Teatralny mockument

Kwarantanna, reż. Maciej Masztalski, prod. Teatr Ad Spectatores we Wrocławiu
aAaAaA

Blairwitchprojectowy obraz wyświetlany na ekranach scenografii zawsze będzie – jak się zdaje – medialną  protezą w czasoprzestrzeni teatru, ponieważ multiscreening rozwarstwia jaźń widza. Po ciekawym eksperymencie formalnym w Obcym z Mons, w którym aktorski performans zmultiplikowano na ekranie, tworząc alternatywną, podmontowaną czasoprzestrzeń, Maciej Masztalski poszedł na całość. Po prostu nakręcił film.

Rzecz ułatwiło poczucie humoru Masztalskiego. Bywa specyficzne. Jako reżyser i dramaturg MM zawsze chętnie sięgał do gagów znanych z historii kina, teatru, literatury, lecz równie ochoczo korzystał z impulsów współczesności – z pospolitej mowy-trawy, uważnych obserwacji ulicznych zdarzeń. Dlatego lżejszy, kryminalno-rozrywkowy nurt działań offowego wrocławskiego teatru to często grand guignol przechodniów i pastisz zasłyszanych legend miejskich, które wyznają.

Z takich kontaminacji popkultury i spektakli miasta powstają teatralne zjawiska, które po prostu mają śmieszyć, niekiedy – jak w Kwarantannie – niczego nie ucząc, do niczego nie przekonując, lecz wodząc duszę na manowce śmiechu, jak pisali futuryści, który „ma silne, grube łydy”. Najnowsza produkcja Spectatorsów na pozór opowiada o Wrocławiu w czasie epidemii ospy w 1963 roku, ale w istocie jest kolekcją slapstickowych gagów, pastiszem programów telewizyjnych w stylu dawnego Mariusza Maxa Kolonko czy Bogusława Wołoszańskiego, bywa parodią dziennikarstwa śledczego i spraw dla reportera.

Konkludując, Kwarantanna przypomina hybrydę wizyty Monty Pythona w pobreslauerskich ruderach oraz Alicji w krainie czarów w wersji very very soft dockuporno, czyli mockument. Dlatego historyzm widowiska jest umowny, bohaterowie manieryczni, a losy wyssane z palca. Praktycznie nic się nie zgadza z encyklopedycznymi przesłankami – ani postacie, ani zdarzenia. Scenografia i rekwizyty także stylizują czasoprzestrzeń wydarzeń na „mniej więcej z epoki”, choć raczej mniej. Do smakowania pozostaje nie scenariusz, lecz action i w rezultacie – fiction bez science. Czysta zabawa!

W Kwarantannie Masztalski ironizuje na ulubione tematy Polaków. Szydzi z klimatów kina noir. Przeobraża w totalną groteskę sentymenty fanów przygód porucznika Żbika i kompanów z ORMO. Demistyfikuje seksualne mity kina i prozy lat 60. Ironizuje – jak się zdaje – ze skeczy w stylu filozofujących scenek z Kabaretu Starszych Panów czy Klubu Profesora Tutki. Prześmiewa ówczesne kino akcji, jeśli wspomnicie losy redaktora Maja z Życia na gorąco. Szczerzy zęby, wywołując całą pokraczność obywatelskiego dziennikarstwa PRL-u. Nie pomija nawet naukowego bełkotu programów popularnonaukowych. Każdemu według tego, co mu się należy.

Oglądamy więc kreacje nieprawdopodobne – potwory spoza czasu i przestrzeni. A to figurę esbeka-Kasandra, wieszczącego upadek komuny. To znów księdza-samobójcę bawiącego nas mikroscenkami umiarkowanego okrucieństwa i aluzjami pedofilii. Rekinów podziemnego biznesu – alfonsa z korporacyjną misją społeczną. Szparkę-sekretarkę, fankę naturalnego seksu, czyli bzykania w krzakach, która chętnie parzy się z każdym, kto nosi spodnie. Szczerbatą gruzinkę, jak nazywano prostytutki świadczące usługi w ruinach kamienic, walczącą z umowami śmieciowymi. Superdozorcę-filozofa i rzeźnika wrocławskiego Broadwayu, krytyka teatralnego, który ćwiartuje spektakle, bo mu za to płacą.

A wszystko to dzieje się w kamienicy-labiryncie i ruderze-siedzibie SB. Jeśli wspomnimy, że w 1963 roku nie istniała żadna z wrocławskich dzielnic-sypialni, takich jak Popowice, Kozanów i Nowy Dwór, wędrówka wśród pobreslauerskich zdewastowanych fasad i zrujnowanych, odartych z tynku oficyn nie jest szaleństwem, lecz pokraczną baśnią o przeklętym mieście, czyli wyrwanym z rąk Niemców piastowskim Wrocławiu, nawet jeśli jego jedynym czytelnym znakiem polskości był wówczas neon zawieszony naprzeciw kolejowego nasypu przy ul. Bogusławskiego „Zwiedzajcie piastowski Wrocław” i etykieta piwa „Piast”.

Dlatego oprócz czystego pure nonsensu wywołanego przez szczurze ścieżki tego labiryntu, którymi wędrujemy za żywiołowo prowadzoną kamerą, to postaci i role są głównym atutem Kwarantanny. Lucyna Szierok jako nimfomanka czarowała urokiem bohaterek w typie seksownych gwiazd 07, zgłoś się!. Aleksandra Dytko jako refleksyjna prostytutka „za złotówkę” rozbawiła salę do łez swoimi antyfeministycznymi tyradami o posłannictwie profesji.

Łukasz Chojęta próbował ogarnąć podziemny biznes, nałożywszy maskę empatii bohaterów TV show Ewy Drzyzgi. Arkadiusz Cyran śmieszył i jako debilny pułkownik SB, i jako last action hero. Przekonywał Marcin Chabowski, ośmieszając postać dziennikarza Jana Zagórnego (cudna maniera „to mówiłem ja”). Błysnął w epizodzie neurastenicznego księdza Marek Kocot, kapitalnie monosylabizował Krzysztof Kopka w roli krytyka, a prof. Krzysztof Kuliński fascynował jako ekscentryczny hodowca wirusów ospy. Jego kwestia „Jeżeli chcemy zgłębić budowę tego straszliwego syfa, idziemy na łąkę i narwiemy tam czegokolwiek, co urosło” wywołała paroksyzm śmiechu na widowni.

Nie wiem, czy film czy też mockument Maćka Masztalskiego ma jakąś puentę. Może tę, że świat – także ten wymyślony – jest doskonałą pułapką. I bodaj nikt z nas nie znajdzie z niej wyjścia innego niż śmiech. A zatem śmiejmy się, zanim dopadnie nas jakaś epidemia!

20-05-2016

 

Kwarantanna, scen. i reż. Maciej Masztalski, produkcja Teatr Ad Spectatores, seans z 1 maja 2016 roku

Kwarantanna, reż. Maciej Masztalski, prod. Teatr Ad Spectatores we Wrocławiu

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Teatr Ad SpectatoresTeatr Ad Spectatores

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.