Trup w szafie, czyli ojcowie i dzieci

Płatonow, reż. Monika Strzępka, Teatr Collegium Nobilium
aAaAaA
fot. Bartek Warzecha

Spektakle dyplomowe rządzą się swoimi prawami. Ambicje reżyserskie trzeba nierzadko usunąć w cień, żeby pokazać potencjał młodego zespołu. Niebagatelną rolę odgrywa umiejętność ustawienia ról tak, żeby każdy z aktorów, poczynając od zadań największych na najmniejszych kończąc, mógł zaznaczyć swą obecność na scenie i zaprezentować mocne strony.

Dyplom to moment zwrotny, kiedy często decyduje się przyszłość adeptów sztuki aktorskiej. Można przejść niezauważonym albo trafić do wymarzonego teatru. Zdarzają się dyplomy, które łączą wizję reżysera i wyznaczają aktorom zadania otwierające im drogę kariery. Tak było, na przykład, w przypadku znakomitego Płatonowa wiśniowego i oliwkowego w reżyserii Krystiana Lupy z roku 1996, gdzie grali artyści o tak ugruntowanej dziś pozycji jak Maja Ostaszewska, Adam Nawojczyk, Wojciech Kalarus, Andrzej Konopka czy Dominika Bednarczyk. Na marginesie przypomnę, że Lupie asystowali wówczas Jan Klata i Grzegorz Wiśniewski.

Monika Strzępka, która również wybrała pierwszy dramat Czechowa na spektakl dyplomowy studentów czwartego roku Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie, podjęła się zadania trudnego i ryzykownego. Wzięła bowiem na siebie odpowiedzialność za los młodych aktorów. Z jakim rezultatem? W moim przekonaniu koncepcja przedstawienia i rozpoznawalny styl Strzępki, w konsekwencji ustawienie wielu ról, zamyka Czechowowskich bohaterów w sztywnych gorsetach, przyczepia im gęby, nie pozostawiając niektórym z aktorów przestrzeni potrzebnej do zbudowania skomplikowanych psychologicznie postaci ani szansy na odsłonięcie gęstej sieci relacji łączącej ich z innymi osobami dramatu. Tak więc obronną ręką wychodzą tylko nieliczni z zespołu. Nie jest to jedyny zarzut. Reżyserka w sposób radykalny uprościła, spłyciła Czechowowski świat, zredukowała go, by tak rzec, do jednego rejestru. Ale po kolei. 

W programie do spektaklu czytamy: „Bohaterowie dramatu Czechowa duszą się w świecie zaprojektowanym przez ojców. Toną w długach, alkoholu, depresji, w świadomości, że obietnica lepszego jutra jest nie dla nich. To pokolenie, które już na nic nie liczy, które doskonale wie, że lepiej nie będzie. Mają po dwadzieścia kilka lat, a są starzy i zmęczeni. (…) Tak, to jest tekst o sierotach. O dzieciach, które otrzymały w spadku marne i nieużyteczne dzieło życia swoich ojców”. Konflikt pokoleń to oczywiście bardzo ważny, choć jeden z wielu motywów dramatu Czechowa, którego właściwy i adekwatny tytuł brzmi Biezotcowszczina, czyli „brak ojca”, „sieroctwo”. Szkoda tylko, że w spektaklu jest on kompletnie nieczytelny i dopiero przytoczony komentarz wyjaśnia reżyserski zamysł. Wytłumaczenie znajduje też aranżacja sceny, zagraconej, przytłoczonej rzeczami, ograniczającymi przestrzeń gry bohaterów. Wersalka, stoły, stoliki, krzesła, popiersia autorstwa kapitana AK Jerzego Nowickiego, samowary w liczbie dziesięciu (jeśli dobrze policzyłam) osaczają ich niemal ze wszystkich stron. To symboliczne, przygniatające dziedzictwo ojców, od którego nie ma ucieczki, a bohaterowie we współczesnych, półprywatnych ubraniach wyraźnie tu nie pasują. Wydaje się, że w tym urządzonym przez starsze pokolenie salonie niczego nie można przesunąć, zmienić, choć odchodzący, a jednak tak mocno obecny świat potrzebuje radykalnego przemeblowania i przewietrzenia.  

Dalej czytamy w programie, że Płatonowa trzeba ciąć, bo za długi i nie da się go grać w całości. „Tnie się więc całe postaci, tnie się zwykle starców. Słusznie, tych koszmarnych staruszków, pałętających się po zadłużonym majątku Anny, młodej wdowy po generale Wojnicewie, należałoby wyrżnąć w pień, niech już nie starszą, niech dadzą pożyć młodym. Ale ojcom niespieszno zejść ze sceny. Dręczą nawet zza grobu”. Zgoda, skróty i to dość obszerne są konieczne. W spektaklu Strzępki upiorni starcy, o których mowa, rzeczywiście wyłażą z różnych kątów, pojawiają się znienacka, wychodzą ze skrzyń i z szaf – to chyba jeden z najczęściej pojawiających się pomysłów. Przypominają groteskowe zombi z parodii horrorów. Jednak wpisanie generacji ojców w konwencję upiornego kabaretu odbiera jej w istocie siłę wyrazu, nie pozwala poważnie spojrzeć na problem opozycji pokoleń, w szczególności na toksyczny wpływ starych na młodych. Tak więc kluczowy dla spektaklu pomysł rozsypuje się w drobny mak. Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że Strzępka obchodzi się z postaciami starców bezpardonowo i okrutnie. W rezultacie Piotr Gąsowski oraz Mateusz Burdach grają po kilka ról i nieprzypadkowo powielają wizerunek nieznośnego starca, w kolejnych odsłonach zyskującego nową osobowość. Przeradza się to w uporczywie powracającą tautologię. Zapewne ma ona drażnić i śmieszyć, szybko staje się jednak nudna i mało zabawna. Nie do przyjęcia są natomiast wyznaczone aktorom banalne zadania, które nie dają szansy na wyjście poza karykaturalny schemat i konwencję wisielczej komedii. 

Nie lepiej sytuacja wygląda w odniesieniu do kilku innych postaci, rysowanych przeważnie jedną grubą kreską. Małgorzata Kozłowska w roli Saszy mówi z rosyjskim zaśpiewem, ucharakteryzowana jest przy tym na młodą kobietę o dość pokaźnej tuszy, przypominającą pękatą matrioszkę. W finalnym wyznaniu wprawdzie zrzuca przebranie i odsłania prawdziwe oblicze, ale przyklejona do osoby etykieta nie pomaga aktorce, nie pozwala pokazać procesu, jaki przechodzi postać. Sasza to jedna z trudniejszych czechowowskich ról, wyzwanie dla aktorki, jak się zdaje, materiał niedoceniony przez Strzępkę. Na pozór nieciekawa, infantylna, słaba, krótkowzroczna, a może przymykająca oko na wybryki męża Sasza przechodzi stopniową transformację. Podejmuje próbę ratowania swojej pozycji i rozpadającego się małżeństwa, aż po radykalny krok, który wstrząsa prowincjonalną społecznością i każe na chwile zatrzymać się zagubionym bohaterom. 

Podobnie postać Sergiusza (Szymon Owczarek) wydaje się w zbyt łatwy sposób zdefiniowana. Jego rola zbudowana jest na zasadzie kontrastu. Młody Wojnicew jako szczęśliwy mąż z wiecznie przyklejonym do twarzy uśmiechem zmienia się w wystawionego do wiatru rogacza. Za dużo w tej roli błazenady, za mało dramatyzmu wpisanego w tę postać. Również wiecznie zadowolony z siebie, beztroski Mikołaj Trylecki (Karol Biskup), który cierpi na stały brak gotówki, wydaje się wyłącznie postacią rodem z salonowej komedii. A przecież to do tego świeżo upieczonego lekarza i bystrego obserwatora należy przenikliwa refleksja, pojawiająca się w finale dramatu. Na pytanie Sergiusza – „Co robić?” – wypowie nad ciałem Płatonowa brzemienną w sensy kwestię – „Grzebać umarłych i reperować żywych” (tłum. A. Tarn). Kamila Brodacka gra Wengierowicza Ojca i Syna. Jej rola celowo zredukowana jest do stereotypu Żyda-lichwiarza z wpisanym weń wyraźnie krytycznym komentarzem. Sprowadzenie wielu postaci do znaku, co staje się regułą przedstawienia, wyklucza możliwość ich rozwinięcia. 

Pozostali aktorzy otrzymują więcej przestrzeni do grania. Osip w intrygującej interpretacji Konrada Szymańskiego to nieprzenikniony i nieobliczalny dresiarz z blokowiska, który jest w stanie zabić bez zmrużenia oka. Zwraca uwagę Sonia (Vanessa Aleksander) jako neurotyczna, wycofana, niepokojąco bierna porzucona kochanka, jednak gotowa na desperacki czyn. Bardzo dobrze wypada Zuzanna Saporznikow w roli zmysłowej, pociągającej, błyskotliwej Anny Wojnicew, która odrzucona przez Płatonowa, zupełnie traci klasę. Aleksandra Boroń wpisuje się w wizerunek irytująco naiwnej Marii Grekow. Aktorka dotyka, ale nie przekracza granicy przerysowania. 

Wreszcie Jakub Kordas jako Płatonow. Ten utalentowany aktor z wielką przenikliwością tworzy postać Don Juana, który burzy, rozsadza schematy. Rozkochuje w sobie kobiety z powodu nudy, w wyniku niszczącej potrzeby zwrócenia na siebie uwagi i wypełnienia otaczającej go pustki, nie zastanawiając się nad konsekwencjami prowadzonej rozgrywki. Sasza, Sonia, Maria, nawet Generałowa zadurzają się bez pamięci w takich jak on buntownikach, choć podejrzani amanci ciągną je ze sobą na samo dno. Jednak w tej partii nie o kobiety chodzi, ale o badanie granic wolności, o konieczność określenia siebie i poszukiwanie własnego miejsca w życiu, w którym ambicje i plany rozjechały się z rzeczywistością. Impulsywne działania nie obywają się bez ofiar i doprowadzają do klęski prowincjonalnego nauczyciela, w konsekwencji do rozpadu i tak już zdegradowanego świata. W roli Kordasa jest rozpacz, nerwowa szamotanina, ale też kabotyńska pewność siebie i egocentryzm, przyziemne instynkty oraz wielkie emocje.

W spektaklu znajdujemy szereg innych rozpoznawalnych tropów właściwych dla strategii artystycznej Strzępki. Wyświetlane didaskalia, sposób gry aktorskiej rozpięty na granicy wchodzenia w role i powrotu do prywatności, teatr, który sam siebie bierze w nawias, z wpisanym weń krytycznym dystansem do rzeczywistości i postaci. W rezultacie wiele pomysłów nieprzynoszących zamierzonego efektu. Powraca kluczowe pytanie o miejsce młodych zdolnych aktorów w tym projekcie. Bronią się tylko nieliczni, pozostali nie dostają niestety szansy na zbudowanie postaci, z których każda stanowi fascynujące studium ludzkiej natury.

W pierwszej scenie dramatu Anna Wojnicew i Mikołaj Trylecki grają w szachy i rozmawiają. Ta wymiana myśli ma niebagatelne znaczenie. Stanowi introdukcję, odsłaniającą ważniejsze wątki sztuki, które za chwile zostaną rozwinięte, a rozgrywka szachowa ma wymiar symboliczny. Płatonowa Jerzego Jarockiego, który zaingerował w zbyt długi tekst młodego Czechowa, napisany jeszcze bez dyscypliny właściwej jego dojrzałej twórczości, rozpoczynała kwestia: „Najpierw trzeba pomyśleć, a dopiero potem grać”. To zdanie w sposób genialny wyciągało esencję ze zbyt rozwlekłej konwersacji, ale też stanowiło tezę, krok po kroku uzasadnianą przez reżysera w spektaklu skonstruowanym precyzyjnie jak szwajcarski zegarek.

Monika Strzępka z nonszalancją przesuwa figury na szachownicy. Każdy ruch pociąga za sobą nieodwracalną ingerencję w ich układ, a w konsekwencji przesądza wynik rozgrywki. Ale kiedy się gra, trzeba precyzyjnie przemyśleć każde posunięcie. W tej potyczce Czechowowski obraz świata jawi się jako nieosiągalny, oddalający się horyzont, pozostając w głębokim dysonansie z zaproponowaną przez Strzępkę perspektywą artystyczną. Wyraźny sygnał wysyła topniejąca z każdą przerwą widownia. Finał blisko czterogodzinnego dyplomu oglądają tylko najwytrwalsi i ci, których obliguje recenzencki obowiązek. Czechow w łatwy sposób pokonuje zbyt pewnych siebie reżyserów. Szach i mat.

17-05-2019

Teatr Collegium Nobilium
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie  
Anton Czechow
Płatonow
przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria: Monika Strzępka
scenografia i kostiumy: Arek Ślesiński
muzyka: Mateusz Dębski
projekcje: Kornelia Dzikowska
konsultacje ruch i praca z ciałem: Agnieszka Kryst
obsada: Jakub Kordas, Zuzanna Saporznikow, Karol Biskup, Vanessa Aleksander, Małgorzata Kozłowska, Aleksandra Boroń, Kamila Brodacka, Szymon Owczarek, Konrad Szymański, Jakub Gąsowski, Mateusz Burdach
premiera: 5.04.2019

Płatonow, reż. Monika Strzępka, Teatr Collegium Nobilium
Płatonow, reż. Monika Strzępka, Teatr Collegium Nobilium

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Teatr Collegium Nobilium Akademii TeatralnejTeatr Collegium Nobilium Akademii Teatralnej

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.