AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Architektura teatru

Dziennikarz „Polityki” i „Studia Opinii”.
A A A
Fot. Karol Budrewicz  

Teatr wynalazł Brahma, najważniejszy bóg Indusów, mało jednak znany i niezbyt popularny władca nieba, pan stron świata i czterech Wed. Brahma jest niezmierzony i nie mający granic, jest czasem (kołowym) i przestrzenią, złotym zarodkiem, władcą świetlistego ciała kosmicznego bytu, który na siedzibę wybrał sobie zenit.

Z jaja Brahmy powstał wszechświat. Teatr sam w sobie jest tworzeniem modeli , zabawą w tworzenie wymyślonego świata. Tak czy owak czymkolwiek jest, w żadnej innej kosmogonii i w żadnej innej mitologii nie plasowano go tak wysoko. Dionizja jako rytuał też ocierają się o niebo, ale jest ono niższe od brahmanicznego nieba bogów. Bogów o ludzkich twarzach.

W sanskrycie znajdziemy terminów bez liku na określenie teatru, to jest dramatu. Skłonność Indusów do dzielenia wszystkiego na człony i podczłony, tak jak społeczność podzielono na kasty stałe i do dziś pączkujące, sprawia, że w słowniku kultury hindi  znajdziemy lawinę stosownych terminów, które odnoszą się do dramatu. Natya (ruch) dzieli się na nataka (dramat właściwy), nritya (naśladownictwo, pantomima, balet) i nritta (taniec). Sceniczne prezentacje to rupaka (dramat właściwy) i uparupaka (mniejsze formy dramatu, mimu i tańca).

Rupaka opisana w Dasarupaka przez Danandżaję w 950 r. n.e. dzieli się na 10 rodzajów. (1) Nataka (natya) to dramat w swojej najwyższej formie. Zawiera w sobie 5-10 aktów. Jest sztuką bohaterską. Fabuła nie została wymyślona przez poetę, pochodzi z mitologii. Bohaterem jest bóg lub król, język dramatu jest podniosły, rzecz dotyczy uczuć. (2) Parakarana to jak (1) z wyjątkiem obsady. Występują postaci poniżej boga czy króla, na przykład bramini, ministrowie, bogaci kupcy. Jest czymś na kształt komedii obyczajowej. (3) Bhana, czyli monolog. Zwykle komiczna rozmowa aktora obecnego na scenie z partnerami nieobecnymi. Zadaje pytania jako „ja” i odpowiada jako „on”. Taka konwersacja połączona jest z mimiką. W literaturze sanskryckiej znaleziono cztery bhanas. (4) Prahasana, czyli farsa. Krótka sztuka, jednoaktówka, prezentująca sprzeczkę ludzi z gminu. Satyra posiłkująca się absurdem, wykpiwająca inne sekty religijne. (5) Dima – baśniowy dramat w czterech aktach, opowiadający o bogach i demonach, ich władzy, złościach i furiach, miłościach, wdziękach, radościach, magii, potajemnych zmaganiach przy użyciu sił niebiańskich. (6) Vyayoga – odmiana (1), spektakl wojskowy z atakami, rajdami, oblężeniem w jednym akcie, rzecz baśniowa, rycerska, komediowa, pełna wdzięku. (7) Samavakara – dramat w trzech aktach, tylko o bogach i demonach, najczęściej dzieje się w czasie burzy na morzu. (8) Vithi – jednoaktówka jak bhana, lecz z dwoma czy trzema aktorami zamiast jednego. Intryga i miłość jest tematem. (9) Anka, zwykła jednoaktówka, sztuka w sztuce, przedstawienie w przedstawieniu, jak w Hamlecie, wiele młodych kobiet płacze w tej sztuce i przeciwnie do zwyczajów kończy się zwykle unhappy endem. (10) Iha-mriga – termin odnosi się do mitologicznego zwierzęcia – półsłonia, półryby. Dwie grupy chłopców uganiają się za „gazelą”. I to cała zabawa.

Uparupaka dzieli się podobnie, na 11 podgatunków.
O wykonawcach zaczyna się mówić wtedy, kiedy potrzebna jest lalka. Wykonawcy trzymają albo sznurki, albo kije. Czasami lalka rozrasta się do rozmiarów nienaturalnych, jak w święto palenia wielkich kukieł-demonów. Robi się z tego zawsze wiejski, rubaszny piknik, nieprzypominający jednak Dionizjów.

Zatem pod hasłem „teatr” mamy „dramat”, czyli tekst. Nie mamy budynku, w którym tekst się przekazuje widzowi, nie mamy reżyserów ani autorów. Mamy tylko na końcu informację, że dramaty wystawiano w czasie spektakli na wolnym powietrzu, którymi były procesje religijne. Teatr w Indiach zaczyna się od form teatru ulicznego. Religijny charakter procesji sprawia, że nie musimy mieć reżysera pasującego się z Bogiem, mamy natomiast menedżera, który imituje Boga. Ktoś, kto ustawiał przedstawienie, oparte zresztą na tańcach, musiał tworzyć bliżej Boga niż reżyser europejski, który tylko mocował się z Bogiem. Nauczyciel tańca był w Indiach kapłanem i pozostaje nim dalej w nowym teatrze (siedemnastowiecznym kathakali). Przedstawienie było i jest w takim razie nabożeństwem.

Teatr poprzedza rzeźbę, jest od niej starszy. Nataraj – bóg tańca, najlepiej znana figurka staroindyjska, przedstawia Śiwę tańczącego w kole z płomieni. Boski tancerz ma dwie nogi, ale aż cztery ręce, tak jakby rzeźbiarz chciał przedstawić za pomocą jednego – wszystkich, całą obsadę baletu. Podglądał występujących mężczyzn (kobiety nie tańczyły, role kobiet odgrywali mężczyźni), a potem tańczące kształty w jego dłoniach zastygały.

Widzowie i uczestnicy spektaklu gdzieś mieszkali. Ruiny Mohendżo Daro, miasta Drawidów, pokazują, jak mieszkano. Do domu wchodziło się przez łazienkę, żeby obmyć nogi. Ablucje, choć nie były zrytualizowane, też miały podtekst religijny, jak każda czystość w Indiach. W tańcu rytualnym bądź epickim, opowiadającym anegdoty z eposów Mahabharata czy Ramajana budynek teatru nie był potrzebny. W Indiach bez przerwy panują upały, tańczyć lepiej na świeżym powietrzu. Deszczu, poza porą monsunową, nie ma, więc i dach nie jest potrzebny, przyda się co najwyżej wielki parasol, szamiana (namiot), rozpinana na śluby, które też są przedstawieniem. Szamiany robi krawiec, nie architekt.

Świątynie są maleńkie. Modlimy się przed progiem. Schronienia dostarczała grota. Freski i rzeźby mamy w jaskiniach. Przychówek w miarę jego wzrostu trzeba gdzieś pomieścić. Im więcej ludzi, zwierząt i przedmiotów, tym bardziej rozglądamy się za miejscem przechowania siebie i dobytku.

Nie wiemy, jak wyglądały dzieła sztuki nietrwałej – z drewna, malowane na liściach, na dłoniach. Angielskie palms (zarówno liście, jak i dłonie, bo ręce to gałęzie) odgrywały podstawową rolę w starym teatrze indyjskim. Gesty i znaki zawsze coś oznaczały. Trzeba znać ten język, żeby śledzić całonocne przedstawienia, w których oko tancerza też coś gra, podczas gdy widza – tylko patrzy. Znaki dłoni próbował skodyfikować Peter Schumann (pochodzący z Dolnego Śląska reżyser i rzeźbiarz, twórca The Bread and Puppet Theatre z Nowego Jorku). Na słownik oczu nie wystarczyło mu już cierpliwości. Nawiasem mówiąc, jego teatr przejął od indyjskiego funkcje sakralne. Aktorzy udzielali widzom komunii pod postacią chleba, który piekli zawsze podczas każdego z przedstawień The Cry of the People for Meat, arcydzieła granego kiedyś na Międzynarodowym Festiwalu Teatru Otwartego we Wrocławiu.

Dzieła sztuki nietrwałej w Indiach to nie tylko rysunki henną na dłoniach, to także gesty – a stąd już prosta droga do rzeźby.

Niewiele też wiadomo o najstarszych szałasach czy domach z drewna, bo w żadnym klimacie, a zwłaszcza indyjskim, nic takiego nie przetrwa. Ale okres wielkiego króla Aśoki (cesarza – mówią nawet, choć cesarzy w Indiach nie było), to początek kariery kolumn, które co prawda, wymyślane na miejscu, pojawiają się w każdej kulturze, jednakże indyjskie – ze względu na ówczesną łatwość komunikacji z Bliskim Wschodem, zdradzają inspirację grecką. Pod kolumnadami zresztą znaleziono na dowód w niejednym miejscu spore skarby greckich monet.

Indusi nadali kolumnie nową funkcję: medium. W Grecji podtrzymywały dach – w Indiach niepotrzebny, miały zdobione kapitele, więc radowały oko. W Indiach mówiły coś. Edykty Aśoki „drukowano” na kolumnach. Na metalowym słupie z IX wieku p.n.e. w Delhi widnieje napis z okresu Guptów: „Czandragupta mógł odejść, ale jego dzieło czyni go obecnym w swej sławie nawet i teraz”. Słup mający czcić Wisznu przeniesiono na dziedziniec pałacu z mnóstwem kolumn „ulepszonych” przez Arabów, muzułmanów, aby towarzyszył najwyższej podówczas – 73 metry – budowli świata, minaretowi Kutb z XI w. n.e. Wspominany jest w każdym podręczniku metalurgii, ponieważ nie zardzewiał w żadnym miejscu, a jest ze stuprocentowego żelaza. Natomiast minaret swoim szczytem nie tyle „przebijał niebo”, co otwierał najkrótszą – w kilometrach – drogę z ziemi do nieba. Ale też wskazywał ją, jak każda wieża kościelna czy meczetowa, w sensie religijnym. Wieże pomagały wierze. Dziś niestety minarety bardziej przypominają rakiety. Zwłaszcza w Iranie.  

Od słupa delhijskiego, na razie jeszcze stojącego samodzielnie, zaczynają się jednocześnie grafitti , przyniesione ze starożytnej Europy, obecne na każdej ścianie, więc na „architekturze”, oraz związki metalu, jako materiału budowlanego, z architekturą.

Wcześniej niż gdzie indziej pojawiła się w Indiach architektura funeralna. Stupa buddyjska wykorzystała kurhan, czyli grób przyniesiony w myślach jako projekt przez Ariów, którzy przyszli do Indii z obszarów miedzy Wezerą a Donem. Grób hindusowi nie jest potrzebny. Pełni tę rolę Ganges jako największy cmentarz świata. Ale do palenia zwłok potrzebne są ghaty, czyli nabrzeża. W najstarszym obok Damaszku zamieszkanym mieście na Ziemi, Benaresie (Waranasi) są to schody. Człowiek umiał pokonywać odległość, nawet kolosalną. Ale nigdzie nie umiał pokonywać wysokości. Dlatego wszędzie protezą były mu schody. W przypadku Benaresu – schody do nieba. Mamy schody też w Mezoameryce Majów, nietkniętej wtedy oddechem Wschodu, czyli Europy. Budowali piramidy nie jak Egipcjanie, ale tak, by ściana była schodkowana. Też pełniła rolę drogi do nieba – do Słońca. Słońce w Indiach, Surja, było jednym z bogów. W Mezoameryce było jedynym. Nie są to jedyne związki między Indiami Jako Takimi a Indiami Zachodnimi. Drugą płaszczyzną łączącą obydwa przestworza były rytuały ofiarowania. W Indiach także składano – na początku – ofiary z istot żywych, czasem z ludzi i koni, z którymi – jak podaje Benjamin Walker  – główna królowa kopulowała w celach pobudzenia mocy prokreacyjnych. A więc z jednej strony uwalniano dusze, a z drugiej – instynkty. U pierwotnych mieszkańców Ameryki składano w ofierze mężczyzn, dając im przedtem do zapłodnienia wiele dziewczyn, żeby zostawili po sobie życie. Architektura wybudowała Indianom stoły ofiarne, a Indusom-hindusom, jak w świątyni Kali koło Domu Czystego Serca Matki Teresy w Kalkucie wystarczało imadło do przytrzymywania łebka koźlęcia, na który spadała gilotyna.

Schody stały się oczywistością i przestały być w architekturze zauważalne. Jako samoistne zespoły pełnią rolę już tylko na pokazach mody i w kabaretach.

Graffiti ze słupa żelaznego w Delhi przekształciły się w reliefy. Zresztą płaskorzeźby nie wymagały zachęty z Grecji. W Mahabalipuram na południu Indii, w Tamil Nadu, mamy w kamiennej ścianie potężną płaskorzeźbę (11 na 30 metrów), która opowiada o narodzinach Gangesu. Wcześniejsze od reliefu prezentującego wyrafinowanie warsztatowe artysty są zapewne drawidyjskie (wcześniejsze od Ariów) świątynie wykute w pojedynczych blokach skalnych. Architekt był rzeźbiarzem, a właściwie „dłubaczem”. Wykuł w skale coś, do czego inspirowało go istnienie grot wyrzeźbionych przez wodę. Naśladował żywioł, dłubiąc mozolnie przestrzeń w środku kamienia, a potem oszlifował od zewnątrz gotowe wnętrze, ozdabiając je płaskorzeźbami. Podobne świątynie w skałach znajdziemy na wyspie Elefanta, na którą trzeba dopłynąć z Bombaju. Są tam wyrzeźbione groty z pomnikami bogów hinduizmu, do których strzelali portugalscy marynarze, zabawiając się trochę, a trochę „chrystianizując” odkryte tereny, jak talibowie, którzy przywrócili porządek islamski w dolinie Bamian (Afganistan), w której rozstrzelali z czołgu liczący półtora tysiąclecia 53 metrowej wysokości pomnik Buddy.

Buddyjskie stupy, do których talibowie nie mogli już dotrzeć, to odwrócone do góry dnem „talerze”. Mają coś wspólnego z kurhanami nie tylko z powodu swej formy.  Przechowuje się w nich relikwie, a więc szczątki czegoś, co służyło wcześniej żywym.  Pierwsze wieki tysiąclecia n.e. zdominowała architektura buddyjska. Religia ta dominowała wtedy, będąc głównym systemem światopoglądowym w Indiach i poza nimi. Ale poza kolumnadowymi przybudówkami stup było jej mało, bo też buddyzm nie potrzebuje nadmiaru pomieszczeń, woli pomniki, na których Budda ubrany jest w udrapowaną togę – strój całkowicie Indiom obcy. Pod koniec tysiąclecia powstawały natomiast liczne świątynie hinduskie. Kontrreformacja w Indiach wymiotła buddyzm i przywróciła braminizm, ortodoksyjną wersję pierwotnego hinduizmu. Wiedza o technikach budowlanych i materiałach była już wtedy w Indiach dość zaawansowana. Powstawały całe kompleksy świątyń (Kadżuraho, Konarak) liczących sobie tysiąc lat. Ich wspólna cecha to doskonalone zgodnie z tradycją indyjską reliefy, które poświęcono przede wszystkim erotyce religijnej. Mamy więc świątynie fallusa – linga – oraz święte lampki oliwne przypominające kształtem joni, waginę (bogini Parwati). O ile linga definiowana jest naśladowczo, za pomocą słupa, o tyle joni jest metaforą – „uchwyt”, „gniazdko”, „rybka”. Linga znaczy kołek, pług. Pierwsze tłumaczenie zajmuje się kształtem, drugie funkcjami – narzędzie przygotowuje grunt pod siew.

Na tym kończy się wpływ Indii na architekturę teatru. Pięć galerii w teatrze operowym La Scala w Mediolanie, trzy tysiące osiemset foteli w Metropolitan Opera House, „żagle” wzorowane na posiekanym maczetą arbuzie w Sydney, miejsca widzów numerowane, a nawet podpisane nazwiskami w Operze Wrocławskiej Ewy Michnik, kanały dla orkiestry, kulisy, malarnie, stolarnie (w teatrach PRL), kurtyny Siemiradzkiego, budki suflera – wszystko to wymaga osobnego rozdziału na każdy z elementów, a wtedy tekst trwałby godzinami, jak spektakle klasyka. W Indiach zresztą kilkunastogodzinny spektakl to norma, w związku z czym widać, że zatoczyliśmy koło, czyli ćakrę…

xxx

Pomieszanie architektury z teatrem udało się Tadeuszowi Kantorowi w Buenos Aires, gdzie zażądał wydłużenia teatru im. San Martina o 10 cm. Menedżer powiedział mu, że zabytkowego budynku nie można ruszać w ogóle, a już na pewno tknąć nie wolno teatru San Martina.
- Mam w dupie San Martina – powiedział dyrektor Cricot 2.
Wystraszony tłumacz jął wyjaśniać Kantorowi, że nie wolno obrażać bohatera narodowego Argentyny, podobnie jak nie powiedziałoby się w Krakowie, że się ma w dupie Tadeusza Kościuszkę.
- Mam w dupie wszystkie złe teatry – powiedział Kantor – a zwłaszcza zły i za krótki teatr imienia San Martina. I w dupie mam najgorszy z teatrów świata, teatr imienia Tadeusza Kościuszki.

14-05-2014

1 L. Frédéric, Słownik cywilizacji indyjskiej, t.1, Katowice 1998, s. 151.
2 B. Walker, Hindu World. En Encyclopedic Survey of Hinduism, vol. II, Delhi 1983, s. 496.
3 Graffiti. Włoskie. Rysunek lub napis wyryty na ścianach, kamieniach i naczyniach z okresu greckiego, rzymskiego, arabskiego lub wczesnochrześcijańskiego. A. France, Historia współczesna, Warszawa 1956.   
4 Walker, op.cit., s. 458.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (3)