Zwycięska i okrutna wojna Judyty

Najnowsza premiera Warszawskiej Opery Kameralnej przekroczyła ambicjami wiele innych przedsięwzięć tego teatru. Judita triumphans z 1716 roku, określana w katalogach twórczości Antonia Vivaldiego mianem oratorium albo kantaty, ładunek teatralności posiada ogromny, co wykorzystała, nawet w nadmiarze, reżyseria. Dzieło w wersji scenicznej w Polsce nigdy nie było wykonane, a w wersji koncertowej? Hm... Diabelnie jest wymagające, ale WOK chlubi się znakomitą orkiestrą instrumentów dawnych Musicae Antiquae Collegium Varsoviense, więc mogła się o to pokusić. Biblijna historia o Judycie, co bohatersko ucięła głowę Holofernesowi, który napadł na jej kraj, jest znana, lecz Vivaldi uczynił swą kompozycję aktualną. Kiedy ją tworzył, Wenecja, gdzie żył i działał, toczyła wojnę z Turkami zakończoną zwycięstwem. Nie wiem, czy wodzowi Turków, wezyrowi Damadowi Ali Paszy też urżnięto głowę, w każdym razie został zabity, a Vivaldi uhonorowany, za swoje „religijne oratorium wojenne”. Muzyka brzmi tu rzeczywiście bojowo i nie przypomina w niczym Vivaldiego, jakiego znamy z Czterech pór roku. Doskonale to odczytał zaproszony z Francji kierownik muzyczny premiery i dyrygent Hugo Reyne. Dzielnie grzmiały kotły, odzywały się trąbki, trzymały ton organy, teorby popisywały się na zmianę z obojami. Judycie w kolejnych ariach towarzyszyły: viola d'amore (koncertowała na niej Ewa Pilarska-Banaszak) i mandolina (grał mistrz instrumentów dawnych Grzegorz Lalek). W modlitwie Judyty pod koniec I części szałamaja powtarzała wciąż te same dwa przytłumione dźwięki; w całej partyturze nie ma chyba nic równie zachwycającego. Modlił się też poruszająco chór mieszkanek obleganej Betulii: dwugłos przemieniał się w delikatne tutti.
Reżyserka Maria Sartova sama przełożyła łaciński tekst oryginału na polski, wyświetlany nad sceną. W przedstawieniu nie szczędziła obrazów wojny, na koniec zwycięskiej, lecz wcześniej okrutnej. Wobec relacji, jakie wciąż płyną z Ukrainy, niełatwo się było temu przyglądać. Wojacy Holofernesa pałowali kobiety i dzieci, a występował nieduży chłopiec i maleńka, może czteroletnia dziewczynka. Po bokach proscenium wysokie lustra ukazywały dłonie skazańców uczepione krat. Raziły kostiumy (projektu Anny Chadaj). Żółnierki i żołnierze nosili karabiny i ciemne mundury z furażerką, podobne tym, w jakich ostatnio paraduje nasza policja; w odsłonach pijaństwa i orgii bywali obnażani i przebierani. Dziewczyny wleczone po podłodze i dręczeni mieszkańcy mieli dziwne jasne ubiory w wielkie pasy (rodzaj pasiaków?). Abra, energiczna powiernica Judyty (Joanna Moskowicz), została wystrojona w modne, szerokie spodnie i takąż, koszulową bluzkę. Jedynie Holofernes, szczupły czeski baryton Michal Marhold o ostrym spojrzeniu, otrzymał stosowną do sytuacji garderobę, co pewnie pomogło mu zbudować wyrazistą i konsekwentną postać okrutnika i kochanka.
Rolę świątobliwej wdowy Judyty, trudną pod względem psychologicznym, aktorskim i wokalnym, odtwarzała Aleksandra Opała. Istotnie odpowiedni ma do niej głos o pięknej, ciemnej barwie. Vivaldi dla takich głosów pisał często (podobny posiadała jego przyjaciółka, Anna, solistka wielu jego dzieł). Nasza młoda artystka próbowała ukazać etapy postępowania Judyty – najpierw musiała być nieśmiałą, potem z oporem podjąć decyzję, wejść do namiotu Holofernesa, ulec pieszczotom wroga, upić go, znaleźć nóż i wreszcie pijanego zabić. W tej kulminacyjnej chwili utrzymała napięcie, a jej głos stał się niemal czarny. Później szły szczęśliwe z Abrą, niosąc w okrwawionym węzełku uciętą głowę, a Ozias (Jadwiga Postrożna) głosił bohaterstwo Judyty. Świetną, władczą i wszędobylską figurę Vagausa, powiernika Holofernesa, stworzyła sopranistka Małgorzata Panek. W najsłynniejszej bodaj arii Vivaldiego Furie, furie, koloraturowe przebiegi wykonała niewiarygodnie szybko i naprawdę z furią – zrozumiałą po odkryciu Vagausa, że oto kobiety, którym sam wskazywał drogę, zamordowały jego wodza.
Przedstawienie przesycał ruch, tancerze wtapiali się w grupy chórzystów i solistów, wielu scenom nadając dramatyzm. To efekt pracy Emila Wesołowskiego, niegdyś wybitnego tancerza, potem doświadczonego choreografa, zawsze – człowieka teatru. Ruch ukształtował też obraz na otwarcie spektaklu, czyli ślub Judyty dopełniający jej osobiste losy, i piękny finał: Judyta stała tam w triumfie razem z Oziasem i ludem z ocalonej Betulii, przed nimi skuleni najeźdźcy składali broń, a gdy zjawił się Vagaus z szatą po Holofernesie, ich krąg otoczył go i zniknął. Wszystko, co się działo, niewiele, jeśli w ogóle, miało wspólnego z formą oratorium. To była najprawdziwsza opera. Vivaldi zresztą skomponował ich i wystawił pięćdziesiąt. Połowa przepadła w otchłani czasu. Szkoda. Ale wojny, jak w Judycie, toczą się nadal. Rzadko zwycięskie, zawsze – okrutne.
15-11-2023
Warszawska Opera Kameralna
Antonio Vivaldi
Judyta triumfująca nad barbarzyńcami Holofernesa
(Juditha triumphans devicta Holofernis barbare)
oratorium w dwóch częściach
libretto: Giacomo Cassetti
kierownictwo muzyczne i dyrygent: Hugo Reyne
reżyseria i inscenizacja: Maria Sartova
choreografia i ruch sceniczny: Emil Wesołowski
scenografia: Damian Styrna
kostiumy: Anna Chadaj
kierownik Zespołu Wokalnego: Krzysztof Kusiel-Moroz
obsada: Aleksandra Opała/Weronika Rabek, Michal Marhold/Kamil Pękała, Małgorzata Panek/Sylwia Stępień, Joanna Moskowicz/Joanna Radziszewska, Jadwiga Postrożna
Zespół Wokalny Warszawskiej Opery Kameralnej, Orkiestra Instrumentów Dawnych Warszawskiej Opery Kameralnej Musicae Antiquae Collegium Varsoviense
premiera: 05.10.2023
Oglądasz zdjęcie 4 z 5