O miłości
Od lalek Agnieszki Wielewskiej trudno oderwać wzrok. Te drewniane bryły przypominają rzeźby porzucone przez artystę tuż przed ich ukończeniem. Albo kawały drewna, które morze opłukało i wypchnęło na brzeg. Albo zmurszałe posągi, których oblicza rozmył wiatr. Kiedy ożywają w dłoniach i głosach aktorów Teatru Miniatura – mówią o cierpieniu i szczęściu. Albo o sztuce i szaleństwie. Albo o życiu i śmierci. Najwięcej zaś te dziwne oblicza, niedokończone, a jednocześnie przejmująco kompletne, opowiadają o miłości.
W jednej z kaplic gdańskiego Kościoła Mariackiego znajdują się trzy rzeźby: Jezusa na krzyżu, Marii Panny oraz Jana Ewangelisty. Pierwsza zwraca uwagę swoim drobiazgowym realizmem. Jej forma ostro odcina się swoim kształtem od dwóch pozostałych, reprezentuje zupełnie odmienny porządek estetyczny. Wyrzeźbione w drewnie ciało niepokojąco oddaje fizyczność momentu umierania – naprężone mięśnie, nabrzmiałe żyły, napiętą bólem twarz. Niezwykły realizm rzeźby, a przede wszystkim postać jej nieznanego do dzisiaj twórcy sprowokowały powstanie mrocznej legendy. Według niej rozszalały brakiem weny i zrozpaczony zdradą małżonki rzeźbiarz miał przybić do krzyża ukochanego swojej córki. Pierwowzorem realistycznej figury z gdańskiej bazyliki miało być konające ciało chłopaka.
Nie wierzę w śmierć na podstawie tekstu Wacława Oszajcy i w reżyserii Tomka Kaczorowskiego to spektakl zbudowany na podstawie gdańskiej legendy o rzeźbiarzu i stworzonym przez niego krucyfiksie. Rozpoczyna się on już w foyer, gdzie głosy ubranych w proste, czarne kostiumy aktorów przebijają się przez gwar rozmów oczekującej na przedstawienie publiczności i prowadzą do ciemnej, kameralnej przestrzeni Sali Prób Teatru Miniatura. Tam w słabym świetle lamp pobłyskuje scenografia Agnieszki Wielewskiej – ściana z kawałków blachy przywodząca na myśl ołtarz i ustawiony przed nią niski podest z czarnych desek. Monochromatyczność scenografii przełamują tylko dwa elementy – nagrobna czerwona lampka ustawiona na półce w centrum „ołtarza” i przystawiona do niego zielona drabina. Z lewej strony sceny majaczy oblicze drewnianej lalki. To Jakub, rzeźbiarz, osadzony w więzieniu za morderstwo. Animujący lalkę Jacek Majok rozpoczyna pełną goryczy agresywną narrację, a na dźwięk jego słów otwierają się okna blaszanej ściany, w których dostrzegamy inne drewniane oblicza. Animujący pozostałe lalki Piotr Srebrowski, Jacek Gierczak, Krystian Wieczyński oraz Joanna Tomasik stwarzają uniwersum rozpisane na kilka postaci. Ludzi z otoczenia Jakuba, którzy w znaczeniu dosłownym i symbolicznym zostali świadkami jego upadku – potwornej zbrodni przeciw człowiekowi i Bogu, popełnionej w imię człowieka i Boga. W akcie twórczym Jakub pragnął wspiąć się na sam szczyt prowadzącej do zbawienia drabiny. W tymże akcie kreacyjnym upadł jednak na samo jej podnóże.
Sztuka Wacława Oszajcy podejmuje legendę rzeźbiarza i jego krucyfiksu językiem bardzo oszczędnym, ale jednocześnie niezwykle poetyckim. Od pierwszej sceny historia Jakuba rozgrywa się właściwie na granicy jawy i snu. Albo raczej halucynacji – zrodzonej przez gniew, żal, niemoc i samotność. To halucynacja przetwarza Jakubowi otaczający go świat i bliskich mu ludzi, w jej przestrzeni jawią mu się oni głównie jako istoty zagrażające jemu i jego twórczości. Przeszkadzające, rozpraszające talent, uniemożliwiające oddanie jego faktycznych możliwości. Tomek Kaczorowski ustawia postać Jakuba w ciągłym fizycznym oddaleniu od reszty bohaterów. W oddaleniu, ale zarazem w towarzystwie, które jawi się momentami jako pułapka. Bliscy Jakuba ukazują się znienacka w oknach „ołtarza” i tak samo momentalnie giną w mroku blaszanej ściany. Ich głosy nieustannie otaczają rzeźbiarza, ciągle dobywają się z wnętrza ściany, zawsze dźwięczą gdzieś z boku, za, ponad. Rymują się z wewnętrznym głosem bohatera, który nieprzerwanie monologizuje. O sobie samym i o sobie oglądanym przez cudze oczy, o własnej potędze twórczej i o swojej bolesnej niemocy.
Fabuła spektaklu Kaczorowskiego sprowadza się właściwie do jednego tylko wątku – zlecenia wykonania krucyfiksu, które otrzymuje Jakub i któremu nie potrafi sprostać. Jednak w gdańskim spektaklu ta nieskomplikowana linia otrzymuje kształt niemal thrillera, wspomaganego znakomitą grą świateł i nieskomplikowaną, ale bardzo sugestywną muzyką Miłosza Sienkiewicza. Świetnie, ale i bardzo powściągliwie zagranego przez pięcioosobowy zespół. Nawet jeśli nie znamy gdańskiej legendy – domyślamy się, jaki będzie finał historii Jakuba, czym okupione będzie stworzenie rzeźby Jezusa. Nie sam finał, paradoksalnie, jest tu najistotniejszy. Najważniejsze zdaje się to, co zbrodnię i sfinalizowanie aktu kreacyjnego poprzedza. Zmagania bohatera, jego miotanie się, mocowanie z samym sobą. Otaczający go ludzie zdają się nie mieć większego wpływu na obrany przez rzeźbiarza egzystencjalny kierunek. Chwilami jedynie wzmagają jego uczucia i odczucia. Tomek Kaczorowski ujmuje te relacje w przestrzeni bardzo oszczędnej ruchowo, pozbawionej intensywnej ekspresji, kreowanej właściwie niemal wyłącznie tembrem aktorskiego głosu, grą świateł i muzyczną kompozycją.
Nieoczywistym lejtmotywem gdańskiego przedstawienia jest temat miłości w różnych jej wymiarach i natężeniu. Tragedia Jakuba polega na nieumiejętnym jej czytaniu. Bohater nie dostrzega otaczających go zewsząd skrawków bezinteresownego uczucia, jeśli zaś je zauważa – interpretuje błędnie, ignoruje, odrzuca. Miłość, która rodzi się w nim samym, również odczytywana jest przez niego fałszywie. Jakub projektuje miłość własną, bezwzględną, agresywną i interesowną. Rozgrzesza projekcjami własne demony i w konsekwencji daje im niebezpieczną swobodę, która szybko przeradza się w szaleństwo niepohamowanej weny. Przeświadczenie wszechmocy i wszechwładzy twórczej niemożliwe jest w końcu do opanowania. Jakub zabija ukochanego córki. Konające ciało młodego Erazma uwiecznione zostaje w kawałku drewna.
Kaczorowski i Oszajca konstruują Nie wierzę w śmierć na podobieństwo baśni literackiej, z pogłębionym psychologicznie portretem bohatera i schematem fabularnym odbiegającym od prostoty i moralnej przejrzystości tekstów ludowych. Ale świat tej mrocznej, brutalnej baśni mimo wszystko opiera się na tej samej, co w baśniach ludowych, ontologicznej zasadzie – triumfu dobra nad złem. Dobrem w przedstawieniu jest miłość. Jej najgłębszy wymiar rodzi przebaczenie, które poraża, istnieje bowiem w opozycji do największej zbrodni. W finale przedstawienia matka zamordowanego Erazma, grana w żywym planie przez Joannę Tomasik, myje czarne deski stojącego przed „ołtarzem” podestu. Nie godzi się na zbrodnię i symbolicznie obmywa z niej świat. Myje martwe ciało syna, obmywa martwe ciało Boga. Oba zamknięte w rzeźbie przejmująco poświadczającej śmierć, a zarazem radykalnie przeczącej jej wszechwładzy. I ona, stara kobieta w czarnych, skromnych sukniach, dzięki bezinteresownej, najgłębszej miłości nie wierzy w śmierć. Nie musi w nią wierzyć.
18-12-2017
Teatr Miniatura w Gdańsku
Wacław Oszajca
Nie wierzę w śmierć
reżyseria: Tomek Kaczorowski
scenografia, lalki: Agnieszka Wielewska
muzyka: Miłosz Sienkiewicz
obsada: Jacek Majok, Jacek Gierczak, Joanna Tomasik, Kristian Wieczyński, Piotr Srebrowski
premiera: 5.11.2017
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.