De-instalacje
Historia pierwsza
W poprzednim felietonie wspomniałem o tym, jak 14 sierpnia br. prawosławni aktywiści z ruchu Boża Wola rozbijali rzeźby Wadima Sidura prezentowane podczas wystawy w moskiewskim Maneżu. Jedna z aktywistek oświadczyła kuratorce wystawy, że ma prawo walić młotem w rzeźby, gdyż „ten świat został stworzony przez Boga, więc wszystko w tym świecie i cały ten świat należy do Boga i do mnie jako chrześcijanki”.
W kilka dni po akcji porządkowania boskiego świata ukazał się list otwarty dyrektorów muzeów rosyjskich, wzywający do ukarania aktywistów. „Jeżeli społeczeństwo przymknie oczy na fakt spowodowania strat muzeów państwowych, to już jutro wszystkim muzeom w naszej ojczyźnie zostaną wypowiedziane umowy ubezpieczeniowe i wszystkie nasze muzea zostaną pozbawione ochrony przed ludźmi uważającymi, że mają prawo podnosić rękę na to, co my uważamy za skarby kultury narodowej”.
I tak oto prawo wyższe, boskie weszło w konflikt z niższym i jakże niedoskonałym (akcentującym przecież sprawy materialne, jakieś ubezpieczenia, umowy i inne duperele) prawem ludzkim.
Moskiewski sąd stanął jednak na wysokości zadania. Uznał, że kontekst międzynarodowy nie jest korzystny dla całkowitego uwolnienia wojujących chrześcijan od odpowiedzialności – akurat, jak na złość!, islamiści wysadzili kolejną świątynię w Palmyrze – i akcja moskiewskich krzyżowców mogła być niewłaściwie kojarzona. Syryjska świątynia była po prawdzie stara, dosyć zrujnowana i – przede wszystkim – pogańska, ale wiadomo, że złośliwy, cyniczny i wrogi Rosji Zachód nie omieszkałby szukać tu na siłę jakichś analogii.
Dlatego też aktywiści stanęli przed kolegium ds. wykroczeń i zostali ukarani mandatami po tysiąc rubli. To w przeliczeniu 55 zł – mniej niż kara za jazdę bez biletu we wrocławskim MPK.
Wyrok moskiewskiego sądu to – w intencji orzekających o winie – gest, który ma świadczyć o tym, że Rosja jest najprawdziwszym państwem prawa.
A przecież wcześniej różnie bywało.
Pierwszy pogrom „sztuki zdegenerowanej” w Rosji miał miejsce w roku 2003. To wtedy ojciec Aleksandr Szargunow z Cerkwi Mikołaja na Ordynce posłał swoich aktywistów do zniszczenia wystawy Ostrożnie, religia! w Centrum im. Sacharowa. Na wystawie prezentowano pochodzące z różnych kręgów kulturowych dzieła sztuki religijnej wzywające do eksterminacji innowierców.
Aktywiści wystawę rozpirzyli, zostali zatrzymani, potem – wypuszczeni, a następnie – nagrodzeni. Otrzymali listy pochwalne oraz pozłacane ikony od Fundacji Mikołaja Cudotwórcy, a przekazujący je prezes fundacji Andriej Bykow podkreślił potem, że w trakcie owej podniosłej ceremonii wisząca w Cerkwi na Ordynce ikona cara męczennika Mikołaja II „pojaśniała i świeciła w półmroku, roztaczając łagodny blask”.
Równolegle z tym na wniosek Dumy Państwowej prokuratura moskiewska badała, czy organizując wystawę dyrekcja Centrum Sacharowa nie dopuściła się aby obrazy uczuć religijnych. I co się okazało? Że się dopuściła! Dwójka dyrektorów Centrum została ukarana za „rozniecanie nienawiści narodowej i religijnej”. Kuratorka wystawy, poetka Anna Alczuk, została przez sąd uwolniona od zarzutów. Ta jawna niesprawiedliwość spowodowała, że Alczuk stała się obiektem internetowego hejtu i zmasowanych ataków prawosławnych dziennikarzy i aktywistów. Ustały one dopiero wówczas, gdy popełniła samobójstwo.
Jeszcze kilka słów o autorze zniszczonych na Maneżu rzeźb. Wadim Sidur, pół-Żyd, pół-Ukrainiec bywa określany przez krytykę jako „rosyjski Henry Moore”. Zmarł w roku 1986 i jego abstrakcyjne rzeźby, jakże odległe od obowiązującego w ZSRR neoklasycyzmu, były za jego życia eksponowane w Rosji tylko raz: na jednodniowej wystawie w moskiewskim Domu Literatów w 1968 roku. Nie doczekał pełni pierestrojki, kiedy jego nazwisko stało się głośne, a większość rzeźb zakupili nabywcy z Zachodu (jego rzeźbę upamiętniającą ofiary Treblinki można oglądać w Berlinie-Charlottenburgu). Sam Sidur, ciężko ranny na froncie podczas II wojny światowej, inwalida, uczył rysunku w podstawówkach. Pisał wiersze.
Ja – kwiatek jesienny
Jedyny
Niepowtarzalny
Więcej takiego nie spotkasz
Kwitnę
Znam swój los
Usiądzie na mnie
Ważka
Dziwny owad
Delikatny stwór
Otulony przezroczystymi zielonymi skrzydłami
Długimi nóżkami trąci
A ja od razu umrę
Przeszyty szczęściem
Zamienię się
W POMNIK OFIAROM MIŁOŚCI
Historia druga
W roku 2000 poseł AWS (z rekomendacji ZChN-u) Witold Tomczak oderwał czarny meteoryt, który przygniatał figurę papieża Jana Pawła II w instalacji Dziewiąta godzina Maurizio Cattelana wystawionej w warszawskiej Zachęcie.
Najpierw prasie, a potem sądowi poseł T. tłumaczył, że jego czyn był protestem przeciw publicznemu bezczeszczeniu tego, co dla niego jako żarliwie wierzącego katolika najświętsze: osoby Naszego Wielkiego Rodaka na Stolcu Piotrowym.
Do sądu T. trafił na wniosek Towarzystwa Ubezpieczeniowego, które musiało wydać 30 tys. złotych na naprawę zaatakowanej rzeźby. Bowiem pomagając odzyskać godność Ojcu Świętemu, poseł T. oderwał mu lewą nogę i trzeba ją było dokleić przed odesłaniem rzeźby do Paryża.
Postępowanie sądowe, jak to w Polsce, wlokło się niemrawo. Jak mówi sam T. w wywiadzie udzielonym portalowi „wPolityce”: „Prokuratura rejonowa, która się tym zajmowała, odmówiła wszczęcia postępowania, argumentując, że nie doszło do żadnego zniszczenia, a jedynie był to sprzeciw wobec bluźnierczej wystawy”.
„Bo pan – potakuje T. prowadzący rozmowę Sławomir Sieradzki – tak naprawdę nie zniszczył tej wystawy. Pan ją zdezinstalował , czyli wziął pan udział w czymś w rodzaju prowokacji artystycznej”.
Pan T. generalnie z tym poglądem się zgadza, ale stwierdza z goryczą: „To teraz właściwie jest strach pójść do muzeum sztuki współczesnej i podnieść z podłogi jakiś papierek po cukierku, bo może się on okazać elementem jakiejś instalacji artystycznej”.
Z tego też powodu bezpośrednio po przywróceniu godności papieżowi opublikował list z żądaniem dymisji dyrektorki Zachęty, Andy Rottenberg, którą określił jako „urzędnika państwowego żydowskiego pochodzenia”. (Niedługo potem Anda Rottenberg podała się do dymisji).
Poseł T. nie został skazany, gdyż był chroniony immunitetem posła i europarlamentarzysty (z ramienia LPR; wybrał go okręg kaliski, aby T. reprezentował region w Brukseli. Jednym słowem – „Teraz Polska!”). Sprawa uległa przedawnieniu.
Lecz uparte i noszące niepolską nazwę Towarzystwo Ubezpieczeniowe oskarżyło go powtórnie i w 2013 doprowadziło do nowej rozprawy. Tym razem pan T. nie ma immunitetu. Może liczyć tylko na solidarność Rodaków. Portal „wPolityce” opublikował wzór listu, który można podpisać i wysłać do prokuratury. List żąda sprawiedliwości dla polskiego katolika, który ma zapłacić za uszkodzenie „bluźnierczej wystawy niejakiego pseudoartysty, Włocha Maurizia Cattelana”. W ciągu roku list podpisało sto tysięcy osób, w tym, jak podkreśla z dumą pan T., wielu biskupów.
Ale sytuacja nie napawa optymizmem. Żądają od byłego posła T. 40 tysięcy złotych (a pseudoartysta sprzedał swoją odnowioną rzeźbę za 880 tysięcy, i to dolarów! Gdzie tu Sprawiedliwość? Gdzie Prawo? Panie premierze, jak żyć?).
Na razie pan T. żąda, aby sąd powołał biegłych, którzy zbadają, czy uszkodzenia rzeźby nie powstały w transporcie. Bo dziś pan T. nie pamięta, żeby kiedykolwiek odrywał jakiś meteoryt…
Do przedawnienia wciąż daleko: trzeba przetrwać jeszcze jakieś osiem lat. Ale dla pana T. to nie pierwszyzna. Prócz pierwszego procesu o rzeźbę ma przecież za sobą sprawę z 1999 roku, kiedy został zatrzymany w Ostrowie Wielkopolskim za jazdę samochodem pod prąd. Nie pozwolił się zbadać alkomatem (immunitet!), a interweniującego policjanta nazwał palantem. I za to jego sprawa trafiła do sądu. Sprawa, a nie sam pan T. Na pierwszej rozprawie wymógł on, żeby wszystkie rozprawy odbywały się w jego obecności, ale na pierwszej (a dwudziestej drugiej z kolei) stawił się dopiero 15 listopada 2008 roku. Potem znów przestał się pojawiać. Przesyłał zwolnienia lekarskie. W 2010 roku sprawa została umorzona.
Jak widać, pan T. zna się na działaniu polskiego wymiaru sprawiedliwości i pewnie z tego powodu startował w 2014 roku do sejmiku wielkopolskiego z listy Solidarnej Polski, partii pierwszego szermierza o praworządną RP, Zbigniewa Ziobry. Ale – bez powodzenia…
A TERAZ – KONKURS: odnajdź pięć różnic w opowiedzianych powyżej historiach!
Miłej zabawy życzy
Krzysztof Kopka
28-09-2015