla każdego, kto ma oczy do patrzenia. Luizjana jest bowiem nie tylko najbiedniejsza, nie tylko ma najniższą w Stanach średnią długość życia, ale też jest obszarem najbardziej w USA zatrutym przez przemysł. Ten na przykład wykorzystuje ogromne pieczary powstałe po eksploatacji złóż soli na podziemne magazyny gazu. Część z nich nie jest odpowiednio zabezpieczona (koszty!) i dochodzi do katastrof ekologicznych: pod ziemię zostaje wessana rzeka wraz z nadbrzeżnymi domami. Ich właściciele, emeryci, którzy całe życie na ten dom odkładali, nie dostają odszkodowania, gdyż sprawy grzęzną w sądzie niemogącym latami ustalić, co właściwie było przyczyną katastrofy. Stracili dorobek życia, mieszkają w przyczepach, pomstują na darmozjadów z agencji ochrony przyrody i – głosują na Trumpa.

Fenomen ten próbowała wyjaśnić socjolożka z Berkeley, Arlie Russell Hochshild. Plonem jej wielu wypraw do oszalałej na punkcie pomarańczowego prezydenta Luizjany była fascynująca książka Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy. Jedna z mnóstwa opowiedzianych przez nią historii: bezdomny bankrut był kiedyś farmerem, ale jego świnie napiły się wody z rzeki, do której zakład chemiczny spuścił trujące substancje. Stado świń padło, farmer zgłosił sprawę do agencji ochrony przyrody i… został ukarany mandatem za puszczanie świń luzem.

Ten casus, jeśli nawet nie wszystko, to jednak wyjaśnia wiele. Ogromna ilość instytucji prospołecznych powołanych do życia przez liberalne społeczeństwo nie działa albo działa źle. Wiele humanitarnych aktów prawnych pozostaje na papierze. Uchwalamy je, ale brak już sił i środków, aby dopilnować ich realizacji. Ostatecznie więc są odbierane przez „zwykłych ludzi” jako listki figowe osłaniające drapieżną naturę globalnego i schyłkowego już chyba kapitalizmu, który nie mając nowych ziem do skolonizowania, zaczął grabić współziomków.

Nie wiem, czy farmer z Luizjany, gdy już zakopał truchła swoich świń, zaklął: No i ch..! Powinien. Poczułby ulgę. To zawołanie ludzi, którzy przyzwyczaili się do tego, że zawsze przegrywają. Racjonalność może pojawić się w sytuacji, w której masz szansę na wygraną.

Wielu rozmówców Hochschild podkreślało, że to, co ich szczególnie wścieka u demokratów i skłania do głosowania na Tea Party albo Trumpa, to właśnie propagowana przez liberałów poprawność polityczna. Równocześnie byli to ludzie, którzy żyli w zgodzie ze swymi czarnoskórymi i latynoskimi sąsiadami oraz nie mieli szczególnego problemu z homoseksualnymi krewniakami. Co więc ich tak wściekało w zabranianiu im użycia słowa na „n” czy „f”? Czy powodem nie było to, że dobrze wiedzieli, iż Hillary ni tylko nie sprawi, by do ich miast wróciły fabryki, które pozwolił przenieść do Chin Bill, to jeszcze zabroni im zakląć w trudnej chwili?

Prawdziwym problemem nie są „brzydkie” słowa, ale koszmarny świat, w którym przyszło nam żyć.

15-12-2021

Oglądasz zdjęcie 4 z 5