Przychodzi baba do lekarza
![](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/679282d40d5b72996e8eeb05_603.avif)
Kobieta współczesna.
Czy w ogóle można powiedzieć, że istnieje jakiś model takiej kobiety?
Lara Croft? Wolne żarty.
I czy sztuka w ogóle nie zrezygnowała, nie zaniechała problemu tak zwanych „wzorców osobowych”? Może i słusznie sztuka się w tej kwestii poddała, bo ludzie są rozmaici i trudno wymagać od nich, aby upodobniali się do wzorców, na które nie mają ochoty.
A jednak trochę kusi potrzeba namysłu nad tym, jakie wzorce osobowe kultura współczesna podsuwa współczesnym kobietom.
Oczywiście w czołówce są reklamodawcy, którzy (ogólnie rzecz biorąc) proponują wizję energicznej, dającej sobie radę w życiu, pięknej i mądrej matki dwojga dzieci, która jest warta tego, żeby zażywać środki uspokajające, wyglądać na siedemnastolatkę, zmienić partnera na nowego i zadbać o wątrobę obojga, a wieczorem docenić, że jurność partnera wzięła się z zażywania znakomitych niebieskich tabletek bez recepty, przy okazji kasujących piegi. I w pełni wolnej dzięki znakomitym podpaskom oraz konsumpcji zupek błyskawicznych.
Dalej, jako nieco cięższy kaliber, pojawiają się programy poranne z poradami kuchennymi, gimnastycznymi i ewentualnie mieszkaniowymi.
Czy tego typu programy lansują jakieś konkretne wzorce osobowe?
Nie bardzo.
Dość głupkowatą Bridget Jones, ładnie milczącą statystkę jak Melania T., krzykliwą działaczkę pro- lub antyaborcyjną, mało kobiecą naukowczynię lub polityczkę, ewentualnie blondynkę w leśniczówce? Wredną małpę z korporacji? Siłaczkę?
Na kim może się sensownie wzorować dzisiejsza, właśnie dorastająca młoda kobieta?
Mężczyźni niby mają trochę lepiej z pozytywnymi wzorcami, bo gdzieś w tle majaczy honor rycerski, etos odpowiedzialności, Gary Cooper z filmu W samo południe i z plakatu „Solidarności”, a w ostateczności Han Solo wojujący z mrocznymi siłami Imperium.
Słabiutkie to, ale bezkrytycznym może starczyć na całe życie.
Dla bardzo wybrednych jest jeszcze Przełęcki z dramatu Uciekła mi przepióreczka Stefana Żeromskiego, który nie uwodzi podobającej mu się kobiety, bo „takie są moje obyczaje”.
Tylko, że to wszystko to już archeologia.
Oszałamiająca Ingrid Bergman z Casablanki miała do wyboru kochanego ale alkoholika i narwańca lub dzielnego, choć trochę bezbarwnego antyfaszystę.
Solejukowa z Rancza może tylko po cichu studiować filozofię.
Mężczyzny lepszego niż bałwan, za którego musi napisać program dla partii politycznej, nie znajdzie.
To zresztą fascynująca postać. Twórcy Rancza chyba jako jedyni próbowali powiedzieć coś prawdziwego o losie polskich kobiet w latach przemiany.
Galeria pań polskich w tym serialu może dać do myślenia.
Oczywiście dickensowska konwencja serialu nie pozwala na epatowanie skrajnymi dramatami, ale przecież te panie i dziewczyny w większości są niespełnione, pogubione, skazane na swoich mało bystrych partnerów i traktowane przedmiotowo.
Amerykance się niby udaje, ale trochę wbrew ogólnemu trendowi.
Przed jakimi wyborami stają współczesne polskie dziewczyny, współczesne polskie kobiety?
Wiem, że to temat na pracę doktorską, a nie felieton, ale pytanie jest kuszące.
Jeszcze przed wojną Boy-Żeleński napisał Piekło kobiet, a aktualność jego rozważań przygnębia.
Boy był lekarzem, irytowała go hipokryzja i okrucieństwo ówczesnych regulacji prawnych, obłuda kleru, krzywda biednych porzuconych kobiet.
Ogłoszono go „bolszewikiem”, zwalczano z zaciekłością i pogardą.
Boy przypominał, że nawet święty Tomasz uważał, że ludzka dusza wstępuje w ciało dopiero trzy miesiące po zapłodnieniu(!), cytował listy od zrozpaczonych kobiet, analizował sensowność ówczesnych przepisów.
Daremne wysiłki. On i Irena Krzywicka zostali wrogami publicznymi, a oświeceniowy w swej istocie zamiar został spostponowany i zohydzony.
Nawet przykład ukochanej „siostrzycy” Francji nie pomógł.
Panie z mojego pokolenia mogły ostatecznie przyjmować za rodzaj wzorca z Sevres Sophię Loren; Sophię, która w swoich najlepszych filmach górowała nad mężczyznami dzięki bezpośredniości, prostocie, urodzie i autoironii oraz nieco instrumentalnemu podejściu do spraw męsko-damskich.
Trudno przecież za wzorzec pozytywny uznać nieszczęsną bohaterkę Kill Bill, której związek z mężczyzną to jakaś ponura sadomasochistyczna epopeja, raczej z marzeń rozwydrzonych chłopców niż stęsknionych za realnym uczuciem dziewczynek.
Naturalnie mogę się mylić w ocenie czyichś marzeń. Obejrzałem ostatnio program o kinbaku shibari, czyli japońskiej sztuce wiązania ciał.
Jest to sztuka, o której wyznawcy wyrażali się entuzjastycznie, demonstrując wzajemne powiązania przy pomocy grubych lin, powiązania podobno przynoszące silną satysfakcję i wiązanym i wiążącym.
Nad wszystkim unosiła się aura wtajemniczenia w głębszy sens erotyzmu i przekonanie, że wykonawcy i kreatorzy obcują ze sztuką przez duże S.
Podobno panie i panowie biorący udział w tych twórczych seansach czerpią z nich znaczną przyjemność, pogłębiają wiedzę o sobie i o świecie.
Chociaż na moje oko ta sztuka uprawiana zbyt często może wywrzeć długofalowe, niekorzystne skutki na układ kostny. I myślę, że wiele osób nie odnajdzie się w tych ćwiczeniach, podobnie zresztą jak jest ze sportami wyczynowymi, himalaizmem na przykład.
A tu chodzi o dobry, ogólnodostępny model.
Legło w gruzach żałosne męskie imaginarium, o którym słusznie pisał Boy- Żeleński:
”Te gosposie i te Zosie,
Które sobie przy bigosie
Fantazjował pan Mickiewicz,
Aby znaleźć w nich pociechę
Po swoich miłosnych klapach,
Czyjejż są tęsknoty echem?”
Ba, na stosunkowo niedawne relacje Jamesa Bonda z atrakcyjnymi paniami patrzymy ze zdumieniem. Filmy z poprzedniego wieku oferują tak sztampowe wizje kobiecości, że mogą jedynie śmieszyć.
Sprawa nie jest błaha, bo w próżnię wytworzoną przez całkowitą zmianę dotychczasowych paradygmatów wkraczają oferty dość kłopotliwe.
Można powiedzieć rodzaj duchowego kinbaku.
Między skrajnościami: klasztor czy apostazja, TVP czy TVN, wygadany youtuber komputerowiec czy niegrzeszący intelektem użytkownik siłowni, staje oto osoba młoda, narodzona w dwudziestym pierwszym wieku, i zastanawia się, co wybrać.
Myśli, na kim się wzorować, czego chcieć, do czego dążyć.
I kto reprezentuje sobą prawdziwe, godne szacunku wartości i cele: Eliza Michalik czy Magdalena Ogórek? Chyłka czy Brzydula?
A sztuka mogłaby tu być jak latarnia w mroku.
Niestety wydaje mi się, że przynajmniej na razie żadna z proponowanych, jakże rozmaitych wizji kobiecości nie jest zbyt kusząca. Chaos i brak jasności w temacie.
Dekonstrukcja i transgresja.
Na co oczywiście nakłada się tradycyjny, męski, głęboko skrywany, nieujawniany nawet przed samym sobą lęk przed tajemnicą kobiecości.
Przychodzi baba do lekarza, a lekarz też baba.
Warszawa, 1.02.2021
Oglądasz zdjęcie 4 z 5