Zmiana klimatu

aAaAaA
fot. Marta Kaczmarek

Tego wieczoru było gorąco i lepko. Zbierało się na burzę. Kwiaty wiśni już dawno przekwitły. Był środek lata. Niestety, wycinka lasów i hodowla zwierząt gospodarskich znacznie wpłynęły na zmianę klimatu. Miałam wrażenie, że z umiarkowanego stopniowo przepoczwarza się w subtropikalny. Wyczuwałam ciepły, monsunowy powiew. Bilet na ten premierowy spektakl był w cenie wycieczki do Korei. Przez trudności, jakie mnie spotkały przy zdobyciu zaproszenia, czułam, że uczestniczę w zdarzeniu więcej niż wyjątkowym.

Na tak zwany opening night wybrano przestrzeń fabryczną. Przy wejściu do budynku, oprócz darmowej wody mineralnej, serwowanej w szklanych butelkach, zaproponowano nam zmianę odzieży. W pierwszej chwili wybuchłam śmiechem. Zirytowana obsługa widowni odparowała, że, cytuję: „działanie artystów może w pewnym stopniu zabrudzić lub nawet zniszczyć nasze ubrania”. W sposób przesadnie uprzejmy dali nam do zrozumienia, że decyzja oczywiście należy do nas. Wytwornie zachlapana kreacja lub robocze ubranie teatralne. Zaśmiałam się w duchu – roboczy kombinezon dla widowni. Tuż przy szatni osobom, które zdecydowały się przyjąć wyzwanie, rozdano czarne garnitury, garsonki i lakierki. Wszystko przyzwoicie skrojone z dobrego, niegniotącego się materiału. Na moje oko, z dodatkiem wiskozy. Raczej nienachalny luz niż klasyczny, mundurowy Boss. Poprzebieranych i tych, którzy zdecydowali się pozostać w swoich ubraniach – również i ja do nich należałam – zaproszono do olbrzymiej hali fabrycznej. Salę zmieniono w galerię sztuki współczesnej. Jej wymiary były naprawdę imponujące. Świetnie przygotowana przestrzeń: jasna, oświetlona scenicznymi reflektorami ledowymi. Już na pierwszy rzut oka widać było, że organizatorzy chcieli zaoszczędzić energię. Piorunujące wrażenie. Na każdym reflektorze ekologiczny certyfikat, szalona feeria barw, a światło tak mocne, że musiałam na chwilę oczy zamknąć. Na ścianach nie oszczędzali. Wszystkie nienaganne gładkie, gładź gipsowa najwyższej jakości. Szara kamienna podłoga. No i ku absolutnemu niezadowoleniu gości, brak foteli teatralnych. Rozległo się marudne, długie westchnienie.

Kiedy zastanawiałam się, o którą ścianę by się tu oprzeć, aby móc w miarę wygodnie oglądać spektakl, obsługa techniczna wwiozła trzy pokaźnych rozmiarów drewniane wrota na kółkach. Filigranowy aktor biegał chaotycznie, ledwo widoczny między powyższymi. Przez absurdalnie dużych rozmiarów megafon, który zniekształcał mu głos, zaprosił nas do wybrania drzwi z odpowiednim napisem. Wybór miał być zależny od tego, z którym hasłem utożsamiamy się dzisiejszego wieczoru. Następnie każdy z nas miał przejść przez wrota do odpowiedniego sektora. Nieco zaskoczona odczytałam trzy rozbłysłe na te słowa neony: Społeczeństwo, Władza, Zdystansowani. Szmerek chichotu przeszedł wśród zebranych.

Jedni odruchowo udali się w stronę Społeczeństwa, inni, gestykulując, poszli w kierunku Władzy.

Tego dnia nie chciało mi się identyfikować z kimkolwiek i czymkolwiek, więc bez zastanowienia przeszłam przez bramkę związaną z dystansem. Poproszono mnie o zostawienie telefonu i aparatu fotograficznego, zostały mi nagie słowa, by móc opowiedzieć wam o tym, co mnie spotkało.

Osoby, które przeszły przez bramkę Społeczeństwo, zostały natychmiast zapędzone do sektora, w którym aktorzy za pomocą czarnej kredy narysowali precyzyjnie na posadzce tajemniczy kształt. Widzowie mieli stworzyć zwartą grupę i wypełnić szczelnie zarys. Kilka osób kichało, kilka rozpychało się łokciami, inne zrzędziły, że minęło już pół godziny, a spektakl się nie zaczął. Kolejni przyjęli postawę roszczeniową, domagając się, aby w końcu było jasne, gdzie jest scena, a gdzie widownia, i kiedy zwrócą im pieniądze za bilet.

Widziałam to bardzo wyraźnie, ponieważ pozwolono mi na wszystko spoglądać z dystansu. Nagle nad tym gderającym tłumem zawisła monstrualnych rozmiarów, czarna, wyprasowana w kancik nogawka, zakończona gigantycznym lakierowanym butem. Nie jestem w stanie ocenić, ile osób znajdowało się w tym realistycznym, złowrogim kształcie. Wiem jedynie, że siedzieli tam ci, którzy wybrali wrota z napisem Władza. Nagle wszystko okazało się być boleśnie jasne. Tłum Społeczeństwa ukształtował się według instrukcji w cień, który ucieka przed olbrzymim butem reprezentującym Władzę. Kształt odbicia podeszwy, składający się z ludzi, którzy biegną. Ludzka podeszwa, która próbuje uwolnić się od formułującej się nad nim nią władzy. Niezwykły widok. Wielki but nad uchodzącym tłumem. Imponujące.
 
Tego wieczoru nikt z nas już nie pragnął podziwiać klasycznego spektaklu. Buzowały w nas odmienne emocje – w zależności od tego, którą bramkę wybraliśmy. I pamiątka w postaci czarno-białego zdjęcia. Za opłatą można było je nabyć. Kadr uchwycił pewien zdolny fotografik.

Po premierze padały słowa: symbolizm, niezwykła wizja artysty, teatr w procesie, komentarz społeczny, znaczący, wieloznaczny, ukazujący różne perspektywy performans, skandal, poniżenie. Perspektywę wypowiedzi oczywiście kształtowała wybrana przez krytyczkę bądź krytyka bramka.

Wracając do domu późnym wieczorem, czułam na sobie ciepłe, wilgotne powietrze, zdawało mi się, że nadciąga cyklon tropikalny, a w głowie huczały mi słowa reżysera, które wykrzyknął, wychodząc do ukłonów: „Jak przetrwać – to jest temat, który mnie interesuje!”.

Podobna instalacja istnieje naprawdę. Nie tworzą jej żywi ludzie, tylko wyrzeźbione figury. Rzeźby ludzi zastygłe w geście ucieczki, a nad nimi wielki but. Bardzo sugestywne dzieło koreańskiego artysty Do Ho Suh’a.

02-11-2022

Oglądasz zdjęcie 4 z 5