Strefa Ciszy
Przedstawienie 36,6 z roku 2003 – niezauważone i przemilczane przez krytykę, a do dziś dyskutowane i rekonstruowane przez tych, którzy je widzieli – na mojej intymnej liście największych przeżyć teatralnych mieści się w bezpośrednio obok Kantora i Piny Bausch.
Gnieżdżą się od paru lat w jednym z pookupacyjnych, drewnianych baraków tuż za granicą szerokiego śródmieścia Poznania, opodal drugiego „ringu” komunikacyjnego, w miejscu, które od siedemdziesięciu lat demonstruje tymczasowość, przejściowość, mozół istnienia, i które – jak każda polska prowizorka (i poniemiecka prowizorka w Polsce) – zdaje się być skazana na trwanie ponad ustrojami i wbrew burzom historii. To odpychające raczej „barakowisko” musi mieć jednak jakąś perwersyjną moc przychylną sztuce. Właśnie tu, na początku lat 60. Teatr 13 Rzędów zagrał Fausta, co zmieniło parę indywidualnych, ludzkich historii w tym mieście; tu dziesięć lat później studenci AWF, a wśród nich Zenon Laskowik, stworzyli kabaret, który niebawem miał bawić do łez cały PRL, nie bez racji zwany najweselszym (nomen omen) barakiem w obozie socjalistycznym. Wreszcie całkiem niedawno (i we współpracy ze Strefą Ciszy) ukonstytuował się tu Barak Kultury, ważne w Poznaniu miejsce, inicjujące dyskusje, interdyscyplinarne i interkulturowe spotkania artystyczne; i choć Barak Kultury biurko i komputer trzyma dziś w kamiennym „Zamku”, to duch improwizacji, ulotności i włóczęgi nadal mu towarzyszy. W tym miejscu, w baraku nr 1 Strefa Ciszy realizuje swój program rezydencji teatralnych Scena Robocza, owocujący premierami różnych niezależnych zespołów, i grywa własne przedstawienia (Smacznego i Autobus RE//MIX).
Zresztą w Poznaniu nie kojarzymy Strefy Ciszy z barakiem na ustroniu. Ich spektakle oglądaliśmy na śródmiejskich placach i ulicach, dziedzińcach i podwórkach, na szkolnym boisku, na basenie, na moście i w fontannie, w Starej Rzeźni i w prywatnym mieszkaniu. Od dwudziestu lat zespół Adama Ziajskiego przemienia przypadkowych przechodniów w widzów, którzy później potrafią szukać przedstawień Strefy i w miejskich zaułkach, i w zdegradowanym „postindustrialu”, i w baraku.
Rzadko, prawie wcale, poświęcają uwagę Strefie Ciszy pewni swego recenzenci centralnych pism (nawet branżowych, które przecież powinny znać z własnego doświadczenia kondycję zmarginalizowanych), choć parę spektakli zespołu Ziajskiego (Wodewil miejski, Judasze, Koktajl z martwą naturą w tle, DNA, Kwatera, Salto mortale) jest klasyką i dumą polskiej alternatywy teatralnej. Przedstawienie 36,6 z roku 2003 – niezauważone i przemilczane przez krytykę, a do dziś dyskutowane i rekonstruowane przez tych, którzy je widzieli – na mojej intymnej liście największych przeżyć teatralnych mieści się bezpośrednio obok Kantora i Piny Bausch. (Nie krzyw się, Czytelniku, że gust mam podejrzany i na starość popadam w łatwą egzaltację, żałuj, że nie widziałeś (i nie zobaczysz!) tego teatralnego (performatywnego?) cudu, a ty, krytyku, wstydź się do końca błyskotliwej kariery, że nie chciało ci się przyjechać do Poznania i zobaczyć).
Strefa Ciszy niedawno (21 września) obchodziła dwudziestolecie. Oczywiście karnawałowo i żywiołowo na placu w centrum miasta. Przy okazji wydała też książkę Miasto w teatrze, którą napisała Ewa Obrębowska-Piasecka, a zilustrowała Ola Szmida. Dostać ją można (w Poznaniu „dostać” znaczy przede wszystkim „kupić”) zapewne w baraku nr 1 przy Grunwaldzkiej 55.
P.S.
Trzeba się śpieszyć. Dzisiejsza prasa donosi, że „barakowisko” niebawem poddane zostanie totalnej demolce. Zanim uzyska (dzięki inercji Urzędu i Prawa) rangę wiekowego i szacownego zabytku.
07-10-2013
Oglądasz zdjęcie 4 z 5