AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Fryderyk Większy

Dziennikarz „Polityki” i „Studia Opinii”.
A A A
Fot. Karol Budrewicz  

Fryderyk Wielki to mityczna rola w sztuce Adolfa Nowaczyńskiego o tym samym tytule. Tak jak nie można było być aktorem dojrzałym, jeśli za młodu nie zagrało się (z sukcesem) Hamleta, a co najmniej Kordiana, tak nie można było uważać się za aktora wielkiego, nie zmierzywszy się z Fryderykiem granym przez Ludwika Solskiego. Mało kto odważył się o tym pomyśleć, a co dopiero spróbować! Dziś te kryteria już nie obowiązują. Jan Świderski znajdował się w gronie gigantów sceny, kiedy decydował się na tę rolę, a nie musiał. 

Zagrał jak gdyby trawestując Solskiego. Pochylony tak samo, chodził, czyli człapał tak samo, ubrany w taki sam półfraczek sprzed stu lat. Świderski uzupełnił rolę Solskiego własną mimiką, która gra niesłychanie ważna rolę w telewizji. Spektakl zrealizowany w Teatrze Ateneum (1977) został na szczęście zarejestrowany i po latach bywa powtarzany na antenie. Takim go właśnie można obejrzeć w TVP Kultura.

Jest to historia wielkiego satrapy, który świadom dworskich intryg, umiejętnie nimi kieruje, czując, że władza tak czy owak wymyka mu się z rąk. Satrapa rządzi tak, aby mieć wpływ nawet na losy poszczególnych dworzan, choć to ludzie mali. Bratanek biskupa Krasickiego nie może ożenić się ze śliczną idiotką, bo król nie życzy sobie tego. Gdyby za bratankiem nie wstawiał się biskup, może by i wydano zgodę, ale Krasiccy muszą wiedzieć, kto w Prusiech rządzi! Syn generała czarnych huzarów, von Zieten, musi zrezygnować ze ślubu z siostrą ślicznej idiotki, bo jej ojciec, Gockowsky, musi wiedzieć, że cały majątek junkra i fabrykanta może być w każdej chwili przeznaczony na spłatę długów, które łatwo wygenerować, intrygując na dworze.

Biskup Krasicki, nadzwyczaj inteligentnie zagrany przez Jerzego Kamasa, to cyniczny pieczeniarz, elegancki patriota przykryty płaszczem pruskiej racji stanu, uosobienie oświeconego podwładnego, którego klasę trzeba umieć akceptować, co dla Fryderyka jest powinnością nie do zniesienia. Biskup poeta, książę Oświecenia, był przecie arcybiskupem gnieźnieńskim i prymasem Polski, którego wybrano w 1795 r. A Polski już wtedy nie było. Papież nakazywał ludom posłuszeństwo wobec władców. W przypadku Polski – wobec trojga Niemców: Prusaka, Austriaka i Katarzyny Wielkiej.

Fryderyk nie cierpi Gockowskich i Krasickich, podobnie jak nie znosi rozpanoszonej demokracji polskiej, dzięki której dokonał już rozbioru, na razie pierwszego. Trzyma się ledwo na nogach, ale z przygłuchym generałem von Zietenem debatuje na temat sposobów sprawowania władzy, uważając, że rządzi znakomicie. Generał stawia mu zarzuty, za które karze się na gardle, ale wszystko mu jedno, bo jest za stary, żeby czegokolwiek się bać. Dla Fryderyka zarzuty generała są funta kłaków warte, bo dziś zdechła mu suczka i to jest dla niego rzeczywisty problem – pogrzeb psa.      

Półgodzinna kłótnia Fryderyka z przygłuchym generałem von Zietenem, równie starym jak król, to jedna z najtrudniejszych scen w literaturze dramatycznej. Świderskiemu partneruje Ignacy Machowski.

Jak te staruchy grają! Jak się nienawidzą! Jak sobie perfidnie docinają! Jakie stroją miny, których Solski nie ogrywał, bo widownia nic by z dala nie widziała… (Dziś w teatrze telewizji mina potrzebna jest bardziej niż kiedyś, co Bogusławski przewidział mimochodem w Mimice).

W teatrze Świderski z Machowskim powtarzali kłótnię tak wiele razy, że – co opowiada Andrzej Seweryn – głównym zadaniem Świderskiego było w końcu „gotowanie” Machowskiego, czyli zaskakiwanie grepsem, który partnera kompletnie wybijał z rytmu. Trzeba wirtuozowskich umiejętności, aby kolegę ugotować, najlepiej tak, żeby ryknął śmiechem w sposób dla widowni niezrozumiały. I trzeba jeszcze większej maestrii, żeby nie dać się ugotować. Można sobie wyobrazić, co szeptał Świderski Machowskiemu do ucha zasłaniając „kanał” ręką.

Nowaczyński, o którym Boy pisał, że do każdej sztuki wymyśla nowy język, napisał Fryderyka w taki sposób, że reżyser Józef Gruda nie musiał – poza dłużyznami – niczego wycinać. Sposób zwracania się Fryderyka do pozostałych osób per „on” („niech siada, czemu nie siada”) został pomyślany i zrealizowany w taki sposób, że widza nie drażni, co najwyżej śmieszy. Nowaczyński był mistrzem konstrukcji językowych, pisując dla kabaretów i do prasy. Czasami przekraczał granice, kiedy ponosiły go antysemickie przekonania. Greckiego historyka Tukidydesa mylił celowo z Flawiuszem, pisząc o nim na przykład „Tukidydełes”. Na szczęście we Fryderyku ekscesów takich nie ma.

Sam w tematach historycznych obracał się dobrze. Inny dramat z tej dziedziny, jaki napisał, to romans Lukrecji Borgii z Mikołajem Kopernikiem. Obydwoje musieli się widzieć we Włoszech bodaj raz. Na prywatce studenckiej zapewne. Tyle tylko, że Lukrecja była nieukiem, przynajmniej w dziedzinie nauk ścisłych.

W roku 1977 tekst Nowaczyńskiego musiał być odbierany alegorycznie, jako opis „cesarza” i „dworu”, niósł więc dodatkowe przesłanie, stając się publicystyką, którą Gruza umiał utrzymać w ryzach. Dramaty Nowaczyńskiego dawały wiele sposobności do mrugania okiem ze sceny, dlatego w PRL nie grano ani Cara samozwańca, ani zwłaszcza Komendanta Paryża.

Reżyserował Józef Gruda. Władysław Gomułka kazał w roku 1962 pokazać sobie listę kandydatów do nagrody Ministra Kultury i Sztuki. Figurował tam Gruda. „Dobrze, dobrze” – mruknął Gomułka. „Chłopskie nazwisko, należy mu się”. Gomułka nie wiedział, że pod chłopskim nazwiskiem kryje się syn przedwojennego premiera, Witold Kościałkowski.

23-02-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (2)