Dvd mpeg 2 wmv, czyli teatr w Polsce
27 marca, w Dniu Teatru, z ekranu podręcznego przyrządu elektronicznego wpadło mi w oko małe źdźbło. Niestety, w następnych dniach rozrosło się – jak w ewangelicznej przypowieści – do rozmiarów kłody. Dziś, prawie po miesiącu, odczuwam nieprzepartą potrzebę, by podzielić się opisem tego nieszczęścia.
W Dniu Teatru pomyślałem sobie, że warto by włączyć się w piękną i cenną inicjatywę Teatr Polska.
Znalazłem więc odpowiednią stronę w Internecie i przeczytałem stosowny Regulamin.
I zdecydowałem, że się nie włączę.
Powód zawarty jest w paragrafie 3, punkty 1d i 3c, owego Regulaminu, które wymagają (pod rygorem odrzucenia wniosku „z powodów formalnych”) „dokumentacji DVD w postaci zapisu technicznego spektaklu, nagranych [sic] w 10 kopiach, oddzielnie zapakowanych i uprzednio sprawdzonych, w formatach dvd mpeg 2 lub wmv oraz 6 kopii 5-minutowego skrótu – trailera”.
*
W Dniu Teatru czytam orędzie Bretta Baileya: „…w małych wioskach, a także na nowoczesnych scenach światowych metropolii; w szkolnych korytarzach, na polach i w świątyniach; w slumsach i na miejskich placach, w domach kultury i w piwnicach biedaków ludzie zbliżają się do siebie, by współuczestniczyć w efemerycznych światach teatralnych, które tworzą, by wyrazić swą ludzką złożoność, różnorodność, słabość, w żywym ciele, w oddechu, w głosie. Spotykamy się…” (podkreślenia moje – L.R.).
*
No tak, wszyscy „od zawsze” dobrze wiemy, że – jak przypomina w Dzień Teatru Bailey – „teatr rodzi się ze wspólnoty (…) przekazywany jest przez nasze serca, nasze umysły, nasze ciała”. I aby to potwierdzić, ocenić wartość, która „wyraża się (…) w żywym ciele, oddechu, głosie”, żądamy… zapisu wideo „w formatach dvd mpeg 2 lub wmv”. W dziesięciu sprawdzonych kopiach, które ma zweryfikować pięcioro (!) członków Komisji zwanej Artystyczną. Wyobrażam sobie te sceny. Jeden z komisarzy siądzie na kanapie, z piwkiem w ręku, przed telewizorem z odtwarzaczem DVD; druga w samochodzie – tkwiąc w korku – znajdzie czas, by rzucić okiem na ekran laptopa nadającego z fotela obok; trzeci pocieszy się spektaklem przy kuchennym stole nad spóźnioną, odgrzaną naprędce kolacją (kotlet z mikrofali, brrr!); czwarta znajdzie chwilę w redakcji lub między zajęciami na którejś tam uczelni; piąty… o piątym zapomnijmy, i tak nie ma siły niczego oglądać, a jeszcze dziś musi napisać pochwalną recenzję ze spektaklu, który mu się za cholerę nie podoba… „Efemeryczne światy teatralne (…) przekazywane przez nasze serca, nasze umysły, nasze ciała…” objawią się członkom Komisji (uparcie zwanej Artystyczną) wpierw w formie klipu (dla żartu zwanego trailerem), zmontowanego z efektów tym bardziej przekonujących, im bardziej opartych na montażu i technologii, a nie na żywym teatrze. Potem, walcząc ze snem i zmęczeniem, niektórzy z wymienionej czwórki zobaczą jeszcze po parę przypadkowych fragmentów „zapisu technicznego spektaklu” z jednej kamery, operującej z głębi i bez zbliżeń (a trzeba być masochistą lub osobą desperacko walczącą z obsesją samobójczą, by bez osobistego interesu przetrwać dwie godziny podobnego koszmaru).
*
Kto sprowadził pod dach organizatorów Teatru Polska tę antyteatralną perwersję? Kto ją karmi i pieści w ciasnych zakamarkach Instytutu Teatralnego? Ukryty lobbysta sprzętów AGD? Telemaniak? Agentura uzależnionych od komputera? Jakaś piąta kolumna antyteatralna?
Kto uparł się, by obrażać żywy teatr, jego istotę (bo ocenianie przedstawień na podstawie mechanicznych zapisów dvd, mpeg 2, wmv jest albo aktem pychy ignoranta, albo pysznej głupoty funkcjonariusza), w tak ważnym i zasłużonym dla życia teatralnego miejscu, jak Instytut Teatralny?
Ja w każdym razie na taką ocenę mojej pracy teatralnej sobie nie pozwolę.
Teatr Polska – piękna i potrzebna inicjatywa zdana na idiotyczny i ordynarnie antyteatralny regulamin – beze mnie.
*
I na koniec, by nie zbyć mojego protestu wzruszeniem ramion, by mojej złości nie traktować jak lamentów niekompetentnego w materii dinozaura, wyznanie:
Mam za sobą doświadczenia przenoszenia własnych przedstawień teatralnych na ekran telewizyjny. Wiem, ile trzeba wysiłku koncepcyjnego, ilu ludzi i szmalu, by zrealizować takie przedsięwzięcie. I wiem, że efekt jest zawsze nieporównywalny (i gorszy) od żywego przedstawienia. Znam więc tym bardziej wartość pośpiesznej notatki wideo, brudnopisu niezbędnego w pracy (przy wznowieniu po długim czasie, w wypadku zastępstwa), która – jak egzemplarz reżyserski czy inspicjencki – póki przedstawienie żyje, nie powinna być dostępna osobom postronnym. Mam też doświadczenia organizatora – do bardzo niedawna, przez 20 lat byłem dyrektorem artystycznym głośnego i ważnego festiwalu teatralnego – poznańskiej Malty. Nigdy nie pozwoliłem sobie na to, by na podstawie wideoklipów (których co roku przysyłano mi kilkadziesiąt) dokonywać rozstrzygnięć o programie imprezy. Jestem przekonany, że także dzięki temu był to żywy, odkrywczy, ważny artystycznie festiwal.
*
W Dniu Teatru – gdy z nieco naiwnym patosem Brett Bailey wygłaszał apologię technologicznej niepodległości teatru, którą tylko osobnik skrajnie niekompetentny i arogancki może interpretować jako wyraz zacofania – „spotykamy się (…) aby wspólnym westchnieniem zachwycić się pięknem, połączyć współczuciem czy przerazić złem…” – stukając w klawiaturę raniącego oczy drzazgami urządzenia – pożegnałem Teatr Polska.
28-04-2014