AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Co nowego w Doc-u?

Fot. Karol Budrewicz  

Przede wszystkim siedziba. 11 stycznia teatr ostatecznie wyprowadził się z Triechprudnego Piereułka, a 14 lutego otworzy kolejny sezon teatralny w nowej siedzibie „Na Razgulaju”, pomiędzy stacjami metra „Krasnyje Worota” i „Baumanskaja”. Z piwnicy awansuje do XVIII-wiecznej oficyny. Została ona znaleziona w trakcie akcji prowadzonej na Facebooku przez Jelenę Greminę, po tym jak moskiewskie merostwo postanowiło wyrzucić Doc z dotychczasowej siedziby za „samowolę budowlaną” – wykonanie, na żądanie moskiewskiej straży pożarnej, wyjścia awaryjnego. Na swój apel „Help! Pomóżcie nam znaleźć nowe miejsce” Gremina w kilka dni dostała kilkadziesiąt ofert od posiadaczy nieruchomości w Moskwie. Wybór padł na Razgulaj…

Dla mnie wyprowadzka Doc-u z Triechprudnego to koniec pewnej epoki. Tyle fantastycznych spektakli obejrzałem w tej piwnicy, tyle papierosów wypaliłem na tamtym podwórku, gadając z przyjaciółmi Moskalami, tyle wódeczki wypiło się w pobliskiej knajpie… Na mikroskopijnej scence Doc-u debiutowałem też w Moskwie jako aktor (w spektaklu 1612 – nie mogłem się po nim opędzić od propozycji).

Ale nie będę zamęczał Państwa sentymentalnymi wspominkami, chcę napisać o ostatnich przygodach Doc-owców, gdyż wydają mi się one bardzo symptomatyczne dla tego, co w ostatnich miesiącach dzieje się Rosji.

Po otrzymaniu (w październiku) nakazu eksmisji teatr grał, jakby nic się nie stało, próbując odwołać się od decyzji merostwa i dowieść jej bezzasadności. Nikt też w pracy Doc-owi nie przeszkadzał. Aż do 30 grudnia.

Tego dnia prezentowano na Trechprudnym film Silniejsza od broni Stowarzyszenia #Babylon’13, powołanego do życia przez dziesięciu ukraińskich reżyserów dla „stworzenia filmowej kroniki obywatelskiego protestu”. Film opowiada o tym, co się działo na Ukrainie od 1 grudnia 2013 roku (żywiołowa próba zajęcia budynku Administracji Prezydenta w Kijowie) do krwawych walk w Donbasie w lecie 2014 roku. Był to kolejny ukraiński dokument (po Majdanie Siergieja Łoźnicy) pokazywany w ramach trwającego właśnie Art.doc.festu.

Film Babylonu nie był biletowany, ale przy wejściu do Teatru wystawiono skarbonkę na datki dla filmowca z Krymu, Ołega Sencowa, aresztowanego za „terroryzm” i od wiosny ubiegłego roku przetrzymywanego bez wyroku w moskiewskim areszcie.

W czwartej minucie filmu, akurat wtedy, gdy na ekranie byłemu prezydentowi Janukowyczowi złamało się pióro przy podpisywaniu kolejnego rozporządzenia, do piwnicy weszła policja i oświadczyła, że otrzymała doniesienie o… podłożeniu w Teatrze bomby, po czym przystąpiła – nie, wcale nie do ewakuowania obecnych z zagrożonego eksplozją pomieszczenia, ale – do ich spisywania. Dopiero po wylegitymowaniu wszystkich obecnych zarządzono opuszczenie Teatru przez widzów, a wejście do niego opieczętowano i zamknięto żelazną sztabą. Zatrzymani zostali dramaturdzy Maksym Kuroczkin i Wsiewołod Lisiewski oraz szef techniki Doc-u Stanisław Gubin. Przewieziono ich do lokalnego komisariatu i po kilku godzinach, w nocy, zwolniono.

Następnego dnia Jelena Gremina została wezwana do Ministerstwa Kultury, gdzie oskarżono ją o popełnienie „wykroczenia administracyjnego”, jakim był publiczny pokaz filmu bez uzyskania stosownych pozwoleń. Ostrzeżono ją też przed popełnianiem kolejnych wykroczeń. O znaczeniu tego ostrzeżenia za chwilę.

Jeszcze tego samego dnia ludzie z Doc-u weszli do swego opieczętowanego przez policję teatru przez okno. „Zobaczyłam całkowitą ruinę” – mówiła potem Gremina. „Wyłamane drzwi, otwarty sejf, rozrzucone dokumenty, rozdeptane rekwizyty. Nazywało się to nie »przeszukanie«, ale »oględziny miejsca zdarzenia«. Podobno gdy policjanci otrzymują informację o podłożeniu bomby, to mają prawo to robić”.

Obecni przy tych oględzinach adwokaci przekonywali artystów z Doc-u, że zostali przez władze potraktowani „miękko” i otrzymali na razie „łagodne ostrzeżenie”.

W styczniu Doc zorganizował tournee po Moskwie i grał swe spektakle w różnych zaprzyjaźnionych miejscach, jak zawsze przy pełnych salach, choć po legitymowaniu widzów 30 grudnia informacje o przedstawieniach były opatrywane na stronie teatru adnotacją „dla tych, którzy się nie boją”. Frekwencja wskazuje, że przestraszył się mało kto. 1 lutego w zaprzyjaźnionej Galerii na Pokrowce ma się odbyć kolejna premiera: W poszukiwaniu Świętych Darów.

Wszystkie opisane powyżej ograniczone szykany przypominają mi jako żywo epokę Edwarda Gierka. Tak jak wtedy w Polsce, tak dziś w Rosji chodzi bardziej o to, żeby zastraszyć, zniechęcić niż doprowadzić do rzeczywistego pogromu inaczej myślących. Władza wciąż jeszcze nie podjęła decyzji, co z nimi zrobić.

15 stycznia rządowy „Interfax” poinformował o projekcie przygotowanym w Ministerstwie Kultury, w myśl którego „filmy godzące w jedność narodową kraju i szkodzące kulturze narodowej nie będą dopuszczane na ekran”. W pięć (!) dni później minister zdementował tę informację.

Rosyjska Duma wydała ostatnio zakaz publikowania w mediach jakichkolwiek treści antyreligijnych, ale gdy cztery redakcje opublikowały po tragedii w Paryżu przedruki karykatur Mahometa z „Charlie Hebdo”, Roskomnadzor (taka rosyjska Rada Mediów) udzieliło im jedynie ostrzeżenia (tak jak urzędnicy ministerstwa Greminie). Sęk w tym, że jeśli w ciągu roku redakcje te otrzymają jeszcze jedno ostrzeżenie, to będzie je można postawić przed sądem i odebrać im licencję wydawniczą. Czy ta zasada obowiązuje też wobec szefostwa Teatru.doc?

Władze wieszają nad głowami niepokornych artystów damoklesowe miecze i czekają, co się wydarzy. Same – nie bardzo wiedzą, co robić. W kulturze tak samo jak w gospodarce Kreml dziarsko i optymistycznie pohukuje, ale tak naprawdę nie wie, jak wypić piwo, którego sam sobie nawarzył. Z jednej strony wciąż jest nadzieja (umiera, jak wiadomo, ostatnia) na powrót do dobrego towarzystwa w St. Tropez i Miami, z drugiej rozbudzony tak silnie „patriotyzm kwasu i nahajki” nie daje o sobie zapomnieć…

Oto na przykład niejaki Dmitrij Siwirkin, deputowany do Dumy Gubernialnej w Samarze, opublikował na łamach miejscowej prasy list otwarty do Olgi Rybakowej, szefowej gubernialnej kultury, w którym domaga się zawieszenia wypłat pensji głównemu reżyserowi Teatru w Samarze, Waleremu Griszce, za to, że zagrał rolę archijereja w Lewiatanie Zwiagincewa. „Postać stworzona przez tego wykonawcę jest cyniczną i ociekającą brudem parodią dostojnika Rosyjskiego Episkopatu, obraża wszystkich wiernych i w gruncie rzeczy nie jest niczym innym jak błazeńskim szyderstwem z władzy w Rosji i z głównego wyznania w naszej Ojczyźnie – Świętego Prawosławia”.

Siwirkin od dawna dba o to, żeby społeczne pieniądze były wydawane jak należy. Dał się poznać, żądając, aby budżet przestał finansować zalecane przez lekarzy aborcje (zagrożenie życia matki, gwałt), gdyż płacący podatki lud prawosławny staje się w ten sposób wspólnikiem zbrodni. Zapewne także z troski o publiczne pieniądze lobbował za zamianą budowanego w Samarze centrum onkologicznego na galerię handlową.

W krytyce Lewiatana wspiera Dmitrija Siwirkina Tatiana Trubilina, szefowa gminnego wydziału oświaty w Teriberkach, wsi na Półwyspie Kolskim, gdzie Andriej Zwiagincew kręcił swój film. Jest „przeciwna pokazywaniu filmu ze względów estetycznych, bo ja w ogóle nie wiem, kto taki film powinien oglądać”. Zarzut etyczny jest także oczywisty: całkowicie zakłamany obraz życia na rosyjskiej Północy zaprezentowany przez reżysera.

Żeby sprawdzić, jak jest w Teriberkach naprawdę, redakcja „Nowoj Gaziety” wysłała tam reporterkę, która swoją relację opatrzyła zdjęciem stracha na wróble stojącego przy wjeździe do słynnej dzisiaj wsi. Strach ma na sobie odblaskową kamizelkę robotników drogowych, maskę przeciwgazową, a w ręku trzyma kosę i nie jest ani w części tak groźny, jak drwal witający przybywających do Fargo. We wsi nie ma już zakładu przetwórstwa ryb (w którym w filmie pracują kobiety) – upadł w latach 90-tych. Wtedy też potonęły kutry kołchozu rybackiego, których wraki tak jak w filmie trwają tuż przy brzegu. Ogólnie rzecz biorąc, zdaniem reporterki, w rzeczywistych Teriberkach pracy jest mniej niż w filmie, ale beznadziei więcej.

Nie znaczy to wcale, że nic się w Teriberkach nie dzieje! Przed wizytą ekipy Zwiagincewa wieś w 2010 roku odwiedzili archeolodzy z Petersburga, którzy poszukiwali tu śladów człowieka pierwotnego. Mieszkańcy mówili im, że w złym miejscu kopią, że powinni pójść wieczorem do gminnego sklepiku, a znajdą nie tylko ślad, ale i samego człowieka, lecz archeolodzy nie słuchali i dokopali się do cmentarzyska z II wieku p.n.e. Niestety, musieli przerwać swe prace, gdyż Gazprom postanowił wybudować za wsią zakład skraplania gazu i droga prowadząca do niego wiodła właśnie przez wykopaliska. Zasypano cmentarzysko, zalano je asfaltem i… postanowiono skraplać gaz w zupełnie innym miejscu. Drogi nie ukończono, ale i tak ten kawałek kończący się na skalnej ścianie jest przedmiotem dumy miejscowych. Nazywają go Gazprom-beach.

26-01-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: