Olśniewająca Olga Tokarczuk

aAaAaA

W połowie zeszłego stulecia był taki wspaniały czechosłowacki biegacz – Emil Zátopek.

Zátopek był nie tylko znakomitym sportowcem, ale bardzo przyzwoitym, rozsądnym człowiekiem, co potwierdziło się w okresie praskiej wiosny. Od lat mówię o nim z podziwem, bo to chyba jedyny mój idol sportowy, jako że cały świat podziwiał go najbardziej, kiedy miałem jakieś dziesięć lat i mam mocno utrwalone w pamięci rozmaite sukcesy i mądre myśli Emila Zátopka.

Zadali mu kiedyś dziennikarze pytanie: „Biega pan na tak bardzo różnych dystansach, jak osiemset metrów, trzy kilometry, dziesięć kilometrów i maraton. Jak to się dzieje, że udaje się panu wygrywać na każdym z nich?”.

Zátopek zastanowił się chwilę i powiedział: „W każdym biegu jest taki moment, w którym wszyscy zawodnicy czują, że nie mają siły biec dalej. A ja wtedy przyśpieszam”.

Lubiłem i podziwiałem pierwsze książki Olgi Tokarczuk, nie podobała mi się Anna In w grobowcach świata, zwyżkę formy dostrzegłem w Biegunach, a Księgi Jakubowe to właśnie rodzaj udanego maratonu, wielki wysiłek i ogromna praca słusznie nagrodzona Noblem.

Jednak teksty zgromadzone w Czułym narratorze to ten właśnie zatopkowy rodzaj przyśpieszenia.

Przekleństwo nagrody Nobla, o którym opowiadają literaturoznawcy i które rzeczywiście dopada autorów, (uwaga! żart! no bo właściwie po co pisać, skoro już się ma tego Nobla) zostało przez panią Olgę pokonane w stylu mojego ulubionego biegacza.

Ta książka ma format światowy i z pełnym przekonaniem twierdzę, że w trudnej konkurencji literatury o tworzeniu literatury jest niezwykłym osiągnięciem.

A przecie w zawodach biorą udział nie lada mistrzowie – Kundera, Nabokov, Italo Calvino, Miłosz, Herbert, Amos Oz… Nie wymienię wszystkich, bo to konkurencja od tysiącleci uprawiana przez pisarzy i zawsze pasjonująca.

Choćby urocza, stylistycznie wyrafinowana pierwsza książka o pisaniu, jaką poznałem – Alchemia słowa Jana Parandowskiego czy eseje T.S Eliota lub Camus’a.

A jednak Czuły narrator to zawrotne osiągnięcie!

Gdyby to ode mnie zależało, rok 2021 poświęciłbym (jako instytucja państwowa, powiedzmy) propagowaniu tej książki wśród czytelników na całym świecie.

Prawdopodobnie długo nie powstanie równie wybitne dzieło poświęcone problemom twórczości i długo nie będzie (wracając do języka sportu) równie dobrej pozycji startowej.

Nie mam skłonności do natychmiastowych zachwytów.

Nie znam autorki i raczej nie ulegam łatwym fascynacjom. W ciągu długiego życia w teatrze zachwyciło mnie do końca parę spektakli, wśród setek obejrzanych filmów wymieniłbym pewnie z dziesięć pozycji.

Książek, powieści, wierszy uzbierałoby się oczywiście trochę więcej, to jednak już parę tysięcy lat najpiękniejsze umysły szukają słów, by złapać rzeczywistość na gorącym uczynku.

Finezja i bezpretensjonalność z jakimi Olga Tokarczuk właśnie o tym pisze, są naprawdę godne podziwu.

Uważam, że choćby tekst poświęcony tłumaczeniom i tłumaczom powinien natychmiast trafić jako lektura obowiązkowa do wszystkich szkól licealnych.

Piszę o tym wydarzeniu z pasją, bo trochę mnie ostatnio mierzi jakość naszego życia duchowego w pandemii.

Jedna tylko koleżanka aktorka zadzwoniła z pytaniem o poboczny wątek w Braciach Karamazow, a tak to głownie pogaduszki, plotki i narzekania na to, że nic się nie dzieje i że pewnie nic już się nie będzie działo, zwłaszcza w teatrze.

Nie wierzę w to.

Wierzę, że trafiła nam się niepowtarzalna okazja, żeby coś przemyśleć, coś zaplanować, coś zaproponować.

Pamiętam, że co jakiś czas w realnym socjalizmie zachodziły zmiany, a krytycy, nawet ci nie sprzyjający władzy, ogłaszali z triumfem, że „szuflady okazały się puste”.

Czyli, że artyści zawiedli, bo przecież mogli pracować „do szuflady”.

I trochę w tym racji było. Ostatecznie nikt nie napisał następnego Mistrza i Małgorzaty, niewielu miało jakieś pomysły scenariuszowe czy nawet gotowe adaptacje.

A gdzieś tak od roku siedemdziesiątego – oczywiście z przeszkodami rozmaitej, również cenzuralnej natury – można było publikować, szukać swojego miejsca na mapie osób piszących.

Mnie stać było jedynie na niewielkie książki dla dzieci i powieść science fiction dla młodzieży pod tytułem Synteza. Pretensji zgłaszać nie mogę – na tyle mi starczyło sił i umiejętności.

Mrożek, choć w otwartym konflikcie z władzą po aneksji Czechosłowacji, nie zniknął ze scen polskich.

Trzej, moim zdaniem, najwybitniejsi ówcześni prozaicy, czyli Piotr Wojciechowski, Tadeusz Konwicki i Jarosław Marek Rymkiewicz, publikowali dość regularnie choć pieszczochami reżimu na pewno nie byli.

Po prostu potrafili być pracowici i samosterowni.

O tym wysiłku samosterowności warto pamiętać w czasie marnym.

Książka programowo ekscentrycznej Olgi Tokarczuk to mógłby być znakomity początek dyskusji o sztuce, o miejscu literatury w naszym życiu, o obowiązkach społecznych i etycznych lub ich braku w zachowaniu artystów.

Mógłby.

06-01-2021

Oglądasz zdjęcie 4 z 5