To jest piosenka dla wytrzymałych

aAaAaA

Tej klęski nie udało się uniknąć – Śląski Teatr Tańca założony w 1991 roku przez Jacka Łumińskiego oficjalnie już nie istnieje. Skutkiem likwidacji placówki jest festiwalowy rozłam – z jednego ważnego festiwalu tanecznego w regionie zrobiły się dwa.

Międzynarodowa Konferencja Tańca Współczesnego i Sztuki Tanecznej z inicjatywy Łumińskiego odbyła się w tym roku po raz pierwszy w Katowicach, pod zmodyfikowaną nazwą „Ekotopie Kultury”. Natomiast Bytomski Teatr Tańca i Ruchu ROZBARK zorganizował prolog do ROZBARK in MOTION – 21. Międzynarodowej Konferencji Tańca, która w Bytomiu dopiero za rok.  

Obydwa wydarzenia wystartowały 26 czerwca, zbiegając się ze sobą w czasie. Terminy i nazwy podobne. A co z różnicami? Widoczne są głównie na płaszczyźnie realizacji projektów. Charakterystyczny dla byłego dyrektora ŚTT rozmach w Katowicach, w Bytomiu skromniej – raptem pięć spektakli (w tym tylko jedna produkcja zagraniczna). Frekwencja nie najlepsza, zarówno w stolicy regionu, jak i w dotychczasowej stolicy tańca współczesnego. Wniosek: Teatr Tańca wciąż jest na Śląsku niepopularny, niszowy. Nie ma się co oszukiwać – dużą część widzów z niewielkiego grona odbiorców przedstawień sztuki tanecznej stanowią dziś ludzie na co dzień stykający się z materią tańca, a więc praktykujący tancerze. A poza tym? Specjaliści od pijaru, którym za to płacą, i krytycy. Odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” trzeba chyba poszukać gdzieś pomiędzy stwierdzeniem „przedstawienia niezrozumiałe, bo zbyt ambitne”, a „społeczeństwo nieprzygotowane do odczytania i interpretacji ruchu”. Rozważania na bok, pora przejść do konkretów.

Teatr Tańca wciąż jest na Śląsku niepopularny, niszowy.
Polska premiera This Is Not a Love Song w choreografii Uriego Ivgi i Johana Grebena to jedna z trzech produkcji Teatru ROZBARK, które zostały pokazane w ramach prologu do ROZBARK in MOTION 2015. Cztery lata wcześniej izraelsko-holenderski duet wystawił pierwszą wersję spektaklu jako część projektu tanecznego INTRADANCE w Rosji. Rok później realizacja otrzymała Złotą Maskę dla najlepszej choreografii z obszaru tańca współczesnego. Z tamtej prapremierowej odsłony niewiele dziś pozostało. Zaledwie inspiracja, kilka wspólnych mianowników wywiedzionych z podobieństw dziedzictwa kulturowego Polski i Rosji. Powstała nowa jakość, która koresponduje z teraźniejszością w polskich realiach.

Pusta przestrzeń. Zimne światło reflektora oświetla mały wycinek podłogi. Z ciemności wyłania się tancerz i wchodzi w białą smugę jasności. Ręce w kieszeniach, nieśmiałe przestępowanie z nogi na nogę – jego powolne, niepewne ruchy są jak rytuał przygotowujący do wejścia w relacje z drugim człowiekiem. Trop jest dobry – za chwilę dołącza do niego tancerka, a potem razem obracają się wokół własnej osi. Gdy ona znika za kulisami, pojawia się następny tancerz. I tak kilka razy. Bohaterowie podchodzą do siebie i odchodzą, obejmują się w różnych konfiguracjach osobowych, wyraźnie czegoś szukając. Miłości? Zrozumienia? A może po prostu zwyczajnej bliskości?

Tę pierwszą część spektaklu z uwagi na niewielką ilość tańca w tańcu można by nazwać wstępną. To raczej teatr ruchu, w którym każdy, nawet najmniejszy gest buduje intymny nastrój. Ten jednak gdzieś znika, gdy tancerze zbijają się w ciasny krąg, tworząc nieskonkretyzowaną ludzką masę. Teraz zbiorowość dyktuje każdy krok, nadaje tempo – poszczególne jednostki nie mają wyjścia – muszą się dostosować, tak jakby ceną za życie wśród ludzi było własne „ja”.

W zamysł akcentowania kwestii indywidualizmu znakomicie wpisują się jednolite kostiumy by Ivgi & Greben – proste, zapinane na guziki szarobure płaszcze nie wyróżniają nikogo z tłumu, a ich wypłowiały kolor przywodzi na myśl szarą polską codzienność.

Tak, This Is Not a Love Song to nie jest pieśń o miłości – to piosenka dla wytrzymałych.
W głośnikach zakłócenia i nagle nastrój ulega diametralnej zmianie. Wrażenie niepokoju. Napięcie wisi w powietrzu. Na niemal pustej Scenie Bytomskiego Centrum Kultury dalszy ciąg wizji twórców materializuje się w sekwencjach powtarzalnych ruchów. Szybkie tempo, muzyka narasta, potęgując lęk. Zmultiplikowane odgłosy kroków artystów i rytmiczne klaśnięcia brzmią jak mocne uderzenia prosto w twarz z otwartej dłoni. Dźwięk dzwonka dyscyplinuje grupę tancerzy – dla widza to znak, że spektakl wchodzi w drugą, dynamiczniejszą i o wiele bardziej widowiskową fazę. Scena zmienia się w taneczny poligon: artyści padają na podłoże i wstają, czołgają się, robią pompki, maszerują równym krokiem. Poruszają się jak żołnierze w wojsku podczas ćwiczeń sprawnościowych. Karabiny uzyskane dzięki odpowiedniemu wygięciu rąk, ucieczka z przygarbionymi plecami spoza kręgu białego światła, ręce zwieszone luźno lub podniesione na znak kapitulacji. To nie wygląda na zabawę – uniwersalnym językiem ciała tancerze ilustrują koszmar realnej wojny. Obrazy konstruowane na oczach widza są bardzo dopracowane, choć proces ich tworzenia wydaje się chaotyczny i dość przypadkowy. Perfekcję organizacji ruchu widać najlepiej w stosunkowo statycznych scenach. Ta, w której tancerze po próbie wdrapania się na wysoką ścianę z drzwiami w głębi sceny (jedyny element scenografii) idą powoli do przodu, zwróceni twarzą w stronę widowni w asyście swoich ogromnych cieni, jest jedną z najlepszych, jeśli weźmiemy pod uwagę efekt wizualny. Na słowa uznania zasługuje nie tylko warstwa plastyczna i sugestywne obrazowanie, ale przede wszystkim łatwość, z jaką choreografowie przechodzą z jednego bloku tematycznego w drugi: intymność i indywidualność ewoluuje w strach czy obsesyjne lęki, te z kolei znikają, ustępując miejsca kwestii wyzwolenia.

Punkt kulminacyjny: artyści, stając w równej linii, rozpinają płaszcze, po czym zarzucają sobie ich poły na ramiona. Wiążą mocne węzły – synonim zniewolenia przez uzależnienia, traumy czy inne ograniczenia. Jeden z tancerzy zaczyna śpiewać piosenkę, po chwili reszta skanduje jej słowa jak znajomo brzmiącą pieśń bojową. Głośno, coraz głośniej. W rytmie wykrzykiwanych fraz maszerują i wykonują nieskomplikowane taneczne figury. Scenę rozświetla zielone światło – symbol nadziei. Zwycięstwo i wolność? Coraz bliżej. I nagle misterna konstrukcja przedstawienia zaczyna się walić. Trzeci filar tematyczny, na którym twórcy zbudowali swój projekt, przewraca się, obracając całość w ruinę. Ostatnia część, będąca opowieścią o wolności, to artystyczna pomyłka. Psychodeliczna muzyka zaczyna męczyć, występ traci tempo, a monotonia ruchu zwyczajnie nudzi. Minuty wleką się niemiłosiernie. Czas stanął w miejscu. Dwóch mężczyzn tańczy ze sobą, czerpiąc inspirację ze sztuk walki. Powoli czuję, że tracę wątek.

Tak, This Is Not a Love Song to nie jest pieśń o miłości – to piosenka dla wytrzymałych. Alternatywnie interesująca, z mądrym tekstem, dobrze zaaranżowana, a mimo to żaden z niej przebój. Nietrudno zgadnąć, że numerem jeden na liście teatralnych hitów raczej nie zostanie.

4-07-2014

 

Bytomski Teatr Tańca i Ruchu ROZBARK

This Is Not a Love Song
choreografia i kostiumy: Uri Ivgi i Johan Greben
asystentka choreografów: Anna Piotrowska
muzyka: Ari Rosenzweig, Arvo Pärt
obsada: Alena Lezhava, Sonia Zini, Elisa Teodori, Katarzyna Ustowska, Agnieszka Doberska, Łukasz Przytarski, Jinhwan Seok, Oleg Stepanov, Aleksei Torgunakov
premiera: 28.06.2014

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Bytomski Teatr Tańca i Ruchu ROZBARKBytomski Teatr Tańca i Ruchu ROZBARK

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.