Zatańczyć ze śmiercią

Czyż nie dobija się koni?, reż. Radosław Rychcik, Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
aAaAaA
fot. Natalia Kabanow

Czyż nie dobija się koni? Wrocławskiego Teatru Pantomimy to spektakl, który zachwycił autorów i aktorów, po oklaskach końcowych dających upust autoentuzjazmowi – z wywoływaną przez Agnieszkę Charkot księgową włącznie. Być może tak właśnie powinno być we współczesnym postmodernistycznym teatrze, skoro zachwyt sprowokowała większość premierowej publiczności. I na tym moglibyśmy rzecz zakończyć, gdyby nie kilka wątpliwości w kwestiach merytorycznych. Plus poczucie znużenia.

1.
Powieści Horace’a McCoya nie czyta się dziś najlepiej. Wydaje się zbyt komiksowa w rysunku postaci i zbyt instrumentalna w obrazowaniu relacji społecznych i ich kapitalistycznych kontekstów z czasów wielkiego kryzysu lat trzydziestych ubiegłego wieku.

Intryga nie jest skomplikowana – pozbawiony złudzeń everyman zabija pozbawioną złudzeń everywoman. Dokonuje aktu swoistej eutanazji. – Zastrzel mnie. To jedyny sposób uwolnienia mnie od udręki – powiada Gloria Beatty. I mówi to serio. A jej przypadkowy partner Robert Syverten strzela.

2.
Okoliczności tego aktu miłosierdzia są niezwykłe – pozbawiona okien buda taneczna na molo, kilkadziesiąt par startujących w maratonie tańca, aby zdobyć główną nagrodę, tysiąc dolarów. A w tle przegrane życie bohaterów: gangsterka, przypadkowy seks, popaprane rodziny, źle opłacana praca – samo zło.

Cynizm pokolenia, który uosabia Gloria, wynika z bezwzględności systemu – ubóstwo wyklucza każdego ze świata opisanego przez tandetne reklamy i upokarzające kontrakty. Nie ma spełnionych marzeń, jest gra w marketingowe liczmany i niemal zwierzęce instynkty. Ciało jest towarem, refleksja przeszkodą w życiowym niby-sukcesie. Każdym z nas – powiada McCoy – władają showmani i celebryci, darmo zatem szukać jakiejkolwiek prawdy w tych quasi-spektaklach upokarzania za pieniądze (dla pieniędzy), jakimi są życie i jego metafora – niekończący się maraton taneczny. Także życie głównych bohaterów – Glorii (Agnieszka Dziewa) i Roberta (Jakub Pewiński), zaczynających od przypadkowego spotkania, aby w finale zatańczyć ze śmiercią.

3.
Jako portrecista straconej generacji ciekawszy był choćby Hemingway w inteligenckim romansie Słońce też wschodzi, jako krytyk kapitalizmu – Chaplin w groteskowych Dzisiejszych czasach. Jednak McCoy – z zawodu scenarzysta – zastosował ciekawą praktykę. Opowieść o okolicznościach swoistej zbrodni na życzenie stworzył z kilku równoległych narracji. I tak strzępy tablicowych informacji o maratonie tanecznym, w którym startują życiowi nieudacznicy, ludzie nieutalentowani, bez wiary śniący o sukcesie w Hollywood lub przynajmniej o udanej codzienności, przeplata odczytywany beznamiętnie wyrok sądu, który skazał głównego bohatera na śmierć; jesteśmy także świadkami sennika i swoistego monologu wewnętrznego Roberta, interpretującego własne czyny i akt zabójstwa jako akt łaski; jest wreszcie komiksowy w rysunku reportaż z maratonu tańca groteskowych par w nadmorskiej budzie.

Te cztery strumienie przeplatają się z jeszcze jednym rytmem – fal pulsującego oceanu. Jako czytelnicy odczuwamy – podobnie jak bohater – ten właśnie rytm jako spoiwo świata, porządek większy od ludzkich pragnień i rozczarowań; większy, bo nieskończony i nieubłagany. To ludzki kosmos jest pokraczny, okrutny, boleśnie przewidywalny, banalny – aż po zbrodnię bez afektu.

4.
Tego pulsującego, niemal bezgłośnego rytmu, który kołysze człowiekiem, zabrakło w spektaklu Radosława Rychcika. W adaptacji przepadły też reporterskie flesze McCoya, który w tragikomicznych scenkach potrafił opowiedzieć niemal całe życie swoich pokracznych postaci. Showman Rocky, menedżer maratonu Socks, rozmarzona o seksie z Robertem pani Layden – wikłają tancerzy w przemoc, bo ich ciała są jedynym sprawdzianem opłacalności biznesu. Publika płaci z oglądanie destrukcji ciał.

W przedstawieniu zabrakło pełnokrwistych postaci i problemów. A przecież za każdą anegdotą i scenką tkwi jakiś niuans charakterów, odmienny język, obyczaje, prywatna historia ludzkości, jak rzekłby poeta. W spektaklu WTP są tylko deklamacje, wątłe historyjki, ludzie-plakaty. Żadnych emocji, przemian charakterów, przebłysków interpretacyjnych. Jest bal manekinów. Ważne postacie zastąpił głos z offu. Nie ma więc show, jest nuda.

5.
Przepadła narastająca groza odczytywanego wyroku – głos systemu prawa niczego nie uogólnia, jest etykietką zamykającą spektakl. Śmierć za śmierć. Podobnie jak groteskowa jest scena zabójstwa. Gloria i Robert ogrywają pantomimicznie wydobywanie rewolweru z torebki i pif paf. Nie zobaczycie tu życia wewnętrznego postaci – słyszymy blade deklamacje. Żadnych mikroscenek – nawet wpatrywanie się Roberta w skrawek słońca, za którym tęskni, niewiele odmienia w bohaterze. To już nawet nie komiks, lecz powieść produkcyjna o maratonie tanecznym. Nie ma show w show. Zabrakło sensualnego tła, jest dzika gonitwa – trochę tak: raz dokoła, raz dokoła.

Wyścig w kolisku, zmieniający tancerzy w tytułowe konie, to za mało na klucz interpretacyjny, który prowadziłby ku metafizyce. To zaledwie pantomima ilustracyjna. Układy choreograficzne są dotkliwie powtarzalne, a zmęczenie codziennością kiepsko zagrane. Nawet Paweł Palcat (Guy Duke) z tym manierycznym ogołoceniem życia z sensu sobie nie poradził, więc w porę wyzionął ducha na scenie.

6.
Scenarzysta i reżyser nie poprowadził aktorów ku pantomimie totalnej, lecz zaproponował megagatunkową hybrydę – scenkom pantomimicznym towarzyszyły interludia dramatyczne, taneczne galopady i głosy z offu. Strzępom dialogów z kultowej niegdyś powieści McCoya cytaty z Johna Steinbecka o nieludzkim kapitalizmie. Oglądaliśmy teatr form, które się nie splotły w żadnym rytmie nadrzędnym, w żadnej wykładni intelektualnej; także muzyka Michała Lisa nie wyraziła nieprzypadkowego pulsowania przypadkowych egzystencji. Ot, każdy potańczył, jak umiał lub nie umiał, każdy zrobił to, co z pantomimy potrafi najlepiej – scenkę zakupów, biesiadę w przerwie konkursu, picie herbatki, groteskowy portret rodziny pozbawionej domu. Zastanawia, że podobne grymasy aktorskie oglądaliśmy w innych spektaklach WTP. Nie widać w jego artystach progresu, próby wyrażenia tego, co odnajdujemy poza słowami czy ilustracjami.

7.
Co wynika ze skrzyżowania podcastu z dramą i scenkami pantomimicznymi? Obcujemy z tekstoobrazem – podobnie jak z produkcjami Netflixa. Rytm oparty na swoistym speed-watchingu tanecznej galopady oraz slalomie między gatunkami nie daje szans na przyjrzenie się kompozycji obrazów czy na kontemplację gry aktorskiej, uwalniającej od wspomnianej ilustracyjności. Przekonała o tym kilkuminutowa scena zbiorowa, w której bohaterowie maratonu poruszali się w zwolnionym tempie, jakby zapadając w sen – trochę w manierze Tratwy Meduzy Géricault. Spektakl natychmiast zyskał magiczność, a cielesność stała się czasoprzestrzenną rzeźbą. Ale ta scena trwała zaledwie dwie minuty, a przedstawienie bite dwie godziny.

I bezradność choreograficzna – wystarczy przyjrzeć się zdumiewająco nieporadnym ruchom Eloya Moreno Gallego (Pedro Ortega), aby zatęsknić za tańcem nowoczesnym na poziomie europejskim.

Jedyną postacią, która mnie przekonała, była Rosemary w interpretacji Izabeli Cześniewicz. Jest w tej aktorce nieopisana naturalność, żywiołowość, otwartość na relacje z partnerem, które wspaniale synchronizują witalność ruchu z prawdą psychologiczną. Dodajmy niemodne dziś wartości – grację i wdzięk. Jako postać nie jest to przecież Ofelia, lecz kobieta spragniona spontanicznego seksu i iluzorycznego sukcesu. A jednak wiele można wycisnąć nawet z na pozór wątłej roli – choćby wyrazisty rysunek namiętności.     

8.
W Czyż nie dobija się koni? miało być gniewnie, żywiołowo, antykapitalistycznie, współcześnie i depresyjnie – bo to temat medialnie modny. Wyszło jak wyszło – jakoś w stylu Strasznego filmu. Jeśli warto coś zachować w pamięci, to oprócz dynamicznej kreacji Izabeli Cześniewicz ładny program przedstawienia. Na ekscytującą artyzmem i choć szczyptą metafizyki pantomimę musimy zaczekać.

03-01-2024

Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
Horace McCoy
Czyż nie dobija się koni?
reżyseria: Radosław Rychcik
choreografia: Jakub Lewandowski
scenografia, kostiumy i światła: Łukasz Błażejewski
muzyka: Michał Lis
obsada: Artur Borkowski, Agnieszka Charkot, Izabela Cześniewicz, Agnieszka Dziewa, Agnieszka Kulińska, Jan Kochanowski, Radosław Lis (gościnnie), Eloy Moreno Gallego, Anna Nabiałkowska, Karolina Paczkowska, Paweł Palcat (gościnnie), Jakub Pewiński, Monika Rostecka, Krzysztof Szczepańczyk, Justyna Taborska (gościnnie), Mateusz Wierzbicki (gościnnie)
premiera: 24.11.2023

Czyż nie dobija się koni?, reż. Radosław Rychcik, Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
Czyż nie dobija się koni?, reż. Radosław Rychcik, Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka TomaszewskiegoWrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.