AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Czapa i błękit nieba

Fot. Karol Budrewicz  

Film. Scena ma miejsce pod rzymskim akweduktem. Na trawie odbiorcy dzieła sztuki. Błękit nieba. Na podeście, w idealnej symetrii antycznej budowli, naga performerka owija swoją głowę muślinowym szalem. Jej łono pomalowane jest czerwoną farbą. Odwraca się i biegnie w stronę muru. Uderza głową w kamienny filar. Upada. Widzimy przez chwilę twarz bohatera filmu. Jep Gambardella, 65-letni mężczyzna. W jego oczach empatia i smutek. I pytania: „Dlaczego? Po co?” Performerka wstaje i chwiejnym krokiem idzie do publiczności. Na szalu krwawa plama. Krzyczy: „Nie kocham siebie!”

Prawdopodobnie byłem ostatnim konsumentem, spośród moich znajomych, nagrodzonego Oskarem Wielkiego piękna. Nim obejrzałem, to z pewnym niepokojem rejestrowałem, jak to bywa w przypadkach ogólnego zachwytu, facebookową falę uniesień. Wszyscy, od lewa do prawa (o ile jest jeszcze lewa i prawa strona?) zachwalali i wzdychali. Kiedy już nadrobiłem zaległości, to z ciepłem rozlewającym się po duszy pomyślałem, że skoro wzdychali i zachwalili, to znaczy, że w jakimś wymiarze utożsamili się z meandrującym mizantropem naszych czasów, Jepem Gambardellą. Jep pali papierosy, pije dużo, żyje nocą. Imprezą nad imprezy celebruje swoje 65. urodziny. Zna tajemnice ceremonii pogrzebowych. Kocha się z kobietami i znika – nie chce marnować czasu na afirmujące oglądanie fotograficznych autoportretów kolejnej kochanki, zmagazynowanych na portalu społecznościowym. Jep Gambardella jest odrobinę nostalgicznym obserwatorem przemian miasta, wyjątkowym słuchaczem, przed którym nikt nie ma tajemnic. Potrafi jednak brutalnie wypunktować złudę i mitomanię swoich przyjaciół. W Wielkim pięknie dryfujemy z Jepem po tkance miasta niczym odrodzeni na nowo sytuacjoniści, którzy zapomnieli albo też zrezygnowali z rewolucyjnej nadbudowy.

I kiedy Jep Gambardella mówi: „Wszyscy jesteśmy na krawędzi rozpaczy”, to nie pobrzmiewa w tym nawoływanie do przebudzenia gniewu i do zwarcia militarnych szeregów na rzecz odrodzenia i odzyskania wizji szczęśliwej przyszłości. Krawędź rozpaczy nie prowadzi też na drugi biegun psychospołecznej nerwicy, czyli ku apokaliptycznemu pragnieniu poniżonych, żeby to wszystko wreszcie znalazło jakiś dramatyczny, na miarę zbanalizowanej egzystencji, finał. Jep Gambardella mówi: „Wszyscy jesteśmy na krawędzi rozpaczy”, wiedząc, że świat, w którym jest zanurzony, stał się, niejako mimowolnie, multimegalomańskim i interparanoidalnym uniwersum, w którym jedyne, co pozostaje, to ćwiczyć balans. Balans myśli, decyzji, lenistwa, kreacji… rezygnacji z kreacji.

Kiedy podążam za Jepem Gambardellą, wyobrażam sobie, że wszyscy, których uwiódł ten filmowy bohater, są w istocie marzycielami Krainy Środkowych Położeń. Pragną wydobyć się z mocy resentymentów. Chcą dojść z sobą samym do zgody. Poszukują ścieżki nieudeptanej przez intelektualistów, którym przyświeca niesłabnący radykalny romantyzm i niechęć do środkowych położeń. Uwiedzeni przez Jepa, to znaczy pragnący spotkać Jepa, nim on się pojawił, nie chcą krzyczeć: „Nie kocham siebie”. Nie mają też zamiaru uwznioślać swojego mizantropicznego życia w formule erotycznej autopożądliwości: „Kocham siebie”.

Czytam w publikowanych ostatnio felietonach:
„Przegryźcie mi gardło”*
„Spór młodych ze starymi jest niezbędnym składnikiem rozwoju cywilizacji, a na pewno kultury, w tym teatru”.
„Nie historyczność, lecz ahistoryczność mogłaby być bowiem najważniejszą dziś krytyczną strategią w teatrze i sztuce (…) organizowania konfliktu i mobilizowania gniewu”.**
„Ahistoryczność to na ogół arogancja, bezczelność, prowokacja, manifestacyjna ignorancja. Ale może polegać także na świadomym odwróceniu wektorów interpretacyjnych albo na swoiście pojętej zdradzie – zdradzie własnej formacji albo wręcz samej/samego siebie”.

Dobrze założyć, że autorzy tych słów, stworzyli je na podściółce autoironii. Nie potrafię wyobrazić sobie tej masochistycznej satysfakcji w chwili, gdy nasze gardło ulega przegryzaniu przez INNEGO, nawet jeśli ma to wymiar symboliczny. Nie spodziewam się, żeby autorka szkicu o ahistorycznej strategii nie miała świadomości, że medialne ejakulacje historyczne pochodzą z refleksji, która z dawien dawna była mielona w trakcie badań uniwersyteckich (na przykład teza, że rozbiory Polski oznaczały postęp i modernizację). Histeryczno-historyczne „odkrycia” wpisywane od wieków w politykę są niczym innym, jak elementem założycielskim polityki i prosiłoby się, żeby nie mylić ich z Historią. To piękna nauka o rzeczach, ludziach i czasie…

Ostatecznie jednak lektura tych i innych tekstów ostatniej dekady z pogranicza „krytyki sztuki” i „sztuki krytycznej” przypomina manifesty rodem z epoki Bakunina albo też głoszoną i zaprotokołowaną w Księdze Psalmów gniewną pochwałę zmiany porządku. Oczywiście – odbiorcą tych manifestów jest Młody Twórca. Tak, to do Niego się pisze. To On jest adresatem – zagubiony w gąszczu popkulturowej pożądliwości, marzący o tym, by odnaleźć te jedyne drzwi prowadzące do współczesności, prawdy i chwały. Potrzebujący emocjonalnie zideologizowanego drogowskazu.

Psalmista obwieszczał: „Uderzyłeś w szczękę wszystkich moich wrogów/ i wyłamałeś zęby grzeszników”, by za jakiś czas dodać: "Boże, rozbij zęby w ustach ich,/ lwią paszczękę wyłam, Panie”. Bakunin, już bez Boga, ale równie religijnie wierzył, że akty wściekłości urosną do postaci „epidemicznej namiętności młodzieży, co ostatecznie doprowadzi do totalnego amorfizmu, czyli rozkładu systemu na bezkształtne cząstki elementarne”*** i wtedy wreszcie będzie można zacząć wszystko od nowa i lepiej.

Resentyment buntu, resentyment rewolty, resentyment antagonizmu, resentyment bólu i wściekłości. Resentyment władzy.

Wielkie piękno. Kolejna impreza. Mieszanina pieniądza, władzy i sztuki. Widzimy w kuchennym korytarzu dziewczynkę, która z rówieśnikami siedzi nad talerzem owoców? ciastek? Ojciec dziewczynki ciągnie ją za rękę i mówi, że musi po raz kolejny to zrobić. Ona się opiera. Nie chce. Ulega. W następnej scenie publiczność ustawiona w kręgu, dziewczynka na wprost wielkiego białego płótna, przed nią kubły farby, napięte oczekiwanie. Zaczyna. Z wściekłością wylewa kolejne kubły na białą powierzchnię. To, co w pierwszym odczuciu wydaje się chaosem, zmienia się w świadomą kompozycję. Szał zamienia się w nieoczywiste piękno. Krótkie ujęcie pokazujące finalne dzieło dziewczynki budzi zachwyt. Ojciec/Marszand sprzeda obraz za miliony…

Byłem „Młodym Twórcą” na początku lat 90. Myślę, że jestem szczęściarzem. Czapy ideologiczne i kulturotwórcze były dziurawe i prześwitywał błękit nieba. Robiłem, co chciałem i jak chciałem. Wybierałem dobrodziejstwa z przeszłości i sprawdzałem, na ile są żywe i inspirujące. To, co powstawało, było efektem pracy z odrobinę młodszymi ode mnie przyjaciółmi. Zachwycaliśmy się tym, co pokazywali inni, ale brnęliśmy w swoje. I nigdy nie przekonywaliśmy, że świat jest takim, jakim go rozpoznaliśmy. Lubiłem słowo „ewolucja”. Nawet ta cała „rewolucja demokratyczna” zdawała się efektem ewolucyjnej zmiany i (proszę wybaczyć lekko buddyjską metaforę) rozsadzaniem starych murów przez rosnące wewnątrz drzewo.

Teraz czapy już nie są takie dziurawe. Dziury w czapach załatane albo zastąpiono je (wszechobecny dobrobyt konsumenta) gustownymi kapelusikami. Błękitu nie widać. Młody Twórca obrabiany jest przez każdą ze zjadających swój własny ogon narracji: lewicowo-prawicową, prawicowo-lewicową i również przez taką, która już sama nie wie, jaka jest.

Gdybym był Młodym Twórcą teraz, to poprosiłbym grzecznie, żeby dano mi święty spokój. Żeby dano mi czas i trochę powietrza. I przystano na to, że jeszcze za mało wiem, by być takim lub owakim, albo też że wiem zbyt dużo, żeby realizować gniewne i antagonistyczne strategie napędzające dynamikę społeczną. Założyłbym też z uśmiechem, że te „strategie” służą tylko temu, żeby ustawić mnie w pozycji humanoidalnego testera, sprawdzającego przydatność towaru przed uruchomieniem linii produkcyjnej na Tajwanie…

I pomyślałbym dzisiaj, że jedyne, co może być w istocie porywające, to wieloraki sens Wielkiego Piękna.

23-04-2014

* P. Wyszomirski, Przegryźcie mi wreszcie gardło, e-teatr, 7.04.2014.
** J. Krakowska, Ahistoryczne, krytyczne, dwutygodnik.com, nr 130, kwiecień 2014.
*** P. Sloterdijk, Gniew i czas, przeł. A. Żychliński, Warszawa 2011.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: